Rozdział 11
Zdziwiony Shizuo nie był dla mnie niczym nowym, ale widok zdziwionego wyrazu twarzy Freddiego był dość satysfakcjonujący. Mój śmiech ucichł, ale kąciki ust dalej unosiły się wysoko w górę, boleśnie naciągając przy tym mój przecięty policzek. Najwyraźniej nie tylko brew i skroń miałem rozcięte.
- To się porobiło – powiedziałem, cofając się o krok w tył, na wypadek gdyby Freddy chciał się jeszcze raz na mnie zamachnąć. – Wygląda na to, że teraz w przeciwieństwie do Shizuo nie będę bał się ciebie wcale.
Przetarłem wierzchem dłoni swoje zalane krwią oko i z trudem je otworzyłem. Na początku trochę sporo mrugałem, ale na szczęście widziałem.
- No co ty nie powiesz.. – Freddy mruknął z wyraźnym zirytowaniem, przez co domyślałem się, że zaraz znowu się na mnie zamachnie.
Nie myliłem się. Działał pod wpływem emocji – jak każdy inny człowiek. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest zadziwiająco zwykły jak na upiora ze snów. W końcu teraz, gdy nie znajdował się w swoim królestwie jakim były sny naginanie i wpływanie na rzeczywistość były dla niego czymś niemożliwym. To odbierało mu nieco tej… dziwnej i przerażającej aury, która cały czas go otaczała.
Tym razem odskoczyłem w porę, ale chwilę później Krueger poruszył się nieco szybciej. Sam nie wiedziałem czy wcześniej specjalnie poruszał się wolniej czy też może teraz wyjątkowo bardziej się przyłożył i nagle przyspieszył, ale efekt końcowy był taki, że pchnął mnie na zawieszone na ścianie lustro.
Tył mojej głowy gwałtownie zderzył się z twardą powierzchnią. Czułem ostre kawałki wbijające się w moją skórę, ale przez głośny szum w uszach, nie słyszałem odgłosu tłuczonego szkła. Zamroczyło mnie i przez chwilę nic widziałem. Nie musiałem, żeby poczuć na swoim i tak rozciętym już policzku ostre noże. Nic mi nie robił, po prostu mnie nimi dotykał. Z jakiegoś powodu nie robił mi krzywdy, przynajmniej jeszcze.
- Uświadom to sobie w końcu, durny bachorze – Freddy był tak blisko, że przez bijący od niego smród niemalże się dusiłem. – Okłamujesz się. Zawsze. Miłość do ludzi? Nie boisz się mnie? Przestań się, kurwa, oszukiwać, bo to zwykłe jebane kłamstwa!
Kiedy na niego w końcu spojrzałem, zobaczyłem w jego oczach złość. Lekko uniosłem przez to w górę lewy kącik swoich ust. No proszę, od razu bardziej ludzki, kiedy rzeczy nie szły po jego myśli.
Na moje szczęście mój potwór w końcu się ocknął i z całej siły uderzył przyszpilającego mnie do lustra wariata. Głowa Freddiego wykręciła się przez to uderzenie pod dość niemożliwym kątem, ale nie udało mi się zobaczyć jak wraca ona na swoje miejsce, ponieważ razem z nim upadłem na ziemię.
- Sam jesteś jebanym kłamstwem – warknął Shizuo. – Nawet nie powinieneś istnieć.
Cios Shizuo był tak silny, że powalił Kruegera, a ja upadłem tylko dlatego, że jego palce ciasno zaciskały się na mojej pociętej koszulce.
Prawdopodobnie Shizu-chan zareagował dopiero teraz przez utratę krwi. Wystarczyło spojrzeć mu w oczy, aby się zorientować, że blondyn ma dość opóźniony zapłon. Godne podziwu było to, że nadal mógł korzystać ze swojej nadludzkiej siły. Najwyraźniej Shizuo musiał jakoś zwalczyć swoje tchórzostwo, oceniając po tym, że Freddy nie był już dłużej odporny na jego ciosy.
Leżałem na ziemi obok tego poparzonego świra, trochę nie nadążając za tym jak szybko dzieją się rzeczy wokół mnie. Krueger chciał najwyraźniej wykorzystać to, że nadal byłem blisko niego, ponieważ tuż przed moim nosem pojawiły się jego ostrza. Serce zdążyło podskoczyć mi do gardła, ale widząc, że Shizuo na czas łapie Freddiego za łokieć i go ode mnie odciąga, szybko przeturlałem się na bok i wstałem na nogi, kopiąc zmorę ze snów z całych sił w głowę. Jego czaszka głośno obiła się o ziemię, ale ja nawet się nie skrzywiłem, gdy ten nieprzyjemny dźwięk poniósł się dookoła.
