Rozdział 4
Dotachin nie był zbytnio zadowolony, gdy zadałem mu to pytanie.
- Dlaczego? – spytał, wyraźnie mnie nie rozumiejąc.
Ciężko westchnąłem i rozmasowałem lewą dłonią powieki. Drażnił mnie fakt, że wszystkim trzeba było wszystko tłumaczyć.
- Nie najlepiej ostatnio sypiam.
- Widać – skinął głową.
- Daj mi dokończyć – spojrzałem na niego ostro. Byłem już naprawdę zirytowany. Chciałem się po prostu położyć bez ryzyka skończenia w kawałkach i trochę przespać. – Chcę poprosić cię o to, żebyś pozwolił mi się u siebie przespać.
Teraz Kadota już raczej zorientował się, że jestem poważny, ale wyraźnie mnie nie rozumiał.
- Nie możesz spać u siebie? – spytał. Ton jego głosu nie był przy tym ani trochę oskarżycielski. Po prostu pytał.
Pokręciłem lekko głową.
- Nie chodzi o to, gdzie śpię – wyjaśniłem. – Po prostu nie chcę spać samemu.
Lekko się uśmiechnął i przerzucił sobie plecak przez ramię. – Musisz być serio padnięty, skoro mówisz takie rzeczy – zaśmiał się.
- Nawet nie wiesz jak – także się uśmiechnąłem, choć nieprzyjemne pulsowanie w tyle głowy sprawiło, że nie udało mi się tego uśmiechu utrzymać dość długo.
Mniej więcej godzinę później leżałem już w jego łóżku, podczas gdy on siedział przed telewizorem i oglądał jakieś anime. Specjalnie przyciszył nieco telewizor i zasłonił okna, przez co lekko się uśmiechnąłem. Schowałem twarz w jego kołdrze, żeby schować się przed nawet najdrobniejszym refleksem lub odbiciem światła. Przypomniałem sobie jednak nagle o jeszcze jednej rzeczy i nieco wychyliłem się zza kołdry. Spojrzałem na plecy Kadoty.
- Dotachin.
- Hm? – mruknął cicho.
- Ale jakbym zaczął się wiercić albo coś stękać, to mnie obudź, dobra?
Zerknął na mnie znad ramienia. Patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę, po czym – najwyraźniej po dojściu do wniosku, że jestem śmiertelnie poważny – delikatnie skinął głową. Z Dotachinem było o tyle dobrze, że, w przeciwieństwie do Shinry, nie zadawał zbędnych pytań. Robił to, co wydawało mu się być słusznym i nie oczekiwał za to niczego w zamian – ani odwdzięczania się, ani wyjaśnień, w które i tak by nikt nie uwierzył.
Ponownie zakryłem się kołdrą. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Po moim obolałym ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Czułem się jak z budyniu. W końcu mogłem się odprężyć i jakby rozpływałem się przy tym w materacu.
Miałem tę świadomość, że na pojawienie się Freddiego jest ponad siedemdziesiąt procent szans, ale byłem zbyt zmęczony, żeby się tym jakoś zmartwić. Oczywiście to nie tak, że przez bycie śpiącym przestało mi zależeć na moim życiu – po prostu z Dotachinem w tym samym pokoju, czułem się bezpiecznie. Jednak mimo wszystko nie podobał mi się fakt, że to czy przeżyję, czy nie, leży teraz w cudzych rękach.
Kiedy usłyszałem cichy trzask, nie wychyliłem się spod kołdry. Zignorowałem też kolejny – tym razem wyraźnie spadło coś cięższego. Nie chciałem wiedzieć, czym było to coś. Udawałem, że wcale tego nie zauważyłem i wcale mnie to nie przestraszyło. Udawałem także, że wciąż czułem dobiegający z pościeli ładny zapach płynu zmiękczającego, a nie smród spalenizny i gnijącego mięsa. Mocno zacisnąłem powieki. To nie był sen. Po prostu spałem. Nie śniłem. Moje policzki nieco uniosły się do góry, ale wcale się nie uśmiechałem. Rozchyliłem nieco wargi i powoli nabrałem do płuc powietrza. Pod kołdrą było mi duszno. Mój oddech drżał. Mimo że starałem się sobie wmówić, że nic się nie dzieje, to i tak coś skręcało mi się w brzuchu.
- Ugotujesz się tam jak ja, siusiumajtku – usłyszałem stłumiony przez kołdrę śmiech Freddiego.
Zaczynało mi się robić coraz cieplej. Czułem na swojej skórze lepki pot i mój oddech wyraźnie przyspieszył. Było mi naprawdę duszno. Nie miałem czym oddychać.
- 1, 2, Freddy już cię ma…
Głos Mairu?
Wyplątałem się z kołdry i szybko rozejrzałem dookoła, jednocześnie wstając na nogi. Nigdzie nie widziałem Freddiego, ale nie to było teraz moim zmartwieniem.
Nie rozumiałem czemu… jakim cudem?
Nie znajdowałem się już w pokoju Kadoty. Powietrze dookoła było ciężkie i jakby czerwonawo-żółte. Metalowe schody, dużo poprzykręcanych do ścian rur… metal w większości miejsc był zardzewiały oraz rozgrzany. Wyglądało to jak wnętrze jakiejś starej kotłowni.
Zacząłem powoli iść przed siebie. Było tu zdecydowanie za gorąco. Nie mogłem jeszcze się obudzić, musiałem przecież trochę się wyspać, a przecież póki co nic się jeszcze nie działo. Póki co byłem bezpieczny. Rozejrzałem się za schodami, które prowadziłyby gdzieś w górę. Kotłownie znajdują się zazwyczaj w piwnicach, a ja chciałem się przecież stamtąd wydostać. Niestety, wszystkie schody, które mijałem, prowadziły w dół.
Gdy usłyszałem pisk metalu, szybko odwróciłem się za siebie. Na jednej z rur zobaczyłem zarysowania po ostrzach. To chyba znaczy, że nie ma odwrotu, co? Trzeba iść przed siebie. Kiedy doszedłem do ślepego zaułka, moją jedyną opcją było zejście po znajdujących się w nich schodach. Najwyraźniej muszę iść w dół, innych opcji nie ma.
Znowu pisk metalu.
Zacisnąłem szczękę, starając się to zignorować. Sam nie wiedziałem, czemu to robię, ale dalej szedłem przed siebie, tak jak tego chciał. Prawdopodobnie gdzieś mnie prowadził. Zaganiał w pułapkę jak wilk owcę, ale mnie to nie obchodziło. Chciałem tylko kupić swojemu ciału trochę czasu odpoczynku.
Miałem przed sobą niekończący się korytarz z rur i jakiejś zardzewiałej siatki, za którą znajdowały się różne liczniki. Większość z nich miała popękane szybki.
W pewnym momencie droga się rozwidlała. Przede mną była tylko ściana. Mogłem skręcić w lewo lub w prawo. Podjąłem decyzję dość szybko. Głównie dlatego, że każdy kolejny pisk metalu był zdecydowanie bliżej od poprzedniego. Skręciłem w prawo.
Okazało się to być złym wyborem, ponieważ pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem za tym zakrętem, był Freddy. Krzyknąłem. Szybko odskoczyłem do tyłu. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Kiedy tylko rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni swój scyzoryk. Przebiegłem mu szybko pod ramieniem, rozcinając przy tym jego bok. Zdawałem sobie sprawę, że rana zadana tego typu bronią nie mogła być głęboka, ale to wystarczyło, aby Freddy zgiął się w pół. Z bólu? Z zaskoczenia? Nie wiem, nie miałem czasu na zastanawianie się.
Zacząłem biec przed siebie. Uciekałem tak szybko jak jeszcze nigdy, a zakrętów, jak na złość, zrobiło się więcej. Trudno było co chwilę zwalniać, żeby nie wlecieć na ścianę lub się nie poślizgnąć.
