poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Durarara!! "Koszmar z Ikebukuro" - rozdział 3




Rozdział 3

Korzystając z tego, że był weekend, opracowałem sobie pewien dość dziwny system. Póki co działał, ponieważ noc z soboty na niedzielę przespałem bez większych problemów. System ten polegał na unikaniu fazy REM. Poszperałem trochę w Internecie – źródle najbardziej niesprawdzonych i niepewnych informacji – i dowiedziałem się, że faza REM występuję dokładnie co dziewięćdziesiąt minut. Pierwsza trwa około dziesięciu minut, a im bliżej ranka, tym bardziej się one wydłużają.

Mój sposób był prosty. Nie wolno mi spać dłużej niż dziewięćdziesiąt minut. Jeśli można tak to nazwać, to spałem na raty. Budzik dzwonił co godzinę i mnie budził – tylko po to, abym go wyłączył i poszedł spać dalej.

Jednak śnienie poza fazą REM też jest możliwe – niestety. Dzieje się to rzadziej i sny te są zazwyczaj mniej wyraźne, ale nie zmienia to faktu, że prawdopodobieństwo istnieje. Głównie dlatego Freddiemu udało się odwiedzić mnie w szkole, gdzie moja drzemka w klasie nie mogła trwać dłużej niż czterdzieści pięć minut – choć raczej przespałem wtedy tylko dziesięć.

Tak czy inaczej, ważne, że póki co działało. W końcu w tym systemie nie chodziło o to, aby uniknąć Freddiego – chodziło raczej o to, żeby jak najbardziej zminimalizować ryzyko. Nawet jeśli ten palant postanowi rozwalić mi sen, to wystarczy, że jakoś przetrwam godzinę i budzik mnie obudzi. Tak, godzina to dużo, ale jeśli będę miał szczęście – może się udać.

Kiedy wyłączyłem budzik po raz ostatni, poczułem ogromną ulgę. Przewróciłem się na bok i przez chwilę wpatrywałem się w pokazywaną przez niego godzinę.
10:20

Wstałem z łóżka, założyłem na siebie leżące na wierzchu spodnie i, mając gdzieś szukanie koszulki, udałem się do kuchni, zrobić sobie coś do jedzenia. Byłem jakoś dziwnie wypoczęty.

***


Cały dzień czułem się świetnie. Nie byłem zmęczony, nie miałem worków pod oczami. Super. Ale mimo wszystko, około godziny dziewiętnastej, zrobiłem sobie kawy. Tak po prostu, w razie czego.


Wziąłem łyka, lekko marszcząc przy tym nos. Była gorzka i ohydna. Przez Jiro-san doszedłem do wniosku, że to jak niedobre są te mocne kawy, nie ma tak naprawdę znaczenia. Mogę to przecierpieć, a przecież im mocniejsza kawa – tym więcej w niej kofeiny. Skrzywiłem się przez gorycz, która właśnie gwałciła moje kubki smakowe.

- Iza-nii, też chcemy kawy! – zawołała Mairu, która od jakiegoś czasu przyglądała mi się z Kururi. Obie siedziały w kuchni przy stole i coś rysowały.

- Kawa nie jest dla dzieci.

- Ale ty też jesteś jeszcze dzieckiem – wytknęła mi.

Uśmiechnąłem się lekko, podsuwając jej swój kubek.

- Posmakujcie, skoro tak bardzo chcecie.

Obie wzięły łyka. Najpierw Kururi, która jedynie się skrzywiła, a potem Mairu. Gdybym w porę nie zabrał jej kubka, pewnie wszystko wyplułaby z powrotem. Kawa z jej ust, zamiast z powrotem do mojego kubka, poleciała na jej rysunek.

- Eeeeej! – zawołała z niezadowoleniem. – Patrz, co zrobiłeś!

- To nie ja plułem, tylko ty.

- Ale to twoja wina, bo zabrałeś kubek!

Ignorując jej oskarżenia, przyjrzałem się zalanemu rysunkowi oraz temu, który kolorowała ignorująca nas Kururi. Na zalanym rysunku Mairu był Freddy. Wziąłem go od niej i przez jakiś czas się w niego wpatrywałem, czując jak pomiędzy moimi brwiami formuje się głęboka zmarszczka. Cholera, będę wyglądać staro jak tak dalej pójdzie.

