Rozdział 10
Leżałem. Chciałbym móc powiedzieć, że był ranek i obudziłem się w łóżku Shizu-chana, a on przytulał się do mnie jak do niewiele mniejszego od siebie pluszowego misia, ale wcale tak nie było.
Wcale się nie obudziłem, tylko powoli zasypiałem. Nie leżałem w łóżku Shizuo, tylko na kanapie w jego salonie, a Shizu-chan nie leżał obok mnie, tylko siedział w fotelu niedaleko i patrzył w sufit, zupełnie jakby liczył owce w moim imieniu.
Gdybym był w lepszym nastroju, może lekko uśmiechnąłbym się do siebie przez kontrastowość tych dwóch sytuacji. Jednak jak można się tego łatwo domyśleć – ani mnie, ani Shizuo nie było w tej chwili do śmiechu.
Oczywiście to nie tak, że przechodziliśmy przez jakąś ciężką żałobę – choć z uwagi na naszego przyjaciela Kadotę, wcale nie było to tak dalekie od prawdy – po prostu obaj wiedzieliśmy, że teraz nie mamy czasu na takie rzeczy. Nie mamy czasu na zabawę, nie mamy czasu na seks, nie mamy czasu na kłótnię. Na nic. Została nam mniej niż godzina do powrotu jego rodziców i do tego czasu musieliśmy to wszystko skończyć.
Jak? Dobre pytanie.
Nie musiałem nawet odwracać się w jego stronę i na niego spoglądać, aby wiedzieć, że on też ma wątpliwości. To jakby wyczuwało się w powietrzu. Ja sam też w to wszystko wątpiłem, choć tak naprawdę żadne z nas nie powinno się wahać w tak ważnej sprawie.
Jakiś czas temu Shizu-chan spytał mi się nawet czy skoro jemu też śnił się Freddy, to nie lepiej by było, gdyby on wyciągnął go ze snu. W końcu ryzyko, że coś pójdzie nie tak byłoby wtedy mniejsze, prawda?
Mimo to nie zgodziłem się. Posłużyłem się argumentem, że śpi jak zabity i trudniej będzie go obudzić w tej ostatecznej chwili, choć obaj tak naprawdę wiedzieliśmy, że nie zgadzam się, bo jego imię zostało skreślone. Właściwie to powinien on już być martwy. Nie rozumiałem tego. Nie miałem pojęcia jakim cudem nadal żył, ale póki to wszystko się nie skończy nie pozwolę mu zasnąć.
Otworzyłem swoje dotychczas zamknięte oczy i przez chwilę wpatrywałem się w oparcie od kanapy przed sobą.
Nie chciałem tego robić. Głównie dlatego, że ryzyko było zdecydowanie za duże. Mogłem umrzeć, ale jeśli nie podejmę żadnego ryzyka, to i tak prędzej czy później przegram z Freddym. Obie opcje mogły zakończyć się ewentualną śmiercią, a ta którą wybrałem dawała mi zdecydowanie większe szanse na przeżycie.
Znowu zamknąłem oczy. Nieco wkurzało mnie tykanie zegara na ścianie, na który wcześniej spoglądałem, ale musiałem to jakoś ignorować. Zmarszczyłem brwi. Nie dało się.
Swoją drogą, zasnąć też się nie dało.
Z jakiegoś powodu w spokoju przespałem poprzednią noc, potem jeszcze drzemka w klasie… jak mogłem znowu zasnąć po tak dużej ilości snu? Naprawdę śpiący zrobię się pewnie w okolicach północy.
Zmarszczyłem z niezadowolenia nos i wstałem z kanapy. Doskonale wiedziałem gdzie Shizu-chan trzyma w domu leki, więc nie pytając go o nic i nawet na niego nie spoglądając, udałem się do kuchni. Otworzyłem jedną z szuflad i zacząłem grzebać. Oczywiście jak mogłem się tego spodziewać znalazło się opakowanie leków uspokajających.
Nie zdziwiłbym się, gdyby Namiko dosypywała pokruszone tabletki do picia Shizuo, ale doskonale wiedziałem, że taka nie była. Znając ją to raczej sama je brała, gdy miała humorki przed okresem, a Shizu-chanowi pytała się czy chce tylko wtedy, gdy był naprawdę widocznie wkurwiony.
Wysypałem sobie na dłoń trzy… nie, cztery tabletki i nalałem do szklanki trochę wody. Po połknięciu ich wróciłem do salonu i znowu położyłem się na kanapie. Tym razem nie leżałem przodem do oparcia i od czasu do czasu zerkałem na patrzącego na mnie Shizuo.
- Z otwartymi oczami nie zaśniesz – powiedział cicho.
Westchnąłem i podniosłem średniej wielkości poduszkę, na której leżałem. Położyłem ją sobie na twarzy, przekręcając się przy tym na plecy. Starałem się jak najmniejszą ilość ciężaru ciała opierać na swoim zranionym barku, choć szwy i tak nieco ciągnęły. Skrzywiłem się przez to i chwilę później znowu przekręciłem na bok – tym razem znowu plecami do Shizuo. Poduszka zamiast na mojej twarzy, znalazła się pod moją głową, czyli tam gdzie powinna być.
Po mniej niż pięciu minutach tabletki zaczęły działać. Prawdopodobnie po jednej nie było się śpiącym i działały tak jak powinny, czyli po prostu wyciszały, ale skoro ja wziąłem cztery, poczułem się bardziej, jakby spadł na mnie dość ciężki pluszowy miś i wgniatał mnie w kanapę. Moje powieki były ciężkie, tak samo jak i kończyny, a rytm serca i oddech powoli zwalniały. Czułem, że zaraz zasnę. Zupełnie jakbym po ciężkim i męczącym dniu padł na kanapę i czekał, aż odpłynę. Nawet fakt, że kanapa nie był najwygodniejszym miejscem do spania mi nie przeszkadzał. Po prostu powoli odpływałem, skupiając się na przyjemnym mrowieniu, jakie odczuwałem w dłoniach i na udach.