Jeden ze skrętów w prawo doprowadził mnie do ślepego zaułka. Żadnych schodów, żadnych rozwidleń. Po prostu ślepy zaułek z dwoma zakrwawionymi ciałami przypartymi do ściany.
Nie wiedziałem, co zrobić. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Freddy był tuż za mną. Nie mogłem się cofnąć ani iść do przodu. Po prostu czekałem na jego kolejny ruch, tępo wpatrując się przed siebie. Ciała przede mną należały do dwójki uczniów z trzeciej klasy. Tej dwójki ćpunów, która przyjaźniła się z Hiromu Takashim.
Przełknąłem ślinę, moje policzki zadrżały. Nabrałem do płuc powietrza, jednak smród panujący dookoła sprawił, że jedynie dodatkowo mnie przez to zemdliło.
Ciało dziewczyny było jakoś dziwnie wygięte. Siedziała na ziemi, tyłem do mnie. Wyraźnie widziałem jej kręgosłup. Skóra była tak postrzępiona, a ciało miejscami wyszarpane do tego stopnia, że kręgi jakby same wystawały z jej ciała. Chłopak natomiast leżał na plecach w kałuży krwi. Z jego rozciętego brzucha wszystko jakby się wylewało, więc dość szybko odwróciłem od niego wzrok.
Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jak Freddy delikatnie stuka mnie swoim chłodnym ostrzem w po ramieniu.
- Ładnie, prawda? – spytał.
Odsunąłem się w prawo, jednocześnie odwracając się przy tym do niego przodem. Zetknąłem się plecami z jedną z siatek, za którymi znajdowały się rury oraz liczniki. Sam już nie wiedziałem – patrzeć na Freddiego po mojej lewej czy na ciała po prawej?
Kiedy dziewczyna mocno odchyliła głowę w tył, poczułem jak przez moje ciało przebiega lodowaty dreszcz. Czułem, że Freddy mi się przygląda. Po prostu stoi i obserwuje moje reakcje. Zupełnie jakby zadowalał go odczuwany przeze mnie strach.
Nie potrafiłem odwrócić od niej wzroku. Ten ból malujący się na jej twarzy, spojrzenie wołające o pomoc… fakt, że jeszcze jakimś cudem żyła. Wszystko to sprawiało, że nie umiałem spojrzeć w bok.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Freddy do niej podszedł i wbił swoje ostrza w jej gałki oczne. Tak mnie to zaskoczyło i przeraziło, że prawie podskoczyłem. Wpatrywałem się w przekrwione i szalone oczy Freddiego. Okrutne, zadowolone oraz pokręcone spojrzenie – zupełna odwrotność do błagającego mnie o pomoc wzroku tej dziewczyny.
Najpierw Takashi, potem Aka-chan, a teraz ta dwójka. Z tego co mi było wiadome, to zostałem już tylko ja. Z jakiegoś powodu zostawił mnie sobie na koniec.
- Dotachin…
Przełknąłem ślinę, czując jak oczy nieco zachodzą mi łzami złości.
- …dupku – warknąłem do siebie.
Zacząłem znowu biec. Korzystając z tego, że Freddy znajdował się tuż przy zwłokach, a co za tym idzie przy ścianie, po prostu zacząłem uciekać w stronę, z której obaj przyszliśmy. Biegłem gdziekolwiek tylko się dało. W górę czy w dół, w prawo czy w lewo – nieistotne, byle tylko jakoś przeżyć.
- Dotachin, ty chuju! Nie mów, że sam zasnąłeś!
Zamknąłem na moment oczy i zatrzymałem się. Rozejrzałem się dookoła. Z trudem nabierałem do płuc powietrza. Duchota panująca w tej kotłowni sprawiała, że bieganie było niemalże niemożliwe – no chyba, że chciało się uschnąć z gorąca. Byłem cały mokry i lepiłem się od potu.
- Kadota! – krzyknąłem.
Zero reakcji. Nic. Nadal spałem. Nadal miałem…
…przed sobą Freddiego.
- Kurwa – zacisnąłem dłonie w pięści. W jednej z nich wciąż trzymałem scyzoryk, ale czułem się z nim dość bezradnie. W końcu jak tu porównać jedno ostrze z czterema.
- Jedną właśnie zabiłem – zaśmiał się ten poparzony gnój.
Gdyby nie to w jakiej właśnie się znajdowałem sytuacji, to może bym się zaśmiał.
- To ja zabiję drugą, co ty na to? – odpowiedziałem mu z uśmiechem. Mój śmiech był nieco bardziej bezradny w porównaniu do jego.
Ryzyk fizyk, co nie?
Rzuciłem się na Frediego, wbijając mu ostrze swojego scyzoryka w oko. Zupełnie tak jak on to zrobił tej dziewczynie. Nie chcąc, aby mnie zranił, palce lewej dłoni zacisnąłem wokół jego nadgarstka. Jego noże znajdowały się tak bardzo blisko mojej twarzy. Napierał na moją dłoń z dużą siłą i niewiele brakowało, aby wygrał ten pojedynek. Niewiele brakowało, aby jedno z jego ostrzy wbiło się w moje oko, tak samo jak mój scyzoryk w jego. Gdybym miał choć odrobinę mniej siły… to ostrze już dawno przebiłoby mój mózg.
Kiedy tak patrzyłem na jego rozpływające się i krwawiące oko, robiło mi się niedobrze. Coś żółtego wypływało spod jego powieki wraz z krwią, a ostrze mojego noża wciąż tam tkwiło. Z każdą chwilą wbijałem je coraz głębiej i głębiej, aż w pewnym momencie zabandażowana część mojej prawej dłoni, którą ten zranił w klasie, zetknęła się z jego skronią.
Teraz już nieco lepiej rozumiałem Shizuo i jego przypływy adrenaliny. Gdyby nie ten kop energii pewnie nawet nie podjąłbym tej szalonej decyzji i nigdy nie zaatakował Freddiego.
Poparzony wariat przede mną uśmiechał się. Mimo bólu, wytknął zza warg język i zlizał sobie trochę krwi, która z policzka spłynęła mu w kącik ust. Zaczął napierać na mnie z coraz większą siłą. W końcu rzucił mną o ścianę, mocno mnie do niej przy tym przypierając. Moje plecy niedelikatnie zderzyły się z twardą powierzchnią, przez co poczułem nagłe duszności. Rana na barku także mnie zabolała.
- Nie lubisz samobójców, nie?
Kiedy to powiedział, natychmiast zmrużyłem oczy. Złączył moje dłonie nad głową i przycisnął je do ściany swoją ręką bez noży. Tak mocno je ścisnął, że krew odpłynęła mi z palców. Zakrwawiony scyzoryk upadł na ziemię. Ostrzem przytwierdzonym do palca wskazującego prawej ręki przejechał po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka.
- Żałośni – uśmiechnął się. – Lubisz się z nich naśmiewać, nie? Bawić się ich wystarczająco już popierdoloną psychiką…
W dalszym ciągu milczałem. Nie rozumiałem, do czego zmierzał. Spowiedź? Rozgrzeszenie? Chciał mi zrobić wykład odnośnie tego co jest dobre, a co nie? Ciekawe jak, skoro sam był wariatem i mordercą.
Dyszałem i przez ten cały napływ adrenaliny, moje serce biło tak szybko i mocno, że aż szumiało mi w uszach. Trudno było mi poukładać myśli.
- Chciałbyś może w oczach tych skurwieli, których nazywasz rodziną i przyjaciółmi, skończyć jak jeden z tych śmieci? – spytał w końcu, nieco mocniej przyciskając ostrze do mojej skóry.
W dół mojego przedramienia spłynęła strużka krwi. Teraz już aż za dobrze rozumiałem, o co mu chodzi. Zacisnąłem dłonie w pięści. Jeśli przyciśnie ostrze jeszcze trochę mocniej to…
- A co z tym całym Dotachinem, hm? Jak myślisz, czemu cię nie budzi?
- Być może sam zasnął na warcie – powiedziałem, a mój głos aż drżał ze złości.