Rysunek bezsprzecznie przedstawiał Freddiego. Nie miał on swojej rękawicy z nożami, ale cała reszta się zgadzała. Sweter, kapelusz… pozwoliłem Mairu na to, aby zabrała mi swój rysunek i przeniosłem wzrok na ten rysowany przez Kururi. Na nim też był Freddy. Trzymał się za ręce z jakąś dziewczyną, która była zaskakująco podobno do Aki.

- Nii… ? – spytała Kururi.

- Skąd… skąd go znacie?

- Jak to skąd? Przecież to Aoba-kun, głupku! – warknęła nadal zezłoszczona na mnie Mairu. – Zalałeś Aobę!

- A Kururi…?

- Kururi rysuje ciebie z tą twoją dziewczyną – prychnęła wyraźnie niezadowolona. – Weź już sobie idź, wszystko tylko psujesz, Iza-nii! – po powiedzeniu tego, Mairu zgniotła swój rysunek, rzuciła nim we mnie i wzięła nową kartkę.

No tak…

Nie byłem zbytnio zainteresowany ukrywaniem swoich emocji przed ośmiolatkami, więc na mojej twarzy prawdopodobnie malowało się zmieszanie. Wciąż wpatrując się w postać Freddiego na rysunkach, lekko poczochrałem Mairu po włosach.

- Przepraszam, Mai-chan. Mogę wam zrobić czekolady, jeśli to wystarczy, abyś mi przebaczyła – uśmiechnąłem się lekko.

- Może wystarczy – burknęła, mocno ściskając żółtą kredkę.

Postawiłem swój kubek na kuchennym blacie i podczas robienia im czekolady na gorąco, opróżniłem go do reszty. Trzymając w rękach ich kubki – Mairu miała żółty, a Kururi zielony – podszedłem z powrotem do nich i położyłem je na stole. Kiedy znowu przyjrzałem się rysunkom, nie widziałem na nich Freddiego. To co przedstawiały te ich arcydzieła, w stu procentach zgadzało się z wcześniejszym opisem Mairu. Aoba na jednym rysunki, ja i Aka na drugim. Lekko przygryzłem dolną wargę, siadając przy stole razem z bliźniaczkami. Piły czekoladę i dalej rysowały, wymieniając się od czasu do czasu kredkami.

Nic nie rozumiałem. Miałem… zwidy? Kompletnie oszalałem?

Nagle Aoba z rysunku Mairu znowu zamienił się we Freddiego. Zmrużyłem oczy. Krzywo narysowany Freddy zaczął się poruszać i przeszedł ze środka kartki na jej kraniec. Gdy za nim zniknął nagle pojawił się na kartce Kururi.

Okej, miałem stuprocentową pewność, że tylko ja to widziałem, więc nie mogłem zacząć panikować ani robić z siebie wariata. Bliźniaczki dalej rysowały, jak gdyby nigdy nic, więc ja dalej musiałem jak gdyby nigdy nic się im przyglądać.

Gdy krzywo narysowany Freddy znajdował się już na obrazku Kururi, podszedł do krzywo narysowanego mnie. Coś podskoczyło mi do gardła.
Nie, nie dotykaj mnie.

Jednak karykatura Freddiego – na szczęście nie narysowano jej rękawicy – złapała mnie z rysunku za rękę. Choć nie miało to najmniejszego sensu, poczułem ten dotyk na swojej własnej skórze. Spojrzałem na swoją dłoń. Niczego na niej nie widziałem. Tylko bandaż. Mimo braku jakiegokolwiek dowodu widocznego oczami – i tak czułem ten dotyk.


Freddy z rysunku nagle wyciągnął zza pleców swoją rękawicę i założył ją na rękę, wciąż mnie trzymając. Chciałem wstać od stołu, ale nie mogłem. Nie mogłem, zupełnie jakby naprawdę trzymał mnie za rękę. Kiedy ostrza Freddiego przysunęły się do mojego ramienia, zamknąłem oczy.

Obudź się, obudź się, obudź się…

Kurwa, wstawaj!


- Iza-nii! Nie wierć się tak jak śpisz, bo trzęsiesz stołem. Zaraz coś wylejesz.

Kiedy usłyszałem głos Mairu i zobaczyłem potrząsającą mną Kururi, poczułem natychmiastową ulgę. Szybko spojrzałem na ich rysunki – były normalne. Najwyraźniej musiałem zasnąć na stole, przyglądając się temu jak kolorują.