Kiedy to dość przyjemne i miłe uczucie zaczynało powoli zmieniać się w zimno, doskonale wiedziałem, że byłem już naprawdę bardzo bliski zaśnięcia. Przez myśl przeszło mi wstanie z kanapy i otrząśnięcie się – był to pewnego rodzaju odruch, ale jakoś udało mi się go stłumić. W końcu nie mogłem się teraz rozbudzać, nie kiedy byłem tak blisko. Nie mogłem stchórzyć.
Zimno rozchodziło się po moim ciele, otaczając je z wszystkich stron. Zupełnie jak druga skóra. Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem na swoim karku powiew ciepłego powietrza. Jego temperatura kontrastowała z otaczającym mnie zewsząd chłodem, przez co na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Kolejny powiew ciepłego powietrza – tym razem odczułem go nie tylko na karku.
Głośny i nieprzyjemny dźwięk. Trzask. Coś metalowego spadło na ziemię, a dookoła wciąż rozbrzmiewało echo.
Smród rdzy, spalenizny i mojego własnego potu. Znałem tę mieszankę aż za dobrze.
Znowu kotłownia. Ta sama, w której Freddy na moich oczach zabił przyjaciół Hiromu-senpai z 3-C i ta sama, po której błądziłem, chcąc uratować Kadotę.
Gdy otworzyłem oczy, okazało się, że miałem rację. Węch mnie nie mylił. Byłem w tym samym zasranym miejscu pełnym niedziałających liczników, rur i schodów. Choć powietrze się nie zmieniło – ciężkie i gorące, którym niemalże nie dało się oddychać – miałem wrażenie, że nie wszystko jest takie samo jak wtedy.
Kap, kap, kap…
Woda? Zadarłem głowę do góry i spojrzałem na znajdujące się nade mną rury. Coś z nich kapało i kiedy jedna z wielu kropel spadła mi na policzek, szybko starłem ją dłonią. Gdy spojrzałem na swoje palce i zobaczyłem, że to krew, coś ścisnęło mnie w żołądku.
Rozejrzałem się dookoła i niepewnie posunąłem się o jeden krok do przodu. Metalowa siatka pod moimi stopami, którą wyłożona była podłoga cicho zabrzęczała. Kolejny krok – kolejny cichy brzdęk. Kiedy byłem tu ostatnio nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz strasznie mnie ten odgłos denerwował.
Spojrzałem na zegarek Shizu-chana na swoim nadgarstku. Zasnąłem pięć minut wcześniej niż szacowaliśmy nastawiając budziki, więc zamiast dziesięciu minut na znalezienie i złapanie Freddiego, miałem ich teraz piętnaście. Sam nie wiedziałem czy to dobrze czy źle. Szanse na to, że się wyrobię były takie same jak na to, że znajdę go za wcześnie. Albo on znajdzie mnie…
- 1, 2, Freddy już cię ma~
Szybko odwróciłem się za siebie, słysząc głos Aki. Nigdzie jej nie widziałem, ale na poręczy prowadzących w dół schodów niedaleko znajdował się czerwony odcisk czyjejś dłoni. Podszedłem bliżej do schodów i przyjrzałem im się z lekkim zdziwieniem. Wcześniej wszystkie prowadziły w górę.
Zacząłem powoli schodzić w dół. Normalnie bym tego nie zrobił, w końcu wiedziałem, że Freddy tego chciał i prawdopodobnie była to jakaś jego pułapka, ale przecież musiałem go znaleźć.
Kiedy położyłem dłoń na poręczy, natychmiast ją cofnąłem, cicho przy tym sycząc. Była gorąca. Spojrzałem na swoje palce, ale na szczęście temperatura metalu nie była na tyle wysoka, abym się poparzył. Dalej schodziłem w dół, a kiedy już się tam znalazłem, nie miałem zbyt dużego wyboru. Nie było żadnych zakrętów. Nic. Tylko droga prosto.
- 3, 4, lepiej zamknij drzwi~
Ten głos…
Przecież to Mairu.
- 5, 6, weź swój krucyfiks~
Kururi?
Znowu spojrzałem na zegarek. Nie, nie mogę dać się spowolnić. Przyspieszyłem i kiedy dotarłem do kolejnych schodów – tym razem prowadzących w górę – zacząłem po nich wchodzić. Nawet nie próbowałem zbliżać się do poręczy, ale…
Na ścianie, do której była ona przytwierdzona, zobaczyłem duży, czerwony i nieco spływający napis.
7, 8, siedź do późna
Lekko zmarszczyłem przez to brwi. Zacząłem się znowu kierować w górę i kiedy poczułem na twarzy promienie słońca, zakryłem się przedramieniem. Byłem… na dworze? Spojrzałem za siebie, na schody prowadzące z powrotem do kotłowni, po czym uważnie rozejrzałem się dookoła.
Na dworze było zdecydowanie jaśniej, przez co trochę mrużyłem oczy, ale przyzwyczajenie się nie zajęło mi zbyt wiele czasu.
Znajdowałem się na jakimś osiedlu domków, ale najważniejszy był tylko ten przede mną. Stary, zniszczony, pokryty szarym brudem i z brudnozielonym dachem. Okna zabite deskami, zaniedbany ogród, który porastała masa zwiędniętych krzaków. Żadnej furtki, żadnego ogrodzenia – zupełnie jak domek z jednego z tych amerykańskich przedmieść, które tak często widzi się w telewizji.
Podszedłem nieco bliżej ostro czerwonych drzwi – jedynej części tego domu, która jakimś cudem zachowała kolor – i znowu spojrzałem na zegarek.
Jeszcze 10 minut.
Niepewnie dotknąłem palcem klamkę w obawie, że ta też będzie gorąca, ale była zaskakująco chłodna. Nacisnąłem ją i powoli otworzyłem drzwi, nieco krzywiąc się przez rozchodzący się dookoła pisk zawiasów.