Freddy jednak najwyraźniej nie odczuwał czegoś takiego jak szum w uszach lub też zamroczenie, ponieważ niemalże natychmiast spróbował podciąć mi nogi swoimi nożami. Podskoczyłem i w chwili gdy moje stopy ponownie zetknęły się z ziemią, po pokoju poniósł się mokry i dość głośny dźwięk.
Nie za głośny, nie za cichy. Jakby tłukło się szkło.
Z lekkim niedowierzaniem przyglądałem się odciętej od ciała Freddiego głowie. Shizu-chan tak po prostu oderwał od ściany górną część popękanego już lustra i – zupełnie jakby był to jakiś przerośnięty tasak – odciął nim głowę Freddiego. Zrobił to tak mocno, że lustro posypało się na mniejsze kawałki, jednak poparzona głowa Kruegera z całą pewnością nie trzymała się reszty ciała.
Dla pewności lekko szturchnąłem głowę tego wariata nogą, a potem – po zmrużeniu oczu – kopnąłem ją lekko jak piłkę.
Zerknąłem na ledwo trzymającego się na dwóch nogach Shizu-chana.
Chcieliśmy odetchnąć z ulgą. Naprawdę chcieliśmy, jednak kiedy bezgłowe ciało się poruszyło, obaj jakby zastygliśmy – trudno powiedzieć czy było to wywołane strachem czy też może szeroko pojętym zdziwieniem.
Oczywiście, obaj byliśmy przyzwyczajeni do poruszających się ciał bez głów, ale, kurwa mać, Freddy nie był Dullahanem! Skurwiel powinien nie żyć, a nie tak po prostu wstawać sobie na nogi, jakby brak głowy kompletnie mu nie przeszkadzał.
Wzdrygnąłem się na widok otwierających się oczu leżącej w kałuży krwi głowy. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz i coś przewracało mi się w żołądku. Shizu-chan pewnie czuł się podobnie.
Na kolejny zamach ręki Freddiego obaj zareagowaliśmy z dużym opóźnieniem. Noże zadrapały lewe ramię blondyna, rozcinając przy tym rękaw jego t-shirta.
Nie wiedząc co innego zrobić, szybko wybiegłem z salonu.
Shizu-chan pewnie jak to Shizu-chan pomyślał, że zostawiam go na pastwę tego wariata, ale gdy tylko znalazłem się w kuchni, drżącymi z emocji dłońmi zacząłem przeszukiwać szafki, jednocześnie wszystko z nich przy tym wyrzucając. Kiedy usłyszałem trzask dochodzący z salonu, z trudem powstrzymałem wzdrygnięcie się. Cholera, Shizu-chan, nie daj się zabić, idioto.
Odwróciłem trzymaną przez siebie butelkę detergentu i kiedy zobaczyłem na naklejce przekreślony płomyczek na pomarańczowym tle, szybko zacząłem szukać zapałek.
Co raz wykończyło gnoja, wykończy go też i drugi.
Odkręciłem korek butelki, rzucając go za siebie i wbiegłem z powrotem do salonu.
Shizuo siłował się z Freddym, który przyszpilał go do ściany i starał się jakoś odepchnąć od siebie jego ostrza. Nie zastanawiając się nawet nad tym co robię, mechanicznie polałem głowę Freddiego detergentem.
- Shizu-chan!
Blondyn najwyraźniej rozumiał o co mi chodzi i gdy tylko znalazł ku temu odpowiedni moment, wyślizgnął się Freddiemu, przechodząc mu pod pachą i uderzając go przy tym z łokcia w plecy.
Wylałem na bezgłowe ciało resztę detergentu i – drżącymi ze strachu, że robię to wszystko za wolno – dłońmi, rzuciłem butelkę na ziemię.
Jak na złość, miałem problemy z ogniem. Potarłem draskę za mocno i zapałka się złamała. Szybko sięgnąłem po drugą, prawie przez przypadek wysypując zawartość pudełka na ziemię.
Serce biło mi tak szybko i mocno, że bez problemu je słyszałem. Zupełnie jakby znajdowało się gdzieś w uszach i to tam pulsowało. W dodatku drżał mi oddech. Nie bałem się. Nie bałem się Freddiego. Bałem się, że nigdy nie uda mi się zapalić tej cholernej zapałki.