Po prostu się gotowałem. Nie mogę skończyć w tak nędzny sposób. Samobójstwo. W dodatku z jakiegoś powodu w łóżku kolegi.
Kurwa, Dotachin, jeśli to przeżyję, to jesteś martwy.
- Zasnął? – Freddy jakby się zdziwił, jednak chwilę później zobaczyłem, że lekko się uśmiecha. – To co ty na to, żeby złożyć mu wizytę, Izaya?
- Kadocie…
Kiedy zrozumiałem, co miał na myśli, zacząłem się szarpać.
- Nie! – krzyknąłem. – Kurwa, jeśli to zrobisz, to cię zabiję!
- W takim razie czekam z niecierpliwością, bo póki co, to trochę słabo się starasz – mruknął, stukając się ostrzem po swoim zakrwawionym policzku.
Freddy się ode mnie odsunął. Puścił moje nadgarstki i po prostu się odsunął, znikając gdzieś w cieniu. Przez chwilę stałem w miejscu. Wiedziałem, że tracę przez to czas, ale nie wiedziałem, co robić. Kadota spał, Freddy poszedł go zabić, a ja wciąż tkwiłem w swoim śnie.
Albo jakoś wpakuję się do głowy Dotachina i jego snu, albo się obudzę i zacznę nim trząść, żeby sam też wstał. To pierwsze raczej było niemożliwe.
Rozejrzałem się dookoła, wodząc wzrokiem po zardzewiałych rurach i oddzielających je ode mnie metalowych siatkach. Powietrze wciąż było gęste i jakby stało w miejscu, a ja byłem przez to cały spocony. Wcześniej byłem zbyt zajęty Freddym i tego nie zauważyłem, ale ubranie przylegało do mojego ciała, tak samo jako mokre kosmyki włosów do czoła.
Zerknąłem w dół. Mój zafajdany krwią scyzoryk leżał na ziemi. Podniosłem go, wytarłem w spodnie i posunąłem się kilka kroków w przód.
Co robić, co robić…
Muszę się jakoś obudzić.
W końcu nie chodziło tu już tylko o to, że będzie mi smutno, gdy Freddy zabije Dotachina. To jakoś przeżyję, w końcu nigdy szczególnie nie przywiązywałem się do ludzi. Chodziło raczej o to, że przebywając w tym samym pokoju co Kadota, będę jedynym podejrzanym o zabicie go, jeśli ten umrze.
Lekko zmarszczyłem z niezadowolenia nos.
Zacisnąłem dłoń na scyzoryku i spojrzałem na krew spływającą z drobnego nacięcia na wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. Gdyby Freddy naciął mnie choć trochę głębiej, to pewnie uszkodziłby żyłę i właśnie bym się wykrwawiał. Odwróciłem dłoń tak, aby mieć przed sobą wierzchnią stronę przedramienia. Przyłożyłem scyzoryk do skóry.
Jak się uszczypnę, to powinienem się obudzić, nie? Zawahałem się. Nabrałem do płuc powietrza i wstrzymałem oddech. Tylko uszczypnięcie – nie będzie bolało. Uśmiechnąłem się do siebie. Przecież doskonale wiedziałem, że tego typu wmawianie sobie kłamstwa, do niczego nie prowadzi. Będzie bolało. Zamknąłem oczy i przycisnąłem scyzoryk, ciągnąc nim po swojej skórze.
Skrzywiłem się. Trudno było zrobić sobie samemu krzywdę. W końcu gdzieś kiedyś czytałem, że mózg ma jakieś mechanizmy obronne, które na to nie pozwalają – no chyba, że ktoś ma zwaloną psychikę, wtedy to co innego.
Usłyszałem ciche kapnięcie, gdy moja krew uderzyła o ziemię. Otworzyłem oczy.
- Cholera – syknąłem, znowu zaczynając oddychać. Przez chwilę nieco dyszałem ze zdenerwowania.
Nadal byłem w tym dziwnym labiryncie podobnym do kotłowni.
Zacząłem biec przed siebie. Musiałem jakoś stąd się wydostać. Musiał być jakiś sposób. Rozejrzałem się ponownie.
Kotłownie są zazwyczaj w piwnicach – powtórzyłem sobie w myślach. Tylko, że, jak na złość, wszystkie schody, które tutaj widziałem prowadziły w dół. Ciężko dysząc ze zmęczenia, rozejrzałem się za nimi. Skoro nie mogłem iść w górę, to może kierowanie się w dół nie było wcale takie złe?
Zacząłem zbiegać w dół. Przez gęste i gorące powietrze oraz to jak zmęczony byłem, oddychanie było naprawdę trudne. Powinienem był się prawdopodobnie zatrzymać i odpocząć, ale nie miałem teraz czasu na takie rzeczy.
Jedno piętro, drugie piętro, trzecie piętro… nie miałem sił, ale i tak biegłem dalej w dół. Gdy na jednym z pięter zobaczyłem metalowe drzwi, zatrzymałem się. Rozejrzałem się, a następnie szybko do nich podbiegłem. W drzwiach było małe, okrągłe okienko – mniej więcej na wysokości mojej głowy. Gdy zobaczyłem przez nie, co się znajdowało za tymi drzwiami, coś podskoczyło mi do gardła.
Pokój Dotachina. Debil zasnął przy oglądaniu telewizji. Spojrzałem w dół w poszukiwaniu klamki. Kiedy tylko opuszki moich palców się z nią zetknęły, cicho syknąłem i cofnąłem dłoń. Była strasznie gorąca. Ponownie spojrzałem na śpiącego Kadotę za szybką.
Ostrożnie dotknąłem oddzielającego go ode mnie szkła. Chłodne.
- Dotachin! – krzyknąłem, zaczynając uderzać pięścią w okienko.
Kiedy w rogu pokoju zobaczyłem machającego do mnie Freddiego, zacząłem walić w szybkę jeszcze mocniej.
- Kadota, obudź się!
To jak bolała mnie moja zabandażowana ręka nie miało teraz dla mnie znaczenia. Dalej uderzałem w szkło, samemu nie do końca wiedząc na co liczę. Nawet gdybym miał siłę Shizuo i jakoś rozbił tak grube szkło, to co bym zrobił? No właśnie, nic bym nie zrobił, tylko dalej zdzierał sobie gardło.
- Kadota! – wydarłem się po raz kolejny.
Kiedy Freddy zaczął podchodzić do niego bliżej, panika, która mnie opanowała, jakby się zwielokrotniła. Musiałem coś zrobić, cholera, nie mogłem być przecież aż tak bezradny.
Noże tego skurwiela dzieliły tylko centymetry od krtani Kadoty. Kopnąłem w drzwi, chcąc jakoś wyładować swoją frustrację i po raz kolejny wykrzyczałem imię swojego przyjaciela. Kurwa, niech on się obudzi!
Wiedziałem, że nie mam innego wyboru. Zacisnąłem dłoń na klamce, głośno krzycząc przy tym z bólu i nacisnąłem ją z całej siły. Drzwi były ciężkie, ale w końcu ustąpiły. Udało mi się je otworzyć, jednak w tej samej chwili, gdy moja stopa przekroczyła próg pokoju, wszystko nagle zrobiło się czerwone.
Krew Dotachina opryskała mi twarz oraz kawałeczek ściany za moim plecami.
Zastygłem. Moja dolna warga drżała i tylko bezradnie patrzyłem przed siebie. Mimo że zabił go pierwszym nacięciem, to i tak dalej gwałtownie wbijał w niego swoje ostrza.
Patrzenie na to bolało, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem oderwać wzroku. Nie umiałem spojrzeć w bok. Nie mogłem się ruszyć, a przy gwałtowniejszych zamachach Freddiego, krew z jego ostrzy skapywała mi na twarz.
Zamrugałem dwukrotnie, czując jak coś skręca mi się w żołądku. Freddy nagle przestał i przeniósł na mnie wzrok. Patrzył na mnie zupełnie tak, jakby nie powinno mnie tu być, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Cofnąłem się o krok, chcąc jakoś się stąd wydostać. W pewnej chwili poczułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Poczułem, że spadam i, w obawie przed bolesnym upadkiem, zamknąłem oczy.