W środku było ciemno i brudno. Dzięki docierającemu zza moich pleców światłu dokładnie widziałem unoszące się w powietrzu drobinki kurzu. Niepewnie wszedłem do środka i kiedy, rozglądając się przy tym dookoła, posunąłem się dookoła, usłyszałem za sobą cichy pisk drzwi. Szybko odwróciłem się za siebie, odruchowo chcąc je jakoś przytrzymać. Nie zdążyłem. Drzwi były już zamknięte i mimo że naciskałem klamkę i ciągnąłem z całych sił, nie byłem w stanie ich otworzyć.
- Cholera – syknąłem cicho, zastanawiając się, gdzie teraz pójść. Tuż przed drzwiami znajdowały się schody na górę, ale sam nie byłem pewien czy powinienem był tam wchodzić. Może lepiej zostać gdzieś tu?
Wszystkie drzwi – z wyjątkiem wyjściowych oczywiście – były otwarte, więc wyraźnie widziałem, że po mojej lewej znajduje się kuchnia, a po prawej salon. Kiedy skierowałem się w prawo i zajrzałem do zakurzonego i brudnego salonu, usłyszałem dobiegające ze śmierdzącej pleśnią kuchni ciche kroki. Szybko odwróciłem się za siebie, ale nikogo nie zobaczyłem. Wróciłem do przedpokoju, uważnie rozglądając się dookoła i już miałem zamiar wejść do kuchni, kiedy zobaczyłem, że na schodach, ktoś stał.
- Kuru-nee, zobacz! Iza-nii przyszedł odwiedzić Freddiego! – zawołała Mairu, spoglądając na siedzącą u góry Kururi.
- Nii…
Przyjrzałem im się uważnie, po części wątpiąc w to, że naprawdę je tu widzę. Oczywiście ich imiona były na liście, ale i tak jakoś… trudno było uwierzyć mi w to, że naprawdę tu są. Zresztą, nie miałem też pewności, że to naprawdę one.
- G.. – głos uwiązł mi w gardle. Zmarszczyłem przez to brwi. – Gdzie on jest? – spytałem.
- Na górze~
Mairu uśmiechnęła się do mnie, przemądrzale poprawiając okulary, a siedząca na górze Kururi pokazała palcem na drzwi za sobą.
- Zasnęłyście?
Kururi skinęła głową.
- Zawsze.. dom…
- Mhm, cały czas śni nam się ten dom – dopowiedziała Mairu i obie zeszły ze schodów, podchodząc do mnie bliżej. – Znamy go już praktycznie na wylot. Zazwyczaj nic się nie dzieje, bo nikogo nie ma, ale Freddy coraz częściej przychodzi i goni nas po korytarzach.
Kiedy to powiedziała, Kururi znowu skinęła głową, jakby chcąc potwierdzić jej słowa. Mocno zmarszczyłem brwi na widok pokrytej krwią dziury w jej rękawie. Ukucnąłem przy nich i przyciągnąłem ją do siebie bliżej, żeby obejrzeć jej ramię.
- Freddy… - powiedziała cicho.
Zacisnąłem zęby. Na szczęście rana nie była głęboka i wyglądało na to, że Kururi nie bolało jakoś szczególnie mocno. Prawdopodobnie to tylko zadrapanie, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Dlaczego nic nie mówiłyście?
Dziewczynki na siebie spojrzały. Zupełnie jakby wspólnie zastanawiały się nad odpowiedzią, a chwilę później Kururi wzruszyła ramionami.
- Doszłyśmy do wniosku, że jeśli będziesz uważał to za swój własny problem, lepiej sobie ze wszystkim poradzisz – wyjaśniła mi Mairu. – Zawsze tak jest.
- Manipulować…
- Wcale bym wami nie manipulował dla własnego dobra – warknąłem zirytowany faktem, że cały czas wszystko przede mną ukrywały.
Teraz miałem już pewność, że wcale mi się nie przesłyszało, gdy śpiewały tę głupią wyliczankę. Wiedziały, że źle sypiam i prawdopodobnie zrobiły to specjalnie, żeby mnie sprawdzić – sprawdzić czy też śni mi się Freddy.
Freddy…
Spojrzałem na swój zegarek. Niezależnie od tego jak bardzo chciałbym dowiedzieć się od dziewczynek czegoś więcej, nie miałem na to teraz czasu.
- Muszę iść – powiedziałem, podnosząc się na nogi.
- Dokąd? – zdziwiła się Mairu.
- Odwiedzić Freddiego – kiedy skinąłem podbródkiem w stronę schodów, obie spojrzały na drzwi, za którymi według nich znajdował się ten świr.
- Nii… zostać…
- Właśnie, Iza-nii, zostań z nami! – powiedziała szybko Mairu, skinając przy tym gwałtownie głową. Okulary nieco zjechały jej przez to z nosa.
- Chciałbym– wiedząc, że nie mogę się teraz z nimi kłócić, zacząłem iść w stronę schodów.
Gdy moja prawa stopa zetknęła się z pierwszym schodkiem, poczułem mocne szarpnięcie w tył. Kururi pociągnęła mnie za rękaw. Nieco się przez to zatoczyłem, ale szybko odzyskałem równowagę. Spojrzałem za siebie, chcąc zmrozić siostrę spojrzeniem, ale kiedy jej tam nie było, nieco szerzej otworzyłem oczy. Rozejrzałem się dookoła. Mairu też nigdy nie widziałem.
- 9~ – ale za to usłyszałem jej głos.
Zajrzałem do kuchni, zajrzałem do salonu. Nigdzie ich nie było.
- 10.. – tym razem Kururi.
Czułem jak serce podskakuje mi do gardła. GDZIE, do jasnej cholery!?
- Nigdy nie zasypiaj! – głos Freddiego tuż przy moim uchu.