Kiedy w końcu mi się udało i zobaczyłem płomień, szybko rzuciłem zapałkę przed siebie. Zrobiło się małe ognisko. Ciało Freddiego zaczęło się palić i śmierdzieć spalenizną zdecydowanie bardziej niż zwykle. Nie miałem jednak czasu na podziwianie. Szybko zapaliłem drugą zapałkę i rzuciłem ją za siebie na krzyczącą z bólu głowę. Ona też wkrótce stanęła w płomieniach.
- Kurwa! – kiedy usłyszałem syk Shizuo, natychmiast przeniosłem na niego wzrok.
Palący się Freddy złapał go za jego prawy nadgarstek i mocno ścisnął. Krzywiący się od oparzenia Shizuo, mocno się wyszarpnął. Gdy to zrobił, cała ręka Kruegera wyleciała ze stawu w jego ramieniu. Wyglądało to zupełnie tak jakby Shizuo rozciągnął ciągutkę.
Freddy się rozpływał. W zastraszającym tempie. Topił się jak jakaś figura woskowa.
Jego krzyki zaczynały powoli cichnąć, a głośne sapanie – moje i Shizu-chana – stawało się coraz głośniejsze. Nie żebyśmy nagle zaczęli bez powodu dyszeć, po prostu dopiero teraz zrobiło się na tyle cicho, aby nasze oddechy jakoś się wybijały. W dodatku wcześniej nie mieliśmy czasu, żeby zwrócić na to uwagę.
Spojrzałem na leżący na podłodze kapelusz oraz rękawicę z nożami Freddiego. Jedyne co po nim zostało. Rozpłynął się. Tak po prostu – zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jedynym dowodem jego obecności tu, były przedmioty, w które się teraz z Shizu-chanem wpatrywaliśmy i zdemolowany pokój.
Zaśmiałem się. Cicho i krótko.
Kątem oka widziałem, że Shizuo spogląda na mnie nieco niepewnie.
Tak samo jak ja, był on cały uwalony krwią i tynkiem.
Nie wiedząc co innego z sobą zrobić, powoli zsunąłem się na ziemię, czując jak kolana się pode mną uginają. Podniosłem z ziemi kapelusz Freddiego i założyłem go na głowę, w dalszym ciągu się uśmiechając.
Wciąż czułem na sobie spojrzenie Shizuo. Chwilę później oparł on głowę o ścianę i ciężko westchnął z wyraźną ulgą. Przyjrzałem mu się nieco uważniej. Stał na jednej nodze, tę zranioną trzymając tuż na ziemią.
Żadne z nas się nie odzywało. Po prostu odpoczywaliśmy, mimo wszystko dalej zachowując czujność. Trudno było tak po prostu w jednej chwili zaakceptować i w pełni zrozumieć myśl, że już po wszystkim.
Czułem w podbrzuszu dziwny kłębek niepokoju, ale to prawdopodobnie dlatego, że znajdował się tam już od dawna i dopiero teraz zaczynał się powoli obluzowywać.
- Tak naprawdę to miał rację – powiedziałem, przerywając tę dość niezręczną ciszę.
Shizu-chan podniósł na mnie wzrok.
- Cholernie się go bałem, niezależnie od tego czy był ludzki czy nie – zerknąłem na niego spod ronda kapelusza. – Ale jakoś musiałem dodać odwagi tobie i sobie.
- Przyznajesz się do strachu? – pomiędzy brwiami Shizuo znajdowała się zmarszczka. Przeniósł wzrok ze mnie na swój poparzony nadgarstek.
- Nie zapominaj, że też jestem człowiekiem – wysapałem, nadal ciężko oddychając z powodu tych wszystkich wrażeń. – Mam prawo do strachu.
- To ja też jestem człowiekiem?
Uniosłem lekko w górę brew, co z powodu przecinającego ją rozcięcia nieco mnie zabolało.
- W końcu też się bałem – wyjaśnił.
Uśmiechnąłem się. Tym razem bolało przez ranę na policzku.
- Rozważę to – skinąłem głową.
Shizu-chan słabo się do mnie uśmiechnął.
Kiedy chciał się ruszyć i spróbował oprzeć ciężar swojego ciała na prawej nodze, runął na ziemię jak bela. Normalnie pewnie bym się zaśmiał, ale teraz nawet trochę się martwiłem. Prawdopodobnie upadł, bo adrenalina zaczynała powoli z niego ulatywać.