Kururi przestała mną potrząsać, jednak kiedy odsunęła ode mnie swoje małe dłonie, na jednej z nich zobaczyłem krew. Wcześniej nie zauważyłem przez to jak byłem zdezorientowany, ale… naprawdę bardzo bolał mnie bark. Zacisnąłem powieki i wziąłem głęboki wdech.


- Zmyj to z siebie i ani mru mru, jasne? – powiedziałem po chwili, patrząc na nie z powagą. – Nikomu nie wolno wam powiedzieć ani mamie, ani tacie.

Wstałem od stołu i szybkim krokiem udałem się do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem przed lustrem. Ściągnąłem z siebie częściowo zakrwawioną i rozciętą koszulkę. Była czarna, więc na szczęście kolor krwi jakoś szczególnie się na niej nie odcinał. Obejrzałem się w lustrze, stając do niego tyłem. Od mojego ramienia aż do połowy pleców… cztery głębokie cięcia. Na bank zostaną po tym blizny, ale nie to mnie teraz martwiło – ważne, że dziewczynki mnie obudziły i nadal żyłem.

Cicho syknąłem z bólu, nie do końca wiedząc, co z tym zrobić. Zwinąłem wcześniej zdjętą z siebie koszulkę w kulkę i przyłożyłem ją do rany, wolną ręką sięgając ze spodni telefon.

- Cześć, Izaya~

- Cześć, Shinra.. słuchaj, masz czas?

- Dla Celty czas mam zawsze, ale dla ciebie niekoniecznie.

- Shinra, mówię serio – warknąłem do słuchawki.

- Coś się stało?

- No, możesz przyjść? Ale tak w miarę szybko, nie chcę zasyfić krwią całej łazienki.

- O, w końcu umierasz?


- Nie wykrwawię się, ale byłoby miło, gdybyś się pospieszył, bo boli jak cholera. A, i wejdź od strony ogrodu. Kojarzysz to okno w łazience na parterze?

***

Około piętnastu minut później – choć dłużyło się jak cholera – Shinra zastukał w moje okno. Wstałem z sedesu, na którym od dłuższego czasu siedziałem i mu je otworzyłem. Najpierw przerzucił przez nie plecak, a chwilę później zaczął się jakoś niezgrabnie wpychać i przeciskać.

- Czuję się przez ciebie jak jakiś złodziej – powiedział, mając wyraźne problemy z przełożeniem drugiej nogi. – Celty musiała mnie podsadzać, żebym mógł przejść przez ogrodzenie.

Kiedy w końcu wlazł do środka, o mały włos nie uderzył się o kran. Łazienka na parterze była zdecydowanie mniejsza od tej na piętrze. Znajdowały się w niej tylko umywalka i toaleta, więc niedziwne, że nie należała do największych.

- Więc! – westchnął, otrzepując sobie spodnie. – Co sobie zro… ałć.

- No, ałć – mruknąłem, w dalszym ciągu przyciskając do rany koszulkę.

- Jak ty to…

- Nie pytaj, po prostu to zszyj i spadaj.

Spojrzał na mnie z wyraźnym niezadowoleniem, ale chwilę potem zaczął grzebać w plecaku w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Najwyraźniej nie chciał naciskać.

Po przemyciu mojej rany wodą utlenioną – cholernie szczypało – wyciągnął z plecaka pudełko z igłą i nitką. Zaczął zakładać mi szwy. Uczucie lekkiego ciągnięcia i pojawiające się od czasu do czasu ukłucia były dość denerwujące, ale do przeżycia.

- Kiedy to się dokładnie stało?

- Trochę ponad dziesięć minut przed tym jak przyszedłeś – powiedziałem cicho, spoglądając na jego odbicie w lustrze. On też dobrze mnie w nim widział.

Po jego wyrazie twarzy oceniałem, że przez chwilę się wahał, jednak w końcu zadał mi pytanie, które tak chodziło mu po głowie.

- Kto ci to zrobił?

- Sam chciałbym wiedzieć – prychnąłem, wiedząc, że jeśli podam imię tego skurwiela, to Shinra i tak nie będzie wiedział, o kogo chodzi.

Zmarszczył brwi.