Gwałtownie odskoczyłem na bok, przywierając plecami do ściany.
Freddy głośno się zaśmiał. Oparł swoją dłoń z ostrzami na poręczy, a drugą złapał się za brzuch.
- Ale z ciebie tchórz – pokręcił głową na boki, dalej się śmiejąc.
Zupełnie jakby spotkał na korytarzu w szkole znajomego i bawiło go to, że zrobił mu fajnego psikusa. Pieprzony żartowniś się znalazł. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Dawnośmy się nie widzieli, Izaya – mruknął i lekko się przede mną ukłonił, ściągając przy tym kapelusz. Ściągnął go tylko na sekundę, ale to wystarczyło, aby zrobiło mi się niedobrze, na widok spalonej skóry, która miejscami odsłaniała jego czaszkę.
- Nieszczególnie tęskniłem – powiedziałem, wiedząc, że muszę sobie kupić jeszcze trochę czasu. Nie mogę się do niego zbliżyć, dopóki zegarek nie zacznie cicho pikać.
Uśmiechnął się. Odsłonił przy tym swoje w większości zgniłe pozostałości po zębach, przez co mimowolnie się skrzywiłem.
- Mając takiego przyjaciela u boku to raczej niedziwne. Jak mu tam było… Shizuo? Już prawie gnojka miałem, wiesz? Trochę się na ciebie gniewam za to, że go obudziłeś. Dosłownie sekunda więcej i już..
- Jeszcze się z nim zobaczysz, nie martw się o to – przerwałem mu. Zacisnąłem dłonie w pięści mocniej niż przedtem, odnosząc wrażenie, że zadowala go ta reakcja.
Lekko uniósł ze zdziwienia czoło, ale tylko no chwilę. Sekundę później na jego twarz wrócił chory uśmiech.
- Świetnie – skinął głową i zastukał swoimi ostrzami w poręcz. Kiedy podszedł o krok bliżej, odruchowo starałem się nieco bardziej przywrzeć do ściany. Zupełnie jakby mogło to coś dać. – ale nie wydaję mi się, żebyś ty się z nim jeszcze zobaczył… o tych gówniarach też możesz zapomnieć.
Prowokował mnie. Odkąd tylko wspomniał o Shizuo, chciał mnie podburzyć i prawdopodobnie się mną bawił. Tak czy inaczej, z każdym krokiem był coraz bliżej, więc niezależnie od tego czy byłem przez niego sprowokowany, czy nie – i tak musiałem coś zrobić.
Szybko wsadziłem dłoń do kieszeni spodni i zacisnąłem palce na swoim nożu. Nie mógł tego nie zauważyć, ale też i nie zareagował w jakiś szczególny sposób. Tak, skoro mi w tym nie przeszkodził, to definitywnie tego chciał.
- Nadal uważam, że to nie fair – powiedziałem, nieco przy tym drżąc. Nie potrafiłem dokładnie powiedzieć, jaką emocją to drżenie było spowodowane. Prawdopodobnie była to dość niecodzienna u mnie mieszanka strachu, złości i podekscytowania. – Wiesz… jedno ostrze przeciw czterem?
Freddy uniósł w górę palec wskazujący prawej ręki wraz z przytwierdzonym do niego ostrzem. Zupełnie jakby pytał „Tak może być?”. Cicho prychnąłem w odpowiedzi i kiedy zaatakował, oskoczyłem w bok. Ostrze jego palca wskazującego wbiło się w wykonaną z dość byle jakiego materiału ścianę. Korzystając z tego, że najwyraźniej nie mógł go wyjąć tak szybko, jakby tego chciał, okrążyłem go i kopnąłem w plecy, dodatkowo na nią popychając. Choć wątpiłem w to, żeby miał coś takiego, przysunąłem się do niego i mocno zaciskając palce na jego ramieniu, wbiłem mu swój nóż w tętnicę szyjną.
Pik
Pik
Instynktownie wbiłem palce jeszcze mocniej w ramię Freddiego i choć od smrodu spalenizny miałem ochotę zwymiotować, przywarłem do niego całym ciałem.
Pik…
Piiiiik…
Następną rzeczą jaką poczułem było gwałtowne uderzenie w brzuch. Freddy przywalił mi łokciem. Zrobił to tak mocno, że na moment całe powietrze wyleciało mi z płuc i puściłem się wszystkiego, co trzymałem. Puściłem swój nóż i puściłem jego ramię. Moje dłonie instynktownie powędrowały do bolącego miejsca i niecałe dwie sekundy później poczułem ostry i ciągnący ból z lewej strony twarzy.
Moje plecy zderzyły się z ziemią. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo zarejestrowałem gwałtowny ból w ponownie otwierającej się od upadku ranie na barku.
- Ugh!
Otworzyłem oczy… a raczej oko. Lewa część twarzy za bardzo mnie bolała i kiedy starałem się otworzyć lewe oko, wszystko było czerwone. Czułem, jak moją twarz zalewa krew.
Zobaczyłem nad sobą Freddiego, który położył nogę na moim ramieniu. Głośno krzyknąłem, kiedy przerzucił cały ciężar ciała na tę nogę, przygniatając przy tym do ziemi mój bark.
Byłem tak skołowany i obezwładniony bólem, że nawet nie zadawałem sobie w głowie pytań typu „Co się dzieje?”. Głównie dlatego nie byłem w stanie niczego zrozumieć, kiedy we Freddiego nagle uderzył fotel. Mebel po prostu zmiótł go jak kukiełkę. Czując jak ciężar znika z mojego ramienia, odetchnąłem z ulgą i zamknąłem oczy. Powinienem się ruszyć. Powinienem coś zrobić, ale od czasu upadku z kanapy mój mózg nie działał tak szybko jakbym tego chciał.
Szumiało mi w głowie, a krew zalewająca lewą część mojej twarzy dodatkowo wszystko mi utrudniała. Mocno zacisnąłem dłoń na materiale swojej koszulki w okolicach nadal bolącego mnie brzucha i powoli podniosłem się do siadu, cicho przy tym sycząc.