- Boli? – spytałem.
Pokręcił głową na boki, najwyraźniej postanawiając już nie wstawiać. Po prostu siedział na ziemi i oparł się plecami o ścianę, przez chwilę patrząc w sufit.
- Po prostu nie działa – wyjaśnił w końcu.
Noga mu nie działa? Dość dziwny dobór słów.
- Ale przynajmniej nie boli – powiedziałem, starając się jakoś przenieść jego uwagę na pozytywy i dowlokłem się do niego na czworakach.
Już chciałem usiąść obok niego i także oprzeć się o ścianę, ale zanim zdążyłem to zrobić, Shizu-chan strącił mi z głowy kapelusz Freddiego. Dla mnie założenie go było pewnego rodzaju dowodem wygranej, ale on najwyraźniej tak o tym nie myślał.
Nie ruszałem się. Nadal byłem na czworakach i po prostu na niego patrzyłem, czując jak moje pokryte krwią ubranie przylega do mnie w wielu miejscach, tak samo jak i włosy.
Skrzywiłem się, kiedy Shizuo zaskakująco delikatnie jak na siebie dotknął opuszkami palców ran na mojej twarzy. Jego dotyk był tak ostrożny, że aż ledwo wyczuwalny, a złość w oczach na widok nacięć sprawiała, że odczuwałem dość dziwną satysfakcję.
Głośny krzyk Namiko sprawił, że natychmiast odsunąłem się od dłoni blondyna. Na początku myślałem, że to znowu Freddy, ale kiedy zobaczyłem przestraszonych i jednocześnie wściekłych rodziców Shizuo, poczułem niewiarygodną ulgę – Shizu-chan prawdopodobnie też.
***
Najpierw byli przestraszeni, potem źli, ale kiedy zorientowali się, że obaj jesteśmy bladzi jak kartki papieru i pokryci monstrualnymi ilościami krwi, a Shizu-chan nie może wstać, znowu zaczęli się bać.
Choć my siedzieliśmy pod ścianą i cicho się ze sobą śmialiśmy – prawdopodobnie dlatego, że odbijało nam od utraty krwi – Namiko i Kichirou strasznie panikowali. Zresztą, to nie tylko przez utratę krwi, po prostu cieszyliśmy się z wygranej.
- Pewnie będę miał operację… – kiedy to powiedział, lekko skinąłem głową, przyglądając się jego zakrwawionej nogawce od spodni. – Z narkozą, co?
Lekko się uśmiechnąłem. – Też nie chcesz iść spać, hm?
Skinął głową. Wyglądało na to, że mimo naszego zwycięstwa, obaj byliśmy tak samo źle nastawieni do myśli o pójściu spać. Oczywiście Freddy był martwy, jednak żadne z nas nie miało co do tego stuprocentowej pewności. W dodatku ludzka wyobraźnia w tego typu sytuacjach zawsze była jak wrzód na tyłku i podsyłała masę zdań zaczynających się od „A co jeśli…?”
Tata blondyna zawiązał mu ciasno nad raną ręcznik kuchenny i z wyraźnym zmartwieniem oglądał moją głowę i twarz ze wszystkich możliwych stron, podczas gdy jego mama krzyczała coś do telefonu. Gdy tak o tym teraz myślałem, to musiało to być dla nich dość nieciekawym przeżyciem – w końcu dwójka ich dzieci wylądowała w szpitalu, w dodatku w tym samym pokoju.
Ja właściwie też, ale to już było problemem moich rodziców. Ich reakcja była bardzo podobna do reakcji Namiko i Kichirou. Najpierw byli źli, ale kiedy zobaczyli, że mam wokół głowy bandaż oraz trzy duże i przesiąknięte krwią gazy na lewej części twarzy, jakoś tak od razu złagodnieli. Emocje rodziców zawsze były bardzo proste do przewidzenia na swój własny pokomplikowany sposób.
Na początku oczywiście wszyscy myśleli, że sami się tak nawzajem załatwiliśmy – w końcu biorąc pod uwagę naszą burzliwą znajomość, była to najbardziej prawdopodobna z opcji. Jednak ku zdziwieniu wszystkich tam zebranych, powiedziałem, że to wina tej samej osoby, która zaatakowała Kasukę. Shizuo miał to potwierdzić następnego dnia, ponieważ nadal znajdował się pod wpływem narkozy.