Kiedy je ponownie otworzyłem, obudziłem się. Szybko zerwałem się do siadu i rozejrzałem dookoła. Dyszałem jak jeszcze nigdy, byłem cały mokry i od zmęczenia kuło mnie w płucach. Zacisnąłem palce na pościeli, gdy zobaczyłem zalewającą podłogę krew Kadoty. Mocno zmarszczyłem brwi i zacisnąłem zęby.
Czułem jak bicie mojego serca przyspiesza i mimo że starałem się zachować spokój, to nie za dobrze mi to wychodziło. Miałem ochotę rozwalić wszystko dookoła. Nienawidziłem czucia się tak bezradnie. Nienawidziłem, gdy wszystko wymykało mi się spod kontroli.
Byłem tak zdenerwowany, że nawet nie czułem pieczenia dłoni oraz bólu w przedramieniu. Niczego nie czułem, tylko tę cholerną bezradność i słabość.
Kiedy już nieco się uspokoiłem i zorientowałem w jak bardzo niewygodnej sytuacji się właśnie znajduję, poczułem lekkie ukłucie paniki. Myśli w mojej głowie pojawiały się i znikały. Musiałem szybko coś wymyśleć. Wziąłem głęboki i drżący oddech, mając już zdecydowanie dość takiego działania pod presją.
Spojrzałem na ciało Dotachina. Ciało… no właśnie, Dotachina już nie było – została tylko ohydnie wyglądająca i bezużyteczna kupa mięsa. Gdy to sobie uświadomiłem, oczy zaszły mi łzami. Pociągnąłem nosem, doskonale wiedząc, że nie miałem czasu na takie pierdoły jak emocje. Musiałem coś szybko wykombinować.
Tak długo jak wokół ciała nie było żadnych śladów mojej obecności, byłem raczej bezpieczny. W końcu przyjaźniłem się z Kadotą, więc w jego pokoju z pewnością były moje odciski palców i inne tego typu rzeczy, tak samo jak odciski Shizuo i Shinry. O tego typu sprawy nie musiałem się martwić, ważne było to, żebym nie dotknął ciała.
Spojrzałem w dół, na pościel, w którą byłem zaplątany, po czym przyjrzałem się swojej poparzonej dłoni oraz głębokiemu nacięciu na przedramieniu. Kołdra Dotachina była ubrudzona moją krwią, więc będę musiał jej się jakoś pozbyć.
Przygryzając z bólu dolną wargę, sprawdziłem godzinę w swoim telefonie.
Osiemnasta trzydzieści. Miałem szczęście, bo tak się składało, że rodziców Kadoty nie było w domu. Pojechali gdzieś w odwiedziny i głównie dlatego Dotachin zgodził się, żebym się u niego przespał. Mieli wrócić gdzieś koło dwudziestej, więc miałem jeszcze sporo czasu.
Zacisnąłem niebolącą mnie dłoń w pięść. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, to nigdy bym tu nie przyszedł.
Wziąłem kolejny głęboki oddech. Przede wszystkim musiałem się uspokoić. Jeśli będę panikować, to niczego nie wymyślę lub zapomnę o czymś ważnym. Ściągnąłem z poduszki poszewkę i nieco przedarłem jej materiał, a następnie ciasno obwiązałem sobie nim ranę na przedramieniu. W końcu nie chciałem niczego ubrudzić.
Wstałem z łóżka i uważnie mu się przyjrzałem. Nie miałem pojęcia, gdzie Dotachin mógł trzymać czystą pościel…
Wplotłem palce w swoje lepkie od potu włosy i odgarnąłem je sobie z twarzy. Najpierw wypadałoby doprowadzić się jakoś do ładu. W drodze do łazienki, czułem się tak jakbym zaraz miał popuścić. Cholernie dziwne uczucie, bo wcale nie chciało mi się siku. Po prostu się bałem, że może z jakiegoś nieznanego mi powodu rodzice Kadoty wrócą do domu wcześniej.
Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze i automatycznie się skrzywiłem. Wyglądałem jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Na szczęście nie miałem na twarzy krwi Kadoty, jak to było w moim śnie. Zamknąłem powieki i wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem, że w przeciągu ostatnich paru chwil westchnąłem już kilka razy, ale skoro tego najwyraźniej potrzebowałem, to nie miałem nic przeciwko.
Przemyłem twarz chłodną wodą, aby nieco się odświeżyć i zatknąłem korek w umywalce. Wszystko to robiłem lewą dłonią, bo prawa za bardzo mnie bolała. Gdy woda zapełniła umywalkę, zanurzyłem w niej głowę na kilka sekund. Sięgnąłem po ręcznik i się wytarłem. Zanotowałem sobie w głowie, że ręcznik też będę musiał wyrzucić. Tak na wszelki wypadek.
Niepewnie spojrzałem na swoją prawą dłoń. Odchyliłem nieco bandaż. Bolała i była cała czerwona, ale chyba mogło być gorzej. Wsadziłem ją pod strumień letniej wody, cicho przy tym sycząc i chwilę potem ponaciągałem nieco bandaż tak, aby zakrywał jak największą jej powierzchnie. Przeniosłem wzrok na swoje przedramię i obwiązujący je ciasno kawałek poszewki na poduszkę. Z tym raczej niczego nie mogłem zrobić, ale przypomniałem sobie, że w pokoju Dotachina leży marynarka od mojego mundurka. Poszedłem tam i założyłem ją na siebie, rozglądając się dookoła.
Starałem się nie patrzeć na Kadotę – tak po prostu, dla dobrego stanu własnej psychiki. Wziąłem głęboki oddech, próbując jakoś zapanować nad jego drżeniem. Przebywanie w tym samym pokoju, w którym znajdowały się zwłoki mojego przyjaciela, przyprawiało mnie o dreszcze.
Zacząłem rozbierać zakrwawioną pościel. Musiałem się skupić. Przeżywanie trzeba zostawić sobie na potem. Zmarszczyłem nieco brwi, kiedy materiał otarł się o moją poparzoną dłoń. Cholernie trudno było cokolwiek robić, gdy tak mnie bolała, ale starałem się to jakoś ignorować. Nie było łatwo, przez co prawie bezustannie syczałem coś pod nosem.
Wsadziłem brudną pościel do znalezionego w kuchni worka na śmieci i w jednej z szaf znalazłem nową. Ubrałem ją, ale wiedząc, że Dotachin nigdy nie ścielił łóżka, ułożyłem ją byle jak.
Wyszedłem z mieszkania i uważnie rozejrzałem się przy tym dookoła. Nie chciałem, aby ktoś mnie zauważył. Pokręciłem się trochę po uliczkach, co jakiś czas zerkając na godzinę w telefonie. Wiedziałem, że mogę być spokojny, jeśli chodzi o czas, ale mimo wszystko i tak nie mogłem się powstrzymać i co chwilę go sprawdzałem.
Kiedy znalazłem się wystarczająco daleko od budynku, w którym mieszkał Kadota, zacząłem rozglądać się za śmietnikiem i wyrzuciłem do niego worek z pościelą.
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i skierowałem z powrotem w miejsce, z którego przyszedłem. Gdy już się tam znalazłem, powoli otworzyłem drzwi wejściowe i udałem się do pokoju Kadoty.
Stojąc w progu, uważnie przyjrzałem się jego ciału. Przeskanowałem wzrokiem każdy jego centymetr, czując zbierające się w moich oczach łzy i podchodzące mi do gardła nadtrawione jedzenie. Mogłem to w sobie stłumić, ale nie to było moim celem. Chciałem po prostu z siebie to wszystko wyrzucić i zachować się jak każda inna normalna osoba przy znalezieniu martwego ciała swojego przyjaciela. Wyrzucić na wierzch emocje, które normalnie bym skrywał. Zacząłem się trząść i – starając się wczuć w swoją rolę najlepiej jak się da – wykręciłem numer na policję.