Kiedy tylko znalazłem się w pozycji pionowej, krew zaczęła spływać mi z twarzy w dół. Poczułem jak wędruje w dół po mojej szyi. Wcześniej spływała mi po skórze głowy na ziemię, a teraz wsiąkała w całe moje ubranie.
Mimowolnie się wzdrygnąłem, gdy usłyszałem po swojej prawej głośne warknięcie. Zupełnie jakby w pokoju oprócz zmory z koszmarów znajdowało się dzikie zwierzę.
Ach… no tak. W końcu ja też miałem swojego potwora do wystawienia na arenę.
Gdy zorientowałem się, że jestem już częściowo bezpieczny, bo znajduję się w salonie Shizuo i żadne z nas nie śpi, poczułem lekką ulgę.
Jednak przyciśnięty fotelem do wyglądającej jakby zaraz miała się zawalić ściany Freddy nadal się ruszał. Shizuo najwyraźniej nie podobało się to tak samo jak mi, ponieważ cały się spiął. Świr w kapeluszu odsunął od siebie fotel i cicho dysząc, zaśmiał się.
- Wtedy nie byłeś aż tak agresywny – powiedział, poprawiając swój przekrzywiony kapelusz. – Przynajmniej niczym we mnie nie rzucałeś. Ograniczałeś się bardziej do pięści.
Wspierając się ściany, powoli podniosłem się na nogi, czując jak nieco kręci mi się przy tym w głowie.
Shizu-chan z mojej prawej przeszedł szybko na lewo. Dzielący go od Freddiego dystans niebezpiecznie się zmniejszył, a jego pięść zderzyła się ze ścianą niedaleko jego głowy. Gdyby tylko skurwiel się nie odsunął, Shizuo trafiłby idealnie. Na podłogę posypał się tynk. Właściwie to i tak nie robiło to żadnej różnicy, bo od wcześniejszego rzutu fotelem podłoga była go już pełna.
- Shizu-chan, uważaj! – krzyknąłem szybko, widząc jak wymijający go Freddy bierze zamach. Blondyn zareagował za wolno i wszystkie cztery ostrza Freddiego przebiły na wylot jego łydkę, posyłając go na ziemię. Shizuo upadł. Tak po prostu, jak każdy inny zraniony człowiek.
Serce gwałtownie obijało się o moje żebra i choć na twarzy klęczącego blondyna nie widziałem bólu, to byłem w stanie się domyśleć, że Freddy uszkodził jakiś ważny mięsień i to właśnie dlatego Shizu-chan nie mógł się podnieść.
- Uziemiony~ – mruknął z zadowoleniem Krueger, ale zaraz potem szybko się skrzywił, kiedy Shizuo z całych sił zacisnął dłoń na jego kostce.
Nieco uniosłem w górę ramiona, gdy usłyszałem nieprzyjemny chrzęst i korzystając z tego, że Freddy się tego nie spodziewał, wziąłem zamach i mocno kopnąłem go z półobrotu. Trafiłem w głowę. Wariat stracił równowagę i upadł na ziemię tak samo jak ten jego głupi kapelusz.
Szybko zamachnął się ostrzami na Shizuo, który – nie chcąc stracić palców – odruchowo odsunął od niego dłoń i puścił jego kostkę. Wszystko działo się tak szybko, że z trudem reagowałem na czas i kiedy Freddy skosił mnie nogą, sam też upadłem na ziemię, praktycznie waląc się na Shizuo.
Kruger tylko zaśmiał się na ten widok i jakimś cudem wstał. Nie rozumiałem, jakim cudem udało mi się z taką łatwością stać na dwóch nogach, skoro Shizuo przed chwilą zmiażdżył jego kostkę na miazgę.
- Dwa pedały, jak słodko – wycedził i tym razem zamiast na moje ramię, nadepnął na zranioną łydkę Shizuo. Na twarzy blondyna wymalował się ból. Szybko odwróciłem się i uderzyłem pięścią w spód kolana Freddiego, sprawiając tym samym, że cała jego noga zgięła się w stawie. Ból zniknął z twarzy Shizuo i chwilę później Freddy znowu leżał na ziemi.
Przeturlałem się na bok, a Shizuo, który pociągnął Kruegera w dół, właśnie siłował się z nim na ziemi, starając się jakoś odsunąć ostrza jego rękawicy od swojej twarzy. Freddy przyciskał go do ziemi całym swoim ciałem i z jakiegoś powodu wygrywał. Nie rozumiałem jak to możliwe, ale szybko złapałem za mój nóż, który wciąż był wbity w jego tętnicę i przeciągnąłem nim w poprzek jego szyi.
Nic.
Nic to nie dało. Krew i coś żółtego spłynęło na moją dłoń i koszulkę Shizuo, ale nic poza tym.
- No umieraj, kurwa! – warknąłem, ponownie wbijając swój nóż, tym razem w jego oko.
Freddy tylko się zaśmiał, nadal wygrywając z Shizuo. Wyglądało na to, że nie sprawia mu to większego trudu, natomiast leżący pod nim blondyn wyraźnie nie miał siły. Ostrze rękawicy Freddiego prawie stykało się z jego policzkiem. Nie rozumiałem jak to było możliwe, że Shizu-chan przegrywał.
Mocno kopnąłem Freddiego kolanem, sprawiając tym samym, że odleciał do tyłu. Shizu-chan był bezpieczny. Przewróciłem na Kruegera lampę, chcąc go jakoś tym samym spowolnić, a Shizuo zaczął podnosić się z ziemi. Wyraźnie widziałem, że stanie na zranionej nodze przychodzi mu z trudem i utyka, ale i tak to zrobił. Bestia tak po prostu zignorowała ból, którego nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić.