Kasuka wcześniej zeznał policji, że nie pamięta twarzy napastnika, więc mogłem dzięki temu jakiś zmyślić. Shizuo mieli przesłuchać dopiero jutro, więc do czasu aż się znowu pojawią, musiałem wszystko przekazać blondynowi. W końcu nasze zeznania nie mogły się od siebie różnić. Kiedy ja kłamałem funkcjonariuszom w żywe oczy, wyraz twarzy Kasuki był cały czas tak samo pozbawiony emocji.
- Sądzicie, że może to mieć coś wspólnego z wcześniejszymi morderstwami w okolicy? Orihara-kun, znalazłeś ciało jednego z uczniów – kiedy funkcjonariusz wspomniał o Kadocie, powstrzymałem się przed spięciem. – Być może dlatego stałeś się kolejnym celem?
Wzruszyłem ramionami, udając za smutnego na wydobycie z siebie słów. Widząc mój udawany wyraz twarzy pełen sztucznego bólu i zmartwienia, funkcjonariusz nas obu przeprosił. Powiedział, że nie ma już więcej pytań i wyszedł.
Razem z Kasuką na siebie spojrzeliśmy. Chwilę później przeniosłem wzrok na śpiącego Shizuo. Na stojaku przy łóżku wisiały dwa woreczki. Jeden z kroplówką na potem oraz drugi z krwią, do którego właśnie był podłączony. Ja miałem tylko kroplówkę, więc wyglądało na to, że byłem w lepszym stanie niż Shizuo.
- Ile masz szwów? – spytałem, zadzierając nieco swoją obolałą głowę i wbiłem wzrok w sufit. Szpitale były nudne. Mimo wszystko cieszyłem się, że już po wszystkim.
- Na brzuchu osiem – głos Kasuki był gdzieś pomiędzy znudzonym, a obojętnym. Jak zawsze. – Co do reszty ran, to nie wiem, ale sporo.
Skinąłem głową. Z całą pewnością był pocięty najbardziej z nas wszystkich. Ja sam miałem tylko dwa szwy na tyle głowy i kilka nowych na barku, w miejscu gdzie puściły te założone przez Shinrę. Co do ran na mojej twarzy, to z jakiegoś tam mądrego lekarskiego powodu założenie na nich szwów odroczono do jutra. Tak długo jak dawali mi środki przeciwbólowe, nie miałem zamiaru marudzić.
Jeśli chodzi o rodziców – moich i Shizu-chana oraz Kasuki – posiedzieli z nami może z pół godziny. Rodzice Shizuo i tak spędzili już dziś dużo czasu u Kasuki, a siedzenie nad śpiącym blondynem było dość bezsensowne. Moi rodzice natomiast poprosili sąsiadkę o popilnowanie dziewczynek pod ich nieobecność. Nie zabawili długo prawdopodobnie nie chcąc tej starszej pani kłopotać. W dodatku zapewniłem ich, że nic mi nie jest, co dodatkowo poparli lekarze. Moje życie nie było w żadnych stopniu zagrożone.
Tak czy inaczej, od rodziców dowiedziałem się, że Mairu przypadkiem "podrapała” Kururi przy wojnie na łaskotki. Mama nie była co do tego przekonana i wiedziała, że dziewczynki coś ukrywają, ale razem z tatą zapewniliśmy ję, że skoro uparły się i nie chcą powiedzieć, to najwyraźniej tego nie zrobią. W końcu to po niej są takie uparte. Mama lekko się przez to uśmiechnęła.
Westchnąłem. Shizu-chan spał, a oprócz zachowującego się jak posąg Kasuki w pokoju nie było nikogo innego z kim dałoby się porozmawiać. Mimo wszystko i tak cieszyłem się, że nasi rodzice już sobie poszli.
- Oprócz nazwiska… - zacząłem, nie do końca mając pewność czy nielubiący mnie Kasuka w ogóle zaszczyci mnie odpowiedzią. – Wiesz coś jeszcze o Freddym?
- Jego matka nazywała się Amanda i została zgwałcona przez setkę pacjentów zakładu psychiatrycznego.
Lekko uniosłem w górę brew.
Więc szaleństwo miał po tatusiach… jeden z kącików moich ust uniósł się w górę.
- Skąd to wiesz? – spytałem.
- Była w jednym z moich snów i mi to powiedziała – dopiero teraz przeniósł na mnie swój całkowicie pozbawiony emocji wzrok. – To mogło być kłamstwem, ale wydawało się zbyt prawdziwe.