Zacisnąłem szczękę, starając się to zignorować. Sam nie wiedziałem, czemu to robię, ale dalej szedłem przed siebie, tak jak tego chciał. Prawdopodobnie gdzieś mnie prowadził. Zaganiał w pułapkę jak wilk owcę, ale mnie to nie obchodziło. Chciałem tylko kupić swojemu ciału trochę czasu odpoczynku.
Miałem przed sobą niekończący się korytarz z rur i jakiejś zardzewiałej siatki, za którą znajdowały się różne liczniki. Większość z nich miała popękane szybki.
W pewnym momencie droga się rozwidlała. Przede mną była tylko ściana. Mogłem skręcić w lewo lub w prawo. Podjąłem decyzję dość szybko. Głównie dlatego, że każdy kolejny pisk metalu był zdecydowanie bliżej od poprzedniego. Skręciłem w prawo.
Okazało się to być złym wyborem, ponieważ pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem za tym zakrętem, był Freddy. Krzyknąłem. Szybko odskoczyłem do tyłu. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. Kiedy tylko rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni swój scyzoryk. Przebiegłem mu szybko pod ramieniem, rozcinając przy tym jego bok. Zdawałem sobie sprawę, że rana zadana tego typu bronią nie mogła być głęboka, ale to wystarczyło, aby Freddy zgiął się w pół. Z bólu? Z zaskoczenia? Nie wiem, nie miałem czasu na zastanawianie się.
Zacząłem biec przed siebie. Uciekałem tak szybko jak jeszcze nigdy, a zakrętów, jak na złość, zrobiło się więcej. Trudno było co chwilę zwalniać, żeby nie wlecieć na ścianę lub się nie poślizgnąć.
Jeden ze skrętów w prawo doprowadził mnie do ślepego zaułka. Żadnych schodów, żadnych rozwidleń. Po prostu ślepy zaułek z dwoma zakrwawionymi ciałami przypartymi do ściany.
Nie wiedziałem, co zrobić. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Freddy był tuż za mną. Nie mogłem się cofnąć ani iść do przodu. Po prostu czekałem na jego kolejny ruch, tępo wpatrując się przed siebie. Ciała przede mną należały do dwójki uczniów z trzeciej klasy. Tej dwójki ćpunów, która przyjaźniła się z Hiromu Takashim.
Przełknąłem ślinę, moje policzki zadrżały. Nabrałem do płuc powietrza, jednak smród panujący dookoła sprawił, że jedynie dodatkowo mnie przez to zemdliło.
Ciało dziewczyny było jakoś dziwnie wygięte. Siedziała na ziemi, tyłem do mnie. Wyraźnie widziałem jej kręgosłup. Skóra była tak postrzępiona, a ciało miejscami wyszarpane do tego stopnia, że kręgi jakby same wystawały z jej ciała. Chłopak natomiast leżał na plecach w kałuży krwi. Z jego rozciętego brzucha wszystko jakby się wylewało, więc dość szybko odwróciłem od niego wzrok.
Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jak Freddy delikatnie stuka mnie swoim chłodnym ostrzem w po ramieniu.
- Ładnie, prawda? – spytał.
Odsunąłem się w prawo, jednocześnie odwracając się przy tym do niego przodem. Zetknąłem się plecami z jedną z siatek, za którymi znajdowały się rury oraz liczniki. Sam już nie wiedziałem – patrzeć na Freddiego po mojej lewej czy na ciała po prawej?
Kiedy dziewczyna mocno odchyliła głowę w tył, poczułem jak przez moje ciało przebiega lodowaty dreszcz. Czułem, że Freddy mi się przygląda. Po prostu stoi i obserwuje moje reakcje. Zupełnie jakby zadowalał go odczuwany przeze mnie strach.
Nie potrafiłem odwrócić od niej wzroku. Ten ból malujący się na jej twarzy, spojrzenie wołające o pomoc… fakt, że jeszcze jakimś cudem żyła. Wszystko to sprawiało, że nie umiałem spojrzeć w bok.
Nawet nie zauważyłem, kiedy Freddy do niej podszedł i wbił swoje ostrza w jej gałki oczne. Tak mnie to zaskoczyło i przeraziło, że prawie podskoczyłem. Wpatrywałem się w przekrwione i szalone oczy Freddiego. Okrutne, zadowolone oraz pokręcone spojrzenie – zupełna odwrotność do błagającego mnie o pomoc wzroku tej dziewczyny.
Najpierw Takashi, potem Aka-chan, a teraz ta dwójka. Z tego co mi było wiadome, to zostałem już tylko ja. Z jakiegoś powodu zostawił mnie sobie na koniec.
- Dotachin…
Przełknąłem ślinę, czując jak oczy nieco zachodzą mi łzami złości.
- …dupku – warknąłem do siebie.
Zacząłem znowu biec. Korzystając z tego, że Freddy znajdował się tuż przy zwłokach, a co za tym idzie przy ścianie, po prostu zacząłem uciekać w stronę, z której obaj przyszliśmy. Biegłem gdziekolwiek tylko się dało. W górę czy w dół, w prawo czy w lewo – nieistotne, byle tylko jakoś przeżyć.
- Dotachin, ty chuju! Nie mów, że sam zasnąłeś!
Zamknąłem na moment oczy i zatrzymałem się. Rozejrzałem się dookoła. Z trudem nabierałem do płuc powietrza. Duchota panująca w tej kotłowni sprawiała, że bieganie było niemalże niemożliwe – no chyba, że chciało się uschnąć z gorąca. Byłem cały mokry i lepiłem się od potu.
- Kadota! – krzyknąłem.
Zero reakcji. Nic. Nadal spałem. Nadal miałem…
…przed sobą Freddiego.
- Kurwa – zacisnąłem dłonie w pięści. W jednej z nich wciąż trzymałem scyzoryk, ale czułem się z nim dość bezradnie. W końcu jak tu porównać jedno ostrze z czterema.
- Jedną właśnie zabiłem – zaśmiał się ten poparzony gnój.
Gdyby nie to w jakiej właśnie się znajdowałem sytuacji, to może bym się zaśmiał.
- To ja zabiję drugą, co ty na to? – odpowiedziałem mu z uśmiechem. Mój śmiech był nieco bardziej bezradny w porównaniu do jego.
Ryzyk fizyk, co nie?
Rzuciłem się na Frediego, wbijając mu ostrze swojego scyzoryka w oko. Zupełnie tak jak on to zrobił tej dziewczynie. Nie chcąc, aby mnie zranił, palce lewej dłoni zacisnąłem wokół jego nadgarstka. Jego noże znajdowały się tak bardzo blisko mojej twarzy. Napierał na moją dłoń z dużą siłą i niewiele brakowało, aby wygrał ten pojedynek. Niewiele brakowało, aby jedno z jego ostrzy wbiło się w moje oko, tak samo jak mój scyzoryk w jego. Gdybym miał choć odrobinę mniej siły… to ostrze już dawno przebiłoby mój mózg.
Kiedy tak patrzyłem na jego rozpływające się i krwawiące oko, robiło mi się niedobrze. Coś żółtego wypływało spod jego powieki wraz z krwią, a ostrze mojego noża wciąż tam tkwiło. Z każdą chwilą wbijałem je coraz głębiej i głębiej, aż w pewnym momencie zabandażowana część mojej prawej dłoni, którą ten zranił w klasie, zetknęła się z jego skronią.
Teraz już nieco lepiej rozumiałem Shizuo i jego przypływy adrenaliny. Gdyby nie ten kop energii pewnie nawet nie podjąłbym tej szalonej decyzji i nigdy nie zaatakował Freddiego.
Poparzony wariat przede mną uśmiechał się. Mimo bólu, wytknął zza warg język i zlizał sobie trochę krwi, która z policzka spłynęła mu w kącik ust. Zaczął napierać na mnie z coraz większą siłą. W końcu rzucił mną o ścianę, mocno mnie do niej przy tym przypierając. Moje plecy niedelikatnie zderzyły się z twardą powierzchnią, przez co poczułem nagłe duszności. Rana na barku także mnie zabolała.