Kiedy tak przyglądałem się Shizuo kątem oka, kompletnie nie zauważyłem, że Freddy zdążył już się podnieść. Moje lewe oko wciąż zalewała krew, choć na szczęście pochodziła ona z rozcięcia przecinającego moją brew i skroń.
Odsunąłem się w ostatniej chwili. Gdybym w porę tego nie zrobił, cztery ostre noże właśnie przebiłyby mi szyję. Upadłem na tyłek, przyglądając się z obawą stojącemu przede mną Freddiemu. Z otwartej i głębokiej rany na jego szyi wciąż lała się krew. Już miał zamachnąć się na mnie ponownie, kiedy ledwo stojący Shizuo pchnął na niego komodę. Prawdopodobnie nie rzucił nią z uwagi na to, że ledwo mógł postawić na ziemi swoją zranioną nogę, a co dopiero oprzeć na niej ciężar ciała, ale tak czy inaczej – poskutkowało.
Freddy upadł na ziemię i przez chwilę się w nią wpatrywał, cicho się śmiejąc.
Ja i Shizu-chan – obaj głośno dyszeliśmy, podczas gdy on wyglądał tak, jakby nie czuł żadnej z ran jakie mu zadaliśmy.
- Wy nic nie rozumiecie, co? – pokręcił głową na boki i znów wstał na nogi. – Nie macie żadnych szans. Tak długo jak się mnie boicie, zawsze będę silniejszy.
- Nie pierdol głupot i zdychaj – warknął Shizuo, trzymając swoją zakrwawioną dłoń na ścianie jako wsparcie.
Mocno się skrzywiłem na widok średnich rozmiarów kałuży, która się niedaleko niego utworzyła. Tracił dużo krwi, ale nie chcąc znowu popełnić tego samego błędu i dać się zaskoczyć, szybko przeniosłem wzrok z powrotem na Freddiego i dalej uważnie obserwowałem każdy jego ruch.
Freddy parsknął śmiechem, przez co z jego rozciętej szyi wylało się więcej krwi.
- Ty to akurat zwykły głośno szczekający kundel z podkulonym ogonem – mówiąc to, Krueger podniósł się na nogi i lekko zabębnił pokrytymi naszą krwią ostrzami w blat komody. – Myślisz, że jesteś super silny, a tak naprawdę to boisz się mnie bardziej, niż twój koleżka.
Skrzywiłem się, gdy to usłyszałem.
To dlatego Shizuo nie miał szans z Freddym w bezpośrednim starciu? Bo się go bał, a to dodawało mu siły?
Powoli podniosłem się na nogi, nie odrywając przy tym wzroku od Kruegera w obawie, że może się nagle mną zainteresować. Póki co wyglądało na to, że cała jego uwaga skupia się na Shizuo, którego dłonie mocno zaciskały się w pięści.
Szczerze, to nie wiedziałem co robić. Wyglądało na to, że cały mój plan był wielkim niewypałem – tak jak się tego wcześniej obawiałem. Nawet jeśli jakimś cudem przeżyjemy, to –spojrzałem na zakrwawioną nogawkę Shizuo – raczej nie będziemy w najlepszym stanie.
Zmrużyłem oko, wpatrując się we Freddiego zupełnie tak, jakbym mógł go zabić spojrzeniem. Najwyraźniej to zauważył, ponieważ przeniósł wzrok z Shizuo na mnie. On też patrzył na mnie tylko jednym okiem, głównie dlatego, że drugie dzięki mnie ohydnie zwisało mu z oczodołu. Jakoś nieszczególnie mnie to brzydziło. Zdecydowanie bardziej niż obrzydzony, czułem się dumny na ten widok – w końcu to ja go tak urządziłem.
Kiedy Freddy wziął na mnie zamach, odskoczyłem w tył. Ostrza jego rękawicy przecięły materiał mojej zakrwawionej bluzki, pozostawiając w nim cztery głębokie dziury.
Jak tak teraz o tym myślałem – Freddy był zaskakująco ludzki w całym tym swoim wariactwie.
Bo kogo innego zadowala strach, jak nie ludzi? Gdy ci dookoła się nas boją, daje to nam poczucie wyższości i pewności siebie. Czego możemy się obawiać, wiedząc, że inni drżą na samą myśl o nas? Co może nam przeszkodzić w realizacji planów?
No właśnie, nic.
Nikt się nie sprzeciwi, nikt nie zakwestionuje decyzji, nikt nie zagrozi. Szacunek wywołany strachem. Niezależnie od tego czy to zemsta wobec dawnego oprawcy, czy zwykły sposób na dowartościowanie się…
To wciąż tylko zwykła ludzka żądza.
Ludzkie pragnienie.
Ludzka potrzeba.
Zaśmiałem się. Na początku krótko i cicho, a później nieco głośniej. Mój śmiech wypełnił pomieszczenie.
~~~~~~~~~~~
Spoiler alert odnośnie 1 i 3 odc. Durarara!!x2 Ten
Spoiler alert odnośnie 1 i 3 odc. Durarara!!x2 Ten
Ja pierdolę, logika polskiego fandomu
1 odcinek Ten --> Izaya jebie po raz tysięczny monolog "hito rabu", w dodatku jest forever alone frajerem, który siedzi w szpitalu, bo Yadogiri go dźgnął i przyszła Manami dźgnąć go jeszcze raz :"D
Wszyscy piszą pod tym odcinkiem, że Izaya jest perfekcyjny, a odcinek genialny
Trzeci odcinek, w którym nie ma ani Izayi, ani Shizuo, tylko zajebistość Akabayashiego - ludzie piszą, że nuda. Zgaduję, że gdyby nie brak Izayi i Shizuo byłoby dobrze? Jebana ignorancja, gdyby Sayaka była facetem, wszyscy jaraliby się Aka x Sayaka
Pfff
Pfff
Pffffffffffffffff!!