Skinąłem głową. Cóż, jeśli brat nigdy niemylącego się Shizuo miał przeczucie, że coś było prawdą, to raczej nie powinienem tego kwestionować. Instynkt mają chyba w genach.
Dookoła poniosło się ciche pukanie, przez co obaj przenieśliśmy wzrok na drzwi. Oczywiście były otwarte, a pielęgniarka zapukała głównie po to, aby powiadomić nas o swojej obecności.
- Pora gasić światła – powiedziała, lekko się uśmiechając.
Zanim faktycznie zgasiła światła, podeszła do nas i sprawdziła czy z naszymi kroplówkami wszystko w porządku. Mam na myśli z moją kroplówką i woreczkiem z krwią Shizuo. Kasuka miał to już za sobą i nic nie wpływało do jego żył. Prawdopodobnie nową kroplówkę dostanie jutro.
- Miłych snów, panowie – dopiero teraz zgasiła światła, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.
Światło z korytarza rozlewało się po podłodze pokoju. Powoli nabrałem do płuc powietrza.
- Miejmy nadzieję, że faktycznie będą kolorowe – mruknąłem, kątem oka zerkając na Kasukę.
- Oby były.
***
Nie wiem jak jemu, ale mi udało się zasnąć dopiero po około godzinie lub pół przekręcania się z boku na bok. Kiedy nie ma się zegarka, czas płynie tak dziwnie, że równie dobrze mogło to trwać pięć minut. Nie mam pojęcia.
Tak czy inaczej, mój spokojny i pozbawiony snów sen przerwał szmer kołdry oraz cichy trzask. Coś spadło na ziemię. Poczułem przez to nieprzyjemny ucisk w żołądku. Na początku myślałem nawet, że może to sen – jeden z tych, w których miał się pojawić Freddy – ale przecież własnoręcznie tego wariata zabiłem.
Powoli podniosłem się do siadu, czując przy tym lekkie zawroty głowy. Zacisnąłem powieki i po chwili ostrożnie je rozchyliłem. Przestało kręcić mi się w głowie. Lekarz mówił, że przez jakiś czas mogę mieć lekkie problemy z tego typu rzeczami z uwagi na to, że dość mocno uderzyłem w lustro. Tak czy inaczej, było to tylko tymczasowe.
Rozejrzałem się po pokoju, ale oprócz leżącej na ziemi butelki z wodą, niczego nie zauważyłem. Wstałem z łóżka i na bosych nogach podszedłem do stolika Kasuki, z którego ona spadła. Podłoga była dość zimna, ale mi to nie przeszkadzało. Podniosłem butelkę i odłożyłem ją z powrotem na jej miejsce, spoglądając na śpiącego Kasukę. Nie wyglądał na kogoś, kto wiercił się przez sen i machał rękoma. Prędzej posądziłbym o to…
Gwałtownie nabrałem do płuc powietrza, odskakując przy tym na bok. Poczułem jak ktoś lekko ciągnie za mój rękaw. Było to jednak pociągnięcie zbyt delikatne jak na osobę, która w jakikolwiek sposób chciałaby mi wyrządzić krzywdę, więc szybko odrzuciłem myśl, że może to być Freddy.
Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że palce trzymające mój rękaw należały do Shizuo, a jego kawowe oczy nieco nieprzytomnie się we mnie wpatrywały.
- Obudziłeś się? – spytałem cicho.
Lekko skinął w odpowiedzi głową, a ja – uważając przy tym na jego nogę – przysiadłem na krańcu łóżka.
- Jak twoje oko? – spytał sennie.
Ach… pewnie myślał, że krew na mojej twarzy była z oka albo martwił się, że jakoś zostało ono uszkodzone.
Martwił się.. absurd.
- Z okiem wszystko okej. Będę miał tylko trzy ohydne blizny na twarzy – wzruszyłem ramionami.
- Trzy?
Pokiwałem głową na tak.
- Jedna ciągnie się od skroni do brwi i właściwie to ją przecina, druga gdzieś na kości policzkowej, a trzecia pod nią. – gdyby nie to, że było ciemno pewnie bym mu tego nie opisywał. Wystarczyłoby, żeby zobaczył rozmieszczenie opatrunków. – Zgaduję, że od teraz będziesz chodzić tylko po mojej prawej, żeby widzieć moją ładniejszą stronę, huh? – zaśmiałem się.
- ..i tak zawsze byłeś brzydki – mruknął.