- To znaczy, że nie wiesz? – spytał, zakładając ostatni ze szwów, po czym nieco się nachylił, tym samym chcąc spojrzeć mi w oczy.

- Nawet jakbym podał ci imię, to i tak byś niczego z tym nie zrobił, nie? No bo raczej taki chuderlak jak ty, nie wyśledzi tego gościa i nie skopie mu dupy. Prędzej sam byś oberwał, a twoja „męska duma” nie pozwoli ci zaangażować w to Celty.

Po tym jak to powiedziałem, najwyraźniej przyznał mi rację i już więcej się w tym temacie nie odezwał. To jednak nie zmieniało faktu, że gaduła odzywał się w innych tematach.

- Ostatnio w szkole jesteś dość… nieobecny – powiedział, jakby wciąż wahając się co do ostatniego słowa.

- Martwisz się?

- Trochę… to raczej normalne, nie? W końcu znamy się cztery lata.

Cicho się zaśmiałem.

- Jeśli się o mnie martwisz to zabierz mnie na ootoro. Ryby dobrze wpływają na mózg, więc powinieneś o mnie dbać~

Shinra tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. – Na ootoro to mogę zabrać Celty, na ciebie szkoda mi czasu i pieniędzy.

- Celty nie ma głowy, więc nic by nie zjadła.

Przez chwilę nie odpowiadał.

- Nie drocz się ze mną albo na następny raz specjalnie źle cię pozszywam – mruknął w końcu, w skupieniu marszcząc brwi. Poprawił sobie okulary. – I lepiej zacznij szukać portfela, bo nie mam w zwyczaju pracować za darmo.

Koniec końców nie wypytywał już o to, skąd wzięła się rana. Wiedząc, że są jakieś granice bycia wrednym, podziękowałem mu, zapłaciłem i pomogłem wyjść tą samą drogą, którą wcześniej przyszedł. Wziął ze sobą moją koszulkę, mówiąc, że skoro i tak wychodzi, to przy okazji wyrzuci ją do znajdującego się w ogrodzie śmietnika. Spytał też, czy będę jutro w szkole. Powiedziałem, że tak. W końcu siedząc w domu pewnie bym nie wytrzymał i zrobił się śpiący – w szkole co prawda było nudno na lekcji, ale Jiro-san miał kawę, a co ważniejsze przebywanie z innymi ludźmi zawsze nieco mnie ożywiało.

***

W nocy nie spałem wiele. Cóż, właściwie to wypadałoby być nieco bardziej precyzyjnym – nie spałem wcale. Położyłem się do łóżka, ale po dwudziestu minutach leżenia doszedłem do wniosku, że nie ma co się starać, skoro i tak wiem, jak to się skończy. To całe unikanie fazy REM zdawało się na nic. Wystarczyło, że na chwilę zmrużyłem oczy i… westchnąłem ciężko, podnosząc się do siadu. Zapaliłem światło i rozejrzałem się po pokoju, zastanawiając się nad tym, czym mógłbym się zająć, aby nie zasnąć.

Chwilę później miałem już w uszach słuchawki, z których leciała dość głośna muzyka. Normalnie nie słuchałem tego typu darcia, ale było dobre, gdy chciało się za wszelką cenę uniknąć snu. Położyłem się na brzuchu – przez ranę nie mogłem leżeć na plecach, a leżenie na boku nieco mi się już znudziło – i schowałem głowę w poduszce.

- 1, 2, – mruknąłem cicho pod nosem. – Freddy już cię ma~


Cicho się zaśmiałem, przypominając sobie resztę wyliczanki.

- 3, 4, lepiej zamknij drzwi.

Nagle podniosłem głowę z poduszki.

5, 6, weź swój krucyfiks…

To by coś dało? Nie wierzyłem w Boga, ale skoro tak było w tej dziwnej wyliczance, to może…

Zamknąłem oczy i znowu schowałem twarz w poduszce. No cóż, nawet gdyby to coś dało, to i tak nie miałem w domu czegoś takiego. Moi rodzice jakoś woleli shintoizm od chrześcijaństwa – choć mi to obojętne, bo raczej nie wierzyłem w nic.