Nie powiem, że nie lubię 1 odc. i tego, że Izaya praktycznie nasłał na Shinrę policję, ale ludzie, LUDZIEEEEEEE, CZEMU JAK W ODCINKU NIE MA SHIZUO/IZAYI, TO JEST ON NUDNY?! Durarara nie kręci się tylko wokół tych postaci x.x To prawie tak jakby powiedzieć Naricie "Jebie mnie, że ciężko pracujesz nad całokształem, jak nie będzie Shizayi, to i tak dno"
Możecie mnie nie lubić za to, co tu napisałam, trudno xD i tak już co niektórzy piszą mi, że jestem chujem
Do następnego! Nie wiem kiedy będzie~
Nie wiem co Ci napisać, bo każdy Twój rozdział jest genialny, a powtarzać się też nie lubię, więc czekam po prostu na kolejny ~!
OdpowiedzUsuńA co do tych odcinków to Cię całkowicie rozumiem..
Pierwszy odcinek był spoko, Izaya to moja ulubiona postać, ale bez przesady. Trochę, pokrzyczał, powariował i ok, a tu nagle takie zamieszanie, bo " O bożę Izaya ajsfbhewkfd"
A trzeciego odcinka nie oglądałam, ale czytałam trochę novelke i wiem co tam będzie i mogę śmiało stwierdzić, że Akabayashi jest fajniutką postacią ~. A przynajmniej z tego co wiem mogę tak powiedzieć.
Pozdrawiam. :D
Wreszcie jest!!! Jej <3 Świetny!!! A ja ide dalej czytac Zakład :3
OdpowiedzUsuńROZDZIAŁ!!!!!!! JEST!
OdpowiedzUsuńZawsze wiernie czekam!:D I czytam od razu, jak dodasz.
Aż żałowałam, że nie leżeli w swoich ramionach, ale w końcu to był tylko seks^^ xD
Cholernie byłam ciekawa, czy te tabletki przypadkiem mu nie przeszkodzą w wybudzaniu czy coś.
O Chryste, zaczyna się piekło! *chowa się pod kocyk*
Ten ostatni napis na ścianie był upiorny max.
Miałam dreszcze, jak przy filmie Pottera z tym napisem "komnata tajemnic została otwarta" xD
Ciekawe spojrzenie dziewczynek na tą całą sprawę. Podobało mi się.
WYCIĄGNĄŁ SKURWIELA!
*Van czyta jak pojebana*
Zajebcie go!!!!!!!!!
*doping*
NO UMIERAJ KURWA!
O, Izaya wyjął mi to z ust:D
Oczko wypływające tak bardzo pod 3 odcinek Drrr:D
W ogóle mega podobał mi się koniec rozdziału. MEGA. Tak bardzo Izaya♥
No i w końcu coś do nas napisałaś^^
Mnie nie nudziły 2 i 3, ale zawsze tęsknię za naszymi Panami:D
Kocham jak w Durararze wszystko potem układa się w jedną całość *.*
Mam nadzieję, że następny rozdział niedługo i super wygląda nowy wygląd bloga^^
Powodzenia i pozdrawiam!
Rozdzialik świetny, Izaya zaczął rechotać :D Są wprost w świetnej sytuacji xd
OdpowiedzUsuńFajny wygląd bloga wzorowany strona Dollarsow jak widzę :D
Co do odcinka 3.. Wcale nie byl nudny :) I nie ma co narzekać na braki Izayi i Shizuo bo będzie o nich jeszcze dużo :P I nie mogę się doczekać kolejnego odcinka bo z Light Novel wiem ze będzie genialny xd
Ten rozdział cholernie mi się podoba, po końcówce nie mogę doczekać się kolejnego, Izaya i jego szaleńczy śmiech. Wyciągnęli go, nie wierze! Mój biedny Shizuo :-; Naprawdę świetnie piszesz, nie zmieniasz charakterów postaci. Dużooo weny!
OdpowiedzUsuńA co do notki (jej napisałaś coś do nas! :3) zgadzam się z tobą. Jeny, 3 odcinek był fantastyczny, a poza tym Akabayashi to jedna z moich ulubionych postaci, więc byłam wniebowzięta. Oczywiście pierwszy odcinek też był świetny, no ale bez przesady to chyba jasne, że Izaya czy Shizuo nie będzie w każdym odcinku, a jak będą to nie przez cały albo coś. Dużo osób narzeka tak samo na opening, co mi osobiscie się podoba.
Żaaal!! To jest genialne ;w; Oddaj mi trochę swojego talentu..
OdpowiedzUsuńPoza tym fajny wygląda bloga...lel ;-; A ja taki debil nawet nie umiem korzystać z Gimpa khahahahah Pozdro z ziemi. :*
Jeeeny...a ja tak bardzo w tyle, nawet nie skończyłam 1 sezonu Drrr!! Kurfa ;-; Co ze mną jest nie tak? :<
Pozdrawiam, ślę wenę i czekam na kolejny rozdział.
O JA CIĘ!!! CZADOWY WYGLĄD BLOGA 8)
OdpowiedzUsuń8))
8')))
Napiszę ładnie, żeby ludzie byli z ciebie tak samo dumni jak ja.
UsuńUwaga
UWAGA....
BRAWA DLA YAARIE, BO TO ONA ROBIŁA TEN CUDNY SZABLON~
(ja tak samo jak Izu-ni nawet nie wiem jak działa Gimp. Nie wiem nawet do czego on tak dokładnie służy xD)
*Bije brawo* Khahaha~ *pjona Miszu* B)
UsuńTO. BYŁO. CUDOWNE.
OdpowiedzUsuńAle jakim prawem kończysz w takim momencie?
Naślę na ciebie moją babcię i jej emeryturę, jeśli nie napiszesz szybko nexta ♥
Mam nadzieję, że Shizu i Izaya poślą Freddy'ego do piachu!