Najwyraźniej nie zmieniał się nawet po silnych środkach usypiających. Uśmiechnąłem się przez to, co tylko sprawiło, że rany na twarzy nieco mnie zabolały. Wygląda na to, że mój asymetryczny uśmiech był teraz najlepszym rozwiązaniem, jednak przeniesienie go na drugą stronę twarzy było dość dziwne. Zwykle unosiłem lewy kącik ust, a nie prawy, więc mięśnie nieoszpeconej części twarzy były do tego nieprzyzwyczajone.
- A ty jak? Będziesz chodził?
- Byłoby miło, gdybym mógł – westchnął.
Po jego głosie oceniałem, że już się nieco rozbudził, choć nie byłem pewien czy o tej godzinie to coś dobrego. Powinien raczej spać i wypoczywać – zresztą, ja niby też.
- Ale raczej będę mógł. Czemu miałbym nie móc, skoro wstałem po zderzeniu się z ciężarówką? – zaśmiał się cicho.
Też się zaśmiałem i skinąłem głową. – Fakt, Shizu-chan. Nawet gdyby to było niemożliwe, to pewnie i tak będziesz mnie gonić, gdy cię wkurzę.
Odpowiedziała mi cisza, a panujący dookoła półmrok jedynie ją potęgował. Z korytarza wciąż wlewało się światło, ale niewiele to dawało, ponieważ podczas gdy moje łóżko znajdowało się niedaleko drzwi, to łóżko Shizuo było od nich najdalej. Kasuka natomiast leżał pomiędzy nami.
Zmarszczyłem brwi. Wiszące w powietrzu pytanie „A co jeśli nie?” było aż nazbyt irytujące. Westchnąłem, zamknąłem oczy i nachyliłem się nad Shizu-chanem, przykładając swoje czoło do jego.
- Po prostu idź dalej spać, głupku – powiedziałem cicho. – Niezależnie od tego czy twoje imię jest skreślone czy nie, obudzisz się. Kasuka też się obudzi, więc nie myśl o tym, co już jest przeszłością i odpoczywaj.
- Skąd wiesz, że o tym myślę?
- Bo o ile jesteś nieprzewidywalny i nie umiem zrozumieć twojej logiki, to kiedy w grę wchodzą emocje, wszystko widzę jak na dłoni – nieco się do niego przysunąłem, dosłownie na sekundę muskając się z nim ustami. – Prawdziwy z ciebie pierwotniak.
Nawet nie wiedziałem, że jedna z jego dłoni znajduje się na moich plecach. Zorientowałem się dopiero, gdy cicho na mnie warknął i zacisnął palce na materiale mojej koszulki. No tak, nie lubił, gdy tak go nazywałem.
- A ty się obudzisz? – spytał po chwili, a jego palce się rozluźniły.
- Mam taką nadzieję – uśmiechnąłem się lekko, ostrożnie kładąc obok niego. – A teraz idź spać, bo lekarze cię zabiją, jak dowiedzą się, że nie spałeś. Gdyby nie to, że jesteś potworem, to po tych wszystkich lekach ocknąłbyś się pewnie dopiero rano.
- Ciebie też zabiją, jak zobaczą, że śpisz w moim łóżku – prychnął cicho.
- Zamknij się i śpij, bo to ja zabiję ciebie – syknąłem, dodatkowo wpychając mu się pod kołdrę.
~~~~~~~~~~~
To przedostatni rozdział. Koniec jest blisko - brzmi jak zapowiedź apokalipsy, hehe.
Nareszcie rozdzial. O chyba nawet jestem pierwsza O_O
OdpowiedzUsuńAle wracajac do opowiadania... co by to bylo gdyby w kolejnym rozdziale pojawil sie Freddy? Takie tam moje rozmyslania XD
Rozdzial jak zawsze swietny. Czekam na next :)
Ja naprawdę, naprawdę nie znoszę Freddy'ego. Ale żeby Izaya przyznawał się do strachu? To przez tą utratę krwi, jestem pewna! A Shizuo... Shizuo to Shizuo - nie umiem go ogarnąć. Izayi w sumie też, ale tutaj ta adrenalina, no dobra, ale...
OdpowiedzUsuńNie, może jednak tego nie roztrząsajmy, bo sama się pogubię...
Szkoda, że to już przedostatni... No, ale wszystko się kiedyś kończy.
Czekam na następny rozdział.