***

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po przyjściu do szkoły, było wpadnięcie do Jiro-san na kawę. Nie ucieszyła go moja wizyta, ale on raczej rzadko się z czegokolwiek cieszył, więc nic w tym dziwnego. Kawę wypiłem dość szybko – głównie dlatego, że bezustannie mnie popędzał, żebym już sobie poszedł. Był zajęty czy coś. W dodatku za mniej niż pięć minut zaczynała się lekcja.

- To droga kawa, zdajesz sobie z tego sprawę?

Spojrzałem na Jiro, odstawiając pusty już kubek w rogu jego biurka.

- Teraz już wiem, a co?

- To, że kiedy pijesz ją tak szybko, to równie dobrze mógłbyś pić jakieś tanie gówno, bo ledwo czujesz smak.

Zerknąłem na wiszący nad drzwiami zegar. Akurat teraz nie miałem czasu na wykłady tego pierdziela.

- Popędzasz mnie, więc piję szybko. W dodatku i tak była zimna, a ty nienawidzisz zimnej, więc byś jej nie wypił – wyjaśniłem.

- Zanim przyszedłeś była ciepła – burknął wyraźnie niezadowolony.

Oceniając po jego dwudniowym zaroście, miał wyjątkowo podły humor, a przynajmniej podlejszy niż zwykle. Mimo wszystko zaryzykowałem i usiadłem przy jego biurku.

- Czego chcesz? Miałeś już sobie iść – westchnął cierpiętniczo i spojrzał na mnie znad okularów do czytania.

- Mam prośbę.

Ściągnął okulary z nosa i wziął głęboki wdech.

- Która to już prośba… Słuchaj, dzieciaku, cały czas trujesz mi dupę. Wypytujesz mnie u trupy, chlasz moją jebaną kawę, w piątek nawet musiałem cię zszywać. Same pieprzone prośby – syknął. – A kiedy ja będę mógł o coś poprosić? Nawet mi kubka nie odkupiłeś, wypierdku – ton jego głosu był bardziej gorzki od tej ohydnej kawy, którą nazywał drogą.

Uśmiechnąłem się lekko.

- Ja właśnie w sprawie szycia, Jiro-san – sprecyzowałem, jak zawsze ignorując to jak marudził.

- Szwy same się rozpuszczą – mruknął, znowu zakładając okulary i wrócił do czytania tych swoich dziwnych papierków.
Tak szczerze to wątpiłem, aby jakakolwiek szkolna pielęgniarka tyle ich miała, ale całkiem możliwe, że część z nich należała do nieco bardziej prywatnych. W końcu Jiro-san był dość dziwnym człowiekiem, może miał na punkcie czegoś bzika?

- Ale nie o to chodzi – mój uśmiech nieco się pogłębił.

Ściągnąłem z siebie koszulkę, a gdy to robiłem, on patrzył na mnie z miną typu po-kiego-ty-się-rozbierasz-głupku.

- Mam takie ładne coś na plecach – pokazałem mu, nieco odklejając przykrywającą ranę gazę. – Tylko, że krawcową niekoniecznie był lekarz.

- No i co ja mam z tym wspólnego? Nie będę poprawiał roboty jakiegoś głupka, który źle cię poskładał, jeśli o to ci chodzi.

- Nie, nie~ nie o to chodzi – szybko zaprzeczyłem, znowu wciągając na siebie koszulkę. – Chciałem tylko spytać czy nie miałbyś ochoty na wypisanie mi zwolnienia na wf?

Jak zawsze, gdy miał zły humor, patrzył na mnie jak na jakąś irytującą muchę, która nie chcę wylecieć z jego gabinetu. Pod tym względem był trochę podobny do Shizuo, ale Shizuo nie patrzył tak na mnie tylko, gdy miał zły humor; Shizuo patrzył tak na mnie zawsze. Zaśmiałem się w myślach.

- Chciałeś spytać, więc spytałeś, a teraz w podskokach na lekcję albo sam cię wywalę.

- Jiro-san, no błagam cię! – uniosłem nieco głos, choć wcale go nie błagałem. Mój ton głosu raczej wskazywałby na to, że właśnie wyzwałem go od idioty. – Chyba nie każesz mi ćwiczyć z taką szramą na plecach?

- Nauczyciel zobaczy twoją rękę, to ci odpuści.

Prychnąłem. – Gnój kazał mi z Shizuo robić tysiąc pompek, mimo że cali byliśmy w siniakach i ociekaliśmy krwią.