- Nie lubisz samobójców, nie?
Kiedy to powiedział, natychmiast zmrużyłem oczy. Złączył moje dłonie nad głową i przycisnął je do ściany swoją ręką bez noży. Tak mocno je ścisnął, że krew odpłynęła mi z palców. Zakrwawiony scyzoryk upadł na ziemię. Ostrzem przytwierdzonym do palca wskazującego prawej ręki przejechał po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka.
- Żałośni – uśmiechnął się. – Lubisz się z nich naśmiewać, nie? Bawić się ich wystarczająco już popierdoloną psychiką…
W dalszym ciągu milczałem. Nie rozumiałem, do czego zmierzał. Spowiedź? Rozgrzeszenie? Chciał mi zrobić wykład odnośnie tego co jest dobre, a co nie? Ciekawe jak, skoro sam był wariatem i mordercą.
Dyszałem i przez ten cały napływ adrenaliny, moje serce biło tak szybko i mocno, że aż szumiało mi w uszach. Trudno było mi poukładać myśli.
- Chciałbyś może w oczach tych skurwieli, których nazywasz rodziną i przyjaciółmi, skończyć jak jeden z tych śmieci? – spytał w końcu, nieco mocniej przyciskając ostrze do mojej skóry.
W dół mojego przedramienia spłynęła strużka krwi. Teraz już aż za dobrze rozumiałem, o co mu chodzi. Zacisnąłem dłonie w pięści. Jeśli przyciśnie ostrze jeszcze trochę mocniej to…
- A co z tym całym Dotachinem, hm? Jak myślisz, czemu cię nie budzi?
- Być może sam zasnął na warcie – powiedziałem, a mój głos aż drżał ze złości.
Po prostu się gotowałem. Nie mogę skończyć w tak nędzny sposób. Samobójstwo. W dodatku z jakiegoś powodu w łóżku kolegi.
Kurwa, Dotachin, jeśli to przeżyję, to jesteś martwy.
- Zasnął? – Freddy jakby się zdziwił, jednak chwilę później zobaczyłem, że lekko się uśmiecha. – To co ty na to, żeby złożyć mu wizytę, Izaya?
- Kadocie…
Kiedy zrozumiałem, co miał na myśli, zacząłem się szarpać.
- Nie! – krzyknąłem. – Kurwa, jeśli to zrobisz, to cię zabiję!
- W takim razie czekam z niecierpliwością, bo póki co, to trochę słabo się starasz – mruknął, stukając się ostrzem po swoim zakrwawionym policzku.
Freddy się ode mnie odsunął. Puścił moje nadgarstki i po prostu się odsunął, znikając gdzieś w cieniu. Przez chwilę stałem w miejscu. Wiedziałem, że tracę przez to czas, ale nie wiedziałem, co robić. Kadota spał, Freddy poszedł go zabić, a ja wciąż tkwiłem w swoim śnie.
Albo jakoś wpakuję się do głowy Dotachina i jego snu, albo się obudzę i zacznę nim trząść, żeby sam też wstał. To pierwsze raczej było niemożliwe.
Rozejrzałem się dookoła, wodząc wzrokiem po zardzewiałych rurach i oddzielających je ode mnie metalowych siatkach. Powietrze wciąż było gęste i jakby stało w miejscu, a ja byłem przez to cały spocony. Wcześniej byłem zbyt zajęty Freddym i tego nie zauważyłem, ale ubranie przylegało do mojego ciała, tak samo jako mokre kosmyki włosów do czoła.
Zerknąłem w dół. Mój zafajdany krwią scyzoryk leżał na ziemi. Podniosłem go, wytarłem w spodnie i posunąłem się kilka kroków w przód.
Co robić, co robić…
Muszę się jakoś obudzić.
W końcu nie chodziło tu już tylko o to, że będzie mi smutno, gdy Freddy zabije Dotachina. To jakoś przeżyję, w końcu nigdy szczególnie nie przywiązywałem się do ludzi. Chodziło raczej o to, że przebywając w tym samym pokoju co Kadota, będę jedynym podejrzanym o zabicie go, jeśli ten umrze.
Lekko zmarszczyłem z niezadowolenia nos.
Zacisnąłem dłoń na scyzoryku i spojrzałem na krew spływającą z drobnego nacięcia na wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. Gdyby Freddy naciął mnie choć trochę głębiej, to pewnie uszkodziłby żyłę i właśnie bym się wykrwawiał. Odwróciłem dłoń tak, aby mieć przed sobą wierzchnią stronę przedramienia. Przyłożyłem scyzoryk do skóry.
Jak się uszczypnę, to powinienem się obudzić, nie? Zawahałem się. Nabrałem do płuc powietrza i wstrzymałem oddech. Tylko uszczypnięcie – nie będzie bolało. Uśmiechnąłem się do siebie. Przecież doskonale wiedziałem, że tego typu wmawianie sobie kłamstwa, do niczego nie prowadzi. Będzie bolało. Zamknąłem oczy i przycisnąłem scyzoryk, ciągnąc nim po swojej skórze.
Skrzywiłem się. Trudno było zrobić sobie samemu krzywdę. W końcu gdzieś kiedyś czytałem, że mózg ma jakieś mechanizmy obronne, które na to nie pozwalają – no chyba, że ktoś ma zwaloną psychikę, wtedy to co innego.
Usłyszałem ciche kapnięcie, gdy moja krew uderzyła o ziemię. Otworzyłem oczy.
- Cholera – syknąłem, znowu zaczynając oddychać. Przez chwilę nieco dyszałem ze zdenerwowania.
Nadal byłem w tym dziwnym labiryncie podobnym do kotłowni.
Zacząłem biec przed siebie. Musiałem jakoś stąd się wydostać. Musiał być jakiś sposób. Rozejrzałem się ponownie.
Kotłownie są zazwyczaj w piwnicach – powtórzyłem sobie w myślach. Tylko, że, jak na złość, wszystkie schody, które tutaj widziałem prowadziły w dół. Ciężko dysząc ze zmęczenia, rozejrzałem się za nimi. Skoro nie mogłem iść w górę, to może kierowanie się w dół nie było wcale takie złe?
Zacząłem zbiegać w dół. Przez gęste i gorące powietrze oraz to jak zmęczony byłem, oddychanie było naprawdę trudne. Powinienem był się prawdopodobnie zatrzymać i odpocząć, ale nie miałem teraz czasu na takie rzeczy.
Jedno piętro, drugie piętro, trzecie piętro… nie miałem sił, ale i tak biegłem dalej w dół. Gdy na jednym z pięter zobaczyłem metalowe drzwi, zatrzymałem się. Rozejrzałem się, a następnie szybko do nich podbiegłem. W drzwiach było małe, okrągłe okienko – mniej więcej na wysokości mojej głowy. Gdy zobaczyłem przez nie, co się znajdowało za tymi drzwiami, coś podskoczyło mi do gardła.
Pokój Dotachina. Debil zasnął przy oglądaniu telewizji. Spojrzałem w dół w poszukiwaniu klamki. Kiedy tylko opuszki moich palców się z nią zetknęły, cicho syknąłem i cofnąłem dłoń. Była strasznie gorąca. Ponownie spojrzałem na śpiącego Kadotę za szybką.
Ostrożnie dotknąłem oddzielającego go ode mnie szkła. Chłodne.
- Dotachin! – krzyknąłem, zaczynając uderzać pięścią w okienko.
Kiedy w rogu pokoju zobaczyłem machającego do mnie Freddiego, zacząłem walić w szybkę jeszcze mocniej.
- Kadota, obudź się!
To jak bolała mnie moja zabandażowana ręka nie miało teraz dla mnie znaczenia. Dalej uderzałem w szkło, samemu nie do końca wiedząc na co liczę. Nawet gdybym miał siłę Shizuo i jakoś rozbił tak grube szkło, to co bym zrobił? No właśnie, nic bym nie zrobił, tylko dalej zdzierał sobie gardło.