Psychedeliczna
Nie wierzę, że Izaya się bał o.O Z niecierpliwością czekam na następny rozdział tylko szkoda , że ostatni. Pisz szybciutko :3
OdpowiedzUsuńKOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM!!! Tylko tyle jestem w stanie napisać. Rozpizgałaś mnie tym opowiadaniem! I jak to już koniec? Kiedy to tak zleciało? Izaya taki kochany *.* Shizuoooooo *.* KOCHAM <3 uwielbiam czytać twoje opowiadania, już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału i jak już się skończy "koszmar... " to czym mnie znowu urzekniesz? :) pozdrawiam i życzę weny ~Midnight
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie moją minę, kiedy weszłam tutaj i zobaczyłam ten rozdział. Uwierz mi lub nie, ale była bezcenna ♥♥
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ,,Koszmar..." się kończy ;(
Planujesz może jeszcze jakieś dłuższe opowiadania? Masz jakieś pomysły?
W każdym razie... Rozdział cud, miód i orzeszki ♥♥♥♥♥
Czekam na ostatni i mam nadzieję, że będzie w miarę szybko ;)
Pozostaje mi tylko zaprosić cię do siebie, bo napisałam miniaturkę o Shizayi. Mam nadzieję, że ci się spodoba, chociaż zakończenie nie jest zbyt optymistyczne xD
Całuję i życzę weny,
Vivian Scott
Miniaturka Shizayi: http://word-is-like-breath.blogspot.com/2015/06/3-moze-smierc-jest-jedynym-prawdziwym.html
Jedno z lepszych jeśli nie najlepsze opo/ff z Drrr w polskim necie. Jestem bardzo dumna. Szkoda że zbliża się koniec ale mam nadzieję że to nie jest ostatnia seria bo naprawdę świetnie piszesz. Sorki za brak przecinków ale pisząc na telefonie nie chce mi się ich wstawiać. ;3
OdpowiedzUsuńRozdział genialny...
OdpowiedzUsuńW końcu go zabili...no cóż, to nie tak, że go nie kochałam...Shizaya zawsze górą ^^
Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i tego, jaką minę bd mieć inni gdy zobaczą, że razem spali xd
ja się nmg już doczekać, a dopiero nowy przeczytałam; -;
No cóż, nie chce mi się nic pisać.
Weny życzę i do miłego ;)
~Lady Darkness
Och och, to już przed ostatni rozdział!
OdpowiedzUsuńCiężko się będzie rozstawać^^
Tyle krwi w tym rozdziale, ale go pięknie szarpali!
Dopingowałam ich dzielnie przez cały początek:)
Urąbali mu głowę *u* cudownie! Mam zaciesz. Choć i tak myślałam, że straszydło jeszcze wstanie no i się nie myliłam xD
Trafił na ruszt! Podobało mi się, jak Izaya nie mógł odpalić zapałki. Taka kumulacja emocji. Czadersko wyszło.
Nie dziwię się, że rodzice świrowali. Salon pewnie wyglądał masakrycznie, oni nie lepiej.
Jacy oboje są nagle ludzcy^^ W szpitalu mi się bardzo podobali. Bardzo bardzo.
Musiałabym zobaczyć film, zastanawiam się, ile z tej historii miałam okazję przeczytać tutaj i czy coś było zmienione.
W każdym razie dla mnie horror pierwsza klasa :D
Coś czuję, że ostatni rozdział nas zaskoczy *.* Powodzenia!
Buuu ;w; Szkoda, że już się zbliża (nasz) koniec ;w; To takie smutne..
OdpowiedzUsuńPatrzymy...a tu BAM! W ostatnim rozdziale nagły zwrot akcji i wszyscy pomarli. END. XD Khahaha~ Mój musk jest gupi ;-; Przeszczepie go sobie XD #tagbardzoGŁUPIEPOMYSŁY
Wgl już nie będę pisała komentarza pod ostatnim postem (ale już go przeczytałam) i pogratuluję tylko, że twój blog ma już 3 lata.. Tag bardzo stary XD
Pozdrawiam i czekam na ostatni rozdzialik.. Oraz nowe opo, które wymyślisz :*
czemu ja zawsze czytam blogi w nocy ;----; mam ciarki xD
OdpowiedzUsuńmiszu kocham *.* kurde a mogłas zabic kasuke xD
nie wiem co jescze moge napisac ;-; genialne ! kocham kocham kocham <3
zycze weny weny duzo weny :* blagam dajj segs xD
~AleksisAlone