- A, pamiętam – Jiro-san prawdopodobnie po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął. – Miło się patrzyło z okna.

- Jiro-san – wypowiedziałem jego imię ze spokojem, choć tak naprawdę, to kończyła mi się cierpliwość. Przez brak snu byłem nieco rozdrażniony.

- Słuchaj, gówniarzu, naprawdę myślisz, że chcę mi się przekopywać wszystkie te papiery – pokazał na swoje zasyfione biurko. – w poszukiwaniu za bloczkiem ze zwolnieniami?

- Tam leży – pokazałem.

Jiro-san wyglądał tak, jakby właśnie chciał mnie zabić. Najwyraźniej nie był zadowolony tym, że odnajdywałem się w jego syfie bardziej niż on sam. W końcu jednak zrobił mi tę łaskę i wypisał zwolnienie.

***

Kilka lekcji później leżałem na plecach na podłużnej ławce ustawionej z boku boiska. Była dziś dość ładna pogoda, a obok siedział Kadota. W przeciwieństwie do mnie, on ćwiczył, ale na boisku było zbyt wielu graczy, więc ktoś musiał usiąść. W drugiej połowie miał się z kimś zmienić czy coś, nie słuchałem.
Zamknąłem oczy. Byłem naprawdę zmęczony, ale nie mogłem zasnąć. Zacząłem powoli liczyć. Nie spałem od około dwudziestu siedmiu godzin. Oczywiście drzemki na stole w kuchni nie liczyłem – w końcu nie należała do zbyt przyjemnych, a przez to jak krótka była, nie sprawiła, abym poczuł się przez nią choć trochę wypoczęty.


Zasłoniłem oczy przedramieniem, przekręcając się nieco, aby mój zraniony bark wychodził poza ławkę. Leżenie na nim bolało. Pieprzony Freddy.

Ziewnąłem, przez co moje oczy nieco się zaszkliły. Wiedziałem, że dla śpiącego mnie takie leżenie nie było niczym dobrym, ale aby nie zasnąć, starałem się myśleć o czymś skomplikowanym i jak najbardziej zająć tym swoje myśli. Mianowicie starałem się sobie przypomnieć wiersz, który musieliśmy recytować z pamięci w zeszłym roku. Zamiast tego, po mojej głowie chodziła jednak zupełnie inna rymowanka.

1, 2, Freddy już cię ma 3,4, lepiej zamknij drzwi 5,6, weź swój krucyfiks 7,8, siedź do późna 9,10, nigdy nie zasypiaj

Nigdy… tak się niestety nie da. Z ciężkim westchnieniem otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu. Ku mojemu zdziwieniu, zamiast Kadoty, obok mnie siedział Shizu-chan. Wymieniliśmy się krótkimi spojrzeniami. No tak… dość niezręcznie.

- Słyszałem, że… - zaczął, patrząc w bok.

Nie, cholera, Shizu-chan, lepiej milcz, głupku. Obaj dobrze wiemy, jak zły jesteś w doborze słów.

- no wiesz…

Nie, nie wiem, oświeć mnie.

- Przykro mi – mruknął w końcu.

Zmarszczyłem nieco brwi, na początku nie rozumiejąc, o co mu do jasnej cholery chodzi. Normalnie pewnie załapałbym szybciej, ale dość trudno było mi się skupić.

- Ach, no tak… Aka – zaśmiałem się. – Pewnie zabrzmi wrednie, ale zapomniałem. Jakoś nieszczególnie mi na niej zależało.

Tak jak na tobie – cisnęło mi się na usta. Mimo wszystko ugryzłem się w język, doskonale wiedząc, że w moim obecnym stanie rozzłoszczony Shizu-chan, to nie najlepsza opcja. Nie miałem siły, ani ochoty na uciekanie.

Skinął głową.

- Ta, brzmi dość wrednie.

- Jaka jest oficjalna wersja? – spytałem.

Zdziwił się.
- Jest jakaś nieoficjalna?

Cholera, rozmawianie w takim dziwnym i zaspanym stanie chyba jednak nie było niczym dobrym.

- Możliwe, że jest – wzruszyłem ramionami, chcąc z tego jakoś wybrnąć. – Ja wiem tylko tyle, że nie żyje.

Shizu-chan spojrzał na mnie z odrobiną podejrzliwości. No nie mów mi, że według ciebie to ja ją zabiłem.