Całuję i weny,
Vivian Scott
Z jednej strony Cię nie lubię [tak długo trzeba czekać na notki D: Ale dobra, już się nie czepiam, ważne, że w końcu się pojawiają xD] [Wgl, jak można kogoś nazwać hu#em za coś takiego? ,-, ], a z drugiej ubóstwiam! Oddaj mi trochę swego talentu. Rozdział genialny, tak samo jak każdy poprzedni. O Belethcie Przenajdroższy, tyle akcji i emocji. Przyznam się, że czytałam kilka razy pod rząd xD * ^ *
OdpowiedzUsuńJak można krzywdzić Shizusia? No jak? D: [Dobra, póki Izuch się martwi to jest gut.] Fredyy ty !@#$% zdychaj, gnido ,-, Giń za to, że okaleczasz Izajasza; przez Ciebie bidula nie widzi. Aż mnie ciarki przeszły, kiedy się śmiał pod koniec. Przypomniałam sobie ten śmiech jak deptał telefon.
A szablon... brak słów. Wygrał rzycie; Miszczowski <3
Dużo weny życzę i przesyłam pozdrowionka :3
~ Nashu Nashu
Boooożeeee, Miiszuu~~~
OdpowiedzUsuńJak mi głupio, że te 10 rozdziałów nie komentowałam ;_;
No, ale nadrobiłam chociaż z czytaniem. Jakby nie było ;_;
Znowu (jak kiedyś) zacznę od końca.
Kocham ten szablon, jest supi. Rly. <3 Czarny rządzi <3
Zgadzam się. Dostaję małej wewnętrznej kurwicy i spazmów, gdy ktoś walnie komentarzem, że odcinek animu jest nudny właśnie wtedy, gdy jest jednym z najciekawszych (a u mnie trudno o taką opinię - wybredna istota). Z mojej perspektywy pierwszy odcinek wiał taką trochę nudą. Gdyby nie końcowa scena właśnie z Izayą (chociaż i tam nie było nic nadzwyczajnego - chyba nawet ziewnęłam) to by było... Tak sobie. Ale akcja się rozwija i jest super. No i zgadzam się, że ludzie, którzy mówią, że odcinek bez niektórych postaci jest nudny, są irytujący. Odcinek trzeci, zapowiedź na końcu. Pojawiają się Shizuo i Vorona. Od razu komentarze ''zapowiada się ciekawie''. Meh, no pewnie, do cholery.
Ja to się boję jak wejdzie ten tomik po tomiku 13 novelki (ten z Izayaszem, idk czy wiesz czy nie, nie będę spoilerować). I ludzie go dorwą w swoje łapki, i przypuszczenia odnośnie zachowania Shizu względem Izayi się potwierdzą... Fala Shizayi i zagorzałe jajoistki poderżną sobie gardziołka z pełnym pasji twierdzeniem ''Mimo wszystko Shizaya musi żyć!!!!!!1111''. Meh. To smutne, ale prawdziwe, bo mimo, że fajnie, iż dadzą taki tomik, to jednak... Trochę przerażające jak ludzie spojrzą na sam byt w serii innych postaci. Chociaż jest ich tak dużo, że w sumie nie ma się co martwić. Meh, Boru.
Ok, przechodzę do rozdziału, bo jak zwykle rozpisałam się na mniej istotny temat.
Miszu wielbię Cię za tę serię, PIJ ZE MNO KOMPOT (albo kawę, jeśli wolisz). A pisze to tutaj, bo podejrzewam, że z moim wiecznym brakiem wolnego czasu nie znajdę chwili, aby skrobnąć komentarz. No chyba, że wystarczy ci jedno zdanie zawierające szybką, krótką myśl. ._.
To opowiadanie jest super i w tym momencie jestem troszeczkę pogubiona, bo nie wiem za które opko mam się wielbić bardziej. Cholera, to takie trudne ._.
Świetnie się spisujesz, świetnie piszesz, świetnie oddajesz charaktery, świetnie wyłapujesz momenty, nie tracisz czasu na zbędne rzeczy piszesz lekko i płynnie, wczuwasz się niesamowicie, zaskakujesz. I mogłabym wypisać tego więcej.
W ogóle ten rozdział czytałam późno w nocy i się potem bałam iść do łazienki. DDD: To okrutne i straszne. Serio ;_; I znowu zakończyłaś w tym momencie. Kurczę, boję się, że się go nie pozbędą. Ale czuję, że Izaya ma jakiś plan, a jak nie, to go wymyśli. Oby. Poza tym, rodzice Shizu będą zadziwieni ogólną rozpierduchą w domu. Smutne XD Oni tam walczą o życie, a ja myślę o tym co pomyślą jego rodzice XD
Czekam na następny rozdział, pisz sobie spokojnie i nie przejmuj się ludźmi, którzy cie pospieszają. Weny życzę.
Ja wczoraj znalazłam na tumblrze spoilery z "Orihara Izaya and the Sunset" i streszczenie całej fabuły. W skrócie - oemdżi xDD jak zareagują polskie fangirly to wolę nie wiedzieć, ale tumblr jak zawsze jest pięknym miejscem.
UsuńCieszę się, że ci się podoba :D chociaż przepraszam za kłopoty z pójściem do kibelka xD
PS KOMPOT JEST SUPER 8)
Miszu-sensei (mogę tak mowić?) twoje opowiadania są zajebiste jednym słowem. Zawsze gdy widzę nowy rozdział to piszcze z radości. Naprawde. Nie mogę już doczekać się nowego rozdziału , więc wstawiaj szybciutko :3
OdpowiedzUsuńHejka!
OdpowiedzUsuńMam tylko taką jedną drobniutką drobniusieńką spraweńkę, mianowicie - na moim prywatnym blogu (do którego linku nie czuję potrzeby dawania, chyba, że sama tego zechcesz - nie cierpię spamu) powstaje właśnie zakładka "Polecane blogi", w której chciałabym umieścić także link do Twojego. Potrzebna mi jedynie Twoja zgoda. :)
Czekam na odpowiedź i pozdrawiam,
Nessa.