- Kadota! – wydarłem się po raz kolejny.
Kiedy Freddy zaczął podchodzić do niego bliżej, panika, która mnie opanowała, jakby się zwielokrotniła. Musiałem coś zrobić, cholera, nie mogłem być przecież aż tak bezradny.
Noże tego skurwiela dzieliły tylko centymetry od krtani Kadoty. Kopnąłem w drzwi, chcąc jakoś wyładować swoją frustrację i po raz kolejny wykrzyczałem imię swojego przyjaciela. Kurwa, niech on się obudzi!
Wiedziałem, że nie mam innego wyboru. Zacisnąłem dłoń na klamce, głośno krzycząc przy tym z bólu i nacisnąłem ją z całej siły. Drzwi były ciężkie, ale w końcu ustąpiły. Udało mi się je otworzyć, jednak w tej samej chwili, gdy moja stopa przekroczyła próg pokoju, wszystko nagle zrobiło się czerwone.
Krew Dotachina opryskała mi twarz oraz kawałeczek ściany za moim plecami.
Zastygłem. Moja dolna warga drżała i tylko bezradnie patrzyłem przed siebie. Mimo że zabił go pierwszym nacięciem, to i tak dalej gwałtownie wbijał w niego swoje ostrza.
Patrzenie na to bolało, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem oderwać wzroku. Nie umiałem spojrzeć w bok. Nie mogłem się ruszyć, a przy gwałtowniejszych zamachach Freddiego, krew z jego ostrzy skapywała mi na twarz.
Zamrugałem dwukrotnie, czując jak coś skręca mi się w żołądku. Freddy nagle przestał i przeniósł na mnie wzrok. Patrzył na mnie zupełnie tak, jakby nie powinno mnie tu być, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Cofnąłem się o krok, chcąc jakoś się stąd wydostać. W pewnej chwili poczułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Poczułem, że spadam i, w obawie przed bolesnym upadkiem, zamknąłem oczy.
Kiedy je ponownie otworzyłem, obudziłem się. Szybko zerwałem się do siadu i rozejrzałem dookoła. Dyszałem jak jeszcze nigdy, byłem cały mokry i od zmęczenia kuło mnie w płucach. Zacisnąłem palce na pościeli, gdy zobaczyłem zalewającą podłogę krew Kadoty. Mocno zmarszczyłem brwi i zacisnąłem zęby.
Czułem jak bicie mojego serca przyspiesza i mimo że starałem się zachować spokój, to nie za dobrze mi to wychodziło. Miałem ochotę rozwalić wszystko dookoła. Nienawidziłem czucia się tak bezradnie. Nienawidziłem, gdy wszystko wymykało mi się spod kontroli.
Byłem tak zdenerwowany, że nawet nie czułem pieczenia dłoni oraz bólu w przedramieniu. Niczego nie czułem, tylko tę cholerną bezradność i słabość.
Kiedy już nieco się uspokoiłem i zorientowałem w jak bardzo niewygodnej sytuacji się właśnie znajduję, poczułem lekkie ukłucie paniki. Myśli w mojej głowie pojawiały się i znikały. Musiałem szybko coś wymyśleć. Wziąłem głęboki i drżący oddech, mając już zdecydowanie dość takiego działania pod presją.
Spojrzałem na ciało Dotachina. Ciało… no właśnie, Dotachina już nie było – została tylko ohydnie wyglądająca i bezużyteczna kupa mięsa. Gdy to sobie uświadomiłem, oczy zaszły mi łzami. Pociągnąłem nosem, doskonale wiedząc, że nie miałem czasu na takie pierdoły jak emocje. Musiałem coś szybko wykombinować.
Tak długo jak wokół ciała nie było żadnych śladów mojej obecności, byłem raczej bezpieczny. W końcu przyjaźniłem się z Kadotą, więc w jego pokoju z pewnością były moje odciski palców i inne tego typu rzeczy, tak samo jak odciski Shizuo i Shinry. O tego typu sprawy nie musiałem się martwić, ważne było to, żebym nie dotknął ciała.
Spojrzałem w dół, na pościel, w którą byłem zaplątany, po czym przyjrzałem się swojej poparzonej dłoni oraz głębokiemu nacięciu na przedramieniu. Kołdra Dotachina była ubrudzona moją krwią, więc będę musiał jej się jakoś pozbyć.
Przygryzając z bólu dolną wargę, sprawdziłem godzinę w swoim telefonie.
Osiemnasta trzydzieści. Miałem szczęście, bo tak się składało, że rodziców Kadoty nie było w domu. Pojechali gdzieś w odwiedziny i głównie dlatego Dotachin zgodził się, żebym się u niego przespał. Mieli wrócić gdzieś koło dwudziestej, więc miałem jeszcze sporo czasu.
Zacisnąłem niebolącą mnie dłoń w pięść. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, to nigdy bym tu nie przyszedł.
Wziąłem kolejny głęboki oddech. Przede wszystkim musiałem się uspokoić. Jeśli będę panikować, to niczego nie wymyślę lub zapomnę o czymś ważnym. Ściągnąłem z poduszki poszewkę i nieco przedarłem jej materiał, a następnie ciasno obwiązałem sobie nim ranę na przedramieniu. W końcu nie chciałem niczego ubrudzić.
Wstałem z łóżka i uważnie mu się przyjrzałem. Nie miałem pojęcia, gdzie Dotachin mógł trzymać czystą pościel…
Wplotłem palce w swoje lepkie od potu włosy i odgarnąłem je sobie z twarzy. Najpierw wypadałoby doprowadzić się jakoś do ładu. W drodze do łazienki, czułem się tak jakbym zaraz miał popuścić. Cholernie dziwne uczucie, bo wcale nie chciało mi się siku. Po prostu się bałem, że może z jakiegoś nieznanego mi powodu rodzice Kadoty wrócą do domu wcześniej.
Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze i automatycznie się skrzywiłem. Wyglądałem jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Na szczęście nie miałem na twarzy krwi Kadoty, jak to było w moim śnie. Zamknąłem powieki i wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem, że w przeciągu ostatnich paru chwil westchnąłem już kilka razy, ale skoro tego najwyraźniej potrzebowałem, to nie miałem nic przeciwko.
Przemyłem twarz chłodną wodą, aby nieco się odświeżyć i zatknąłem korek w umywalce. Wszystko to robiłem lewą dłonią, bo prawa za bardzo mnie bolała. Gdy woda zapełniła umywalkę, zanurzyłem w niej głowę na kilka sekund. Sięgnąłem po ręcznik i się wytarłem. Zanotowałem sobie w głowie, że ręcznik też będę musiał wyrzucić. Tak na wszelki wypadek.
Niepewnie spojrzałem na swoją prawą dłoń. Odchyliłem nieco bandaż. Bolała i była cała czerwona, ale chyba mogło być gorzej. Wsadziłem ją pod strumień letniej wody, cicho przy tym sycząc i chwilę potem ponaciągałem nieco bandaż tak, aby zakrywał jak największą jej powierzchnie. Przeniosłem wzrok na swoje przedramię i obwiązujący je ciasno kawałek poszewki na poduszkę. Z tym raczej niczego nie mogłem zrobić, ale przypomniałem sobie, że w pokoju Dotachina leży marynarka od mojego mundurka. Poszedłem tam i założyłem ją na siebie, rozglądając się dookoła.
Starałem się nie patrzeć na Kadotę – tak po prostu, dla dobrego stanu własnej psychiki. Wziąłem głęboki oddech, próbując jakoś zapanować nad jego drżeniem. Przebywanie w tym samym pokoju, w którym znajdowały się zwłoki mojego przyjaciela, przyprawiało mnie o dreszcze.
Zacząłem rozbierać zakrwawioną pościel. Musiałem się skupić. Przeżywanie trzeba zostawić sobie na potem. Zmarszczyłem nieco brwi, kiedy materiał otarł się o moją poparzoną dłoń. Cholernie trudno było cokolwiek robić, gdy tak mnie bolała, ale starałem się to jakoś ignorować. Nie było łatwo, przez co prawie bezustannie syczałem coś pod nosem.
Wsadziłem brudną pościel do znalezionego w kuchni worka na śmieci i w jednej z szaf znalazłem nową. Ubrałem ją, ale wiedząc, że Dotachin nigdy nie ścielił łóżka, ułożyłem ją byle jak.
Wyszedłem z mieszkania i uważnie rozejrzałem się przy tym dookoła. Nie chciałem, aby ktoś mnie zauważył. Pokręciłem się trochę po uliczkach, co jakiś czas zerkając na godzinę w telefonie. Wiedziałem, że mogę być spokojny, jeśli chodzi o czas, ale mimo wszystko i tak nie mogłem się powstrzymać i co chwilę go sprawdzałem.
Kiedy znalazłem się wystarczająco daleko od budynku, w którym mieszkał Kadota, zacząłem rozglądać się za śmietnikiem i wyrzuciłem do niego worek z pościelą.
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i skierowałem z powrotem w miejsce, z którego przyszedłem. Gdy już się tam znalazłem, powoli otworzyłem drzwi wejściowe i udałem się do pokoju Kadoty.
Stojąc w progu, uważnie przyjrzałem się jego ciału. Przeskanowałem wzrokiem każdy jego centymetr, czując zbierające się w moich oczach łzy i podchodzące mi do gardła nadtrawione jedzenie. Mogłem to w sobie stłumić, ale nie to było moim celem. Chciałem po prostu z siebie to wszystko wyrzucić i zachować się jak każda inna normalna osoba przy znalezieniu martwego ciała swojego przyjaciela. Wyrzucić na wierzch emocje, które normalnie bym skrywał. Zacząłem się trząść i – starając się wczuć w swoją rolę najlepiej jak się da – wykręciłem numer na policję.
Więcej i Shizuo i Izayai!!!
OdpowiedzUsuń"Ludzie na mnie krzyczą, pomocy ;o; "
UsuńXD jak będę chciała, to będzie więcej~ deal with it
To opowiadanie jest boskie (^-^)
OdpowiedzUsuńNajgorszy rozdział ze względu na treść ever!
OdpowiedzUsuńWiesz co, Ty chyba, dupku, masz w naturze bycie trollem - opublikiwać w dzień moich urodzin rozdział, gdzie mój raijinowy, tak bardzo niedoceniany przez fandom crush umiera...
Argh, jesteś okrutna. ( ̄^ ̄) <- Hibiya~!
NIEEEEEEEE!!! NIE DOTACHIN! ZABIJ MNIE, ALE OSZCZĘDŹ JEGO!!!
OdpowiedzUsuńDobra, spokojnie. Wdech, wydech.... uff już mi lepiej. Albo wcale nie. Dotachin!!! Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jak to czytałam, to zaczęło padać. Nawet niebo płacze za Kadotą ;-;
Mam ochotę Cię zabić i jednocześnie wytulać. Dlaczego tak dobrze piszesz? ^^
Buziaki i tulaski i wszystkiego dobrego
Nanni <3
PS Dotachin ;( [*]
Ryyyyycze T.T jak to Dotachin umarł? Freddy ty skurwielu .-. Na końcu okaże się, że to wszystko sen Shinry/Izayi/Shizu-chan
OdpowiedzUsuńMiszu ja rozumiem ,że mordowanie jest fajne ale bez przesady ;_; Kadota...why??? W sumie nie chce sie czepiać ale Iza jest trochę...za bardzo przestraszony a za mało ironiczny ...tak wiem czepiam sie xD Czekam na kolejne rozdziały <3
OdpowiedzUsuń~AleksisAlone
Jakbyś mogła umrzeć to też srałabyś ze strachu
UsuńBrutalna rzeczywistość, nie?
Przez chwilę miałam jeszcze nadzieję, że Dotachin przeżyje, a tu lipa ;-; Jak tak można?! To nie fair! Biedny Izaya, biedny Dotachin... Jakby poszedł do Shizu-chana (ta, wiem, to nienaturalne, ale to tylko hipoteza) to mogłoby się inaczej to skończyć i Izaya nie musiałby się martwić, że Freddy go wrobił. Bo Shizu-chan by przy Izayi nie zasnął. A przede wszystkim pewnie nawet nie dałby spokojnie spać Oriharze.
OdpowiedzUsuńBuuu!!!! ;-; Mam zepsuty humor! Dotachin, będziemy się za ciebie modlić.
Pozdrawiam i życzę weny!
Ło kuźwa ;____; Genialne, już wypruwam sobie flaki, czekając na kolejny rozdział. Ten jak na razie podobał mi się najbardziej ^^ i oczywiście czekam na shizayę ;* Niech Shizuś pocieszy Izayasza ;____; Nie mogę się doczekaś, życzę wena i pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńMiszu jesteś najlepsza! Normalnie ściskam i całuję! Po prostu nie spodziewałam się, że tak rozwiniesz akcję, specjalnie dla Ciebie owacje na stojąco! Fakt, trochę szkoda Dtachina, ale było wiadomo, że będą jakieś straty. Ale sam sobie zawinił! Jak można zasnąć przy anime?!?! O.o nie ogarniam. Fajnie, fajnie :) czekam, aż Shizuo zaopiekuje się pchłą xd tak, wiem Ty tu jesteś szefem no, ale, ten... nie mogę się doczekać Shizusia :) kisski lovki foreverki ~Midnight
OdpowiedzUsuńTo tak pasuje do Izayi, by kombinować na różne sposoby. Fajne wyjaśnienie z tą fazą REM. Ciekawa jestem, czy byłby w stanie jakoś tym pokierować? Świadome sny i te sprawy?;D
OdpowiedzUsuńCzarnowłosy z siostrami jest naprawdę uroczy. Takie trzy cwaniaczki.
Ta chłodna ocena sytuacji <3 Kia! :3
O rany ale schiza. Kurde jakaś masakra. Jak to może go tak ciąć w rzeczywistości?!
Och, w końcu Shizuś <3 BYŁYM? Czy ja dobrze czytam? Są po rozstaniu :D lol
Genialnie :3 huhuhu hihihi trolololololo
Ten pojedynek w tym rozdziale zaparł mi dech w piersiach, no normalnie wrzeszczałam, by dał mu radę a ten Kadota głupi to przerwał!
Ile emocji no normalnie kobieto serce mi wysiada!
OMG CO SIĘ DZIEJE JA PIERDZIU Co z Kadotą? *popierdziela przez linijki tekstu jak pojebana*
Serio. Serio go zamordował o rany... O kurde ale akcja, ja nie wierzę...
O RANY TO NAPRAWDĘ SIĘ STAŁO!!! *ryczy ja bóbr*
Kurde, ale Izaya ogarnął tą akcję, i jeszcze to wykręcenie numeru na policje, ja pierdziu.
Umieram przy tym opowiadaniu, jest najlepsze ever.
Ściskam, całuję, ślę wenę, której ostatnio sama nie mam i proszę Cię, PISZ!
:D
Nieee~!! Dlaczemu Dotachin~?! Dlaczemu?!! ;-; Wredny...podły Freddy ;-; Niech ja cię tylko dorwę...albo Izaya..tak niech Izaya cię dorwie, bo ja się boje. xc
OdpowiedzUsuńNiesamowicie jest to napisane. o.o Kocham to opowiadanie..mimo, że jest troche obrzydliwe...i straszne...i zawsze czytam je po (co najmniej) 22...Nie ważne, i tak je kocham. ^.^
Z niecierpliwością czekam na next. XD
Pozdrawiam, weny, czasu i Oyasumi :*
Witaaaam~! ^^
OdpowiedzUsuńMam pytanko.
Czemu nie ma już opowiadań "Wampir" i "Kuroshitsuji" ??? T-T
(przepraszam jeśli coś mi się pojebało)