- Ktoś ją zamordował, gdy spała. Nie wiadomo kto – tym razem to on wzruszył ramionami.

Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Nasza rozmowa niestety wciąż była niezręczna, ale tak to chyba zawsze jest, gdy gada się ze swoim byłym. Westchnąłem, lekko drapiąc się po głowie. Spuściłem ją nieco i poczochrałem się po włosach. Chciało mi się spać.

Całe szczęście, po tym jak posadzono go na ławkę, Shizuo nie zaczął mnie gonić. Całkiem możliwe, że Shinra powiedział mu o mojej ranie na plecach. Zawsze tak było. Można powiedzieć, że blondyn jakby dawał mi fory ze względu na moją ranę – gdyby nie ona, to już pewnie okrążylibyśmy szkołę z pięć razy.

- Źle ostatnio wyglądasz, wiesz? – zauważył.

Nieco uniosłem głowę, opierając łokcie na swoich udach. Moje dłonie luźno zwisały między nogami, a kiedy na niego spojrzałem, chcąc czy nie chcąc, lekko się uśmiechnąłem.

- Niestety wiem, Shizu-chan.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cieszę się, że podoba wam się to opowiadanie :D

Pojawiło się pytanie o to, kiedy będą zamieszczane rozdziały. Cóż, staram się raczej wrócić do bycia systematyczną. Kiedy jeszcze zamieszczałam "Zakład", zazwyczaj wstawiałam notki co niedzielę i teraz chcę do tego wrócić, chociaż wczoraj zapomniałam o zamieszczeniu. Tak więc raczej okolice niedzieli i poniedziałku^^

PS Jutro są urodziny Tsugaru. Pamiętajcie o północy zaśpiewać sto lat~

7 komentarzy:

  1. "Nasza rozmowa niestety wciąż była niezręczna, ale tak to chyba zawsze jest, gdy gada się ze swoim byłym" - Mam rozumieć, że Izaya już był z Shizuo, ale się rozstali? :O

    Lekkie wtf miałam na twarzy, gdy to przeczytałam. xD
    Rozdział jak zwykłe udany i cieszę się, że będziesz dodawała notaki systematycznie. :D
    Weny, weny i jeszcze raz weny. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wspaniały (jak zawsze zresztą). Jejku kocham czytać twoje opowiadania ^^
    Weny.
    Pozdrawiam
    Lin-chan

    OdpowiedzUsuń
  3. Sto lat sto lat Tsu-chan~~
    O jeju, przez tego Freddiego cały Iza Iza będzie w bliznach. Lepiej niech się szybko nasza menda znowu zejdzie z Shizu i wszystko będzie dobrze ^^
    Rozdział cudo mój Miszczu, ob tak dalej ;3
    Czymaj się mocno i pij dużo kawy. Nigdy nie zasypiaj, musisz coś pisać xP
    A tak serio to buziaki
    Nanni <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam~!! Moje urodzinki tesz som dzisiaj *o* #TAGBARDZOFAME
    Dlatego życzem Tsu-chan'owi i sobie wszystkiego najlepszego X3
    Przejdźmy dalej...kolejny genialny rozdział, choć tego "...gdy gada się ze swoim byłym...." się nie spodziewałam o.o Taki szog przeżyłę ;-;
    Dobra...nie mam weny na pisanie jakiegoś wielce rozwiniętego komentarze xd Dlatego właśnie..
    Pozdrawiam, życzem weny do pisania i ciesze się, że w końcu wiem, kiedy będą notki (mniej więcej) ^.^ Oyasumi~

    OdpowiedzUsuń
  5. CZEKAJ CZEKAJ ALE JAK TO BYLI ZE SOBĄ?

    Ktoś nam tu zawiłe historyjki tworzy, no, no.

    I mam jeszcze jedno ale, taka moja mała uwaga, która cisnela mi się na usta już kd pierwszego akapitu.

    Niech Iza-nii zbyt długo nie unika fazy REM gdyż jest ona potrzebna do prawidłowego funkcjonowania. Jeśli następuje niedobór fazy REM w śnie, może mieć to negatywny wpływ na zdrowie zarówno psychiczne jak i fizyczne. Może wystąpić nawet psychoza.

    Takie moje małe ale.


    ^^ czekam na dalsze rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wohoho dłuugi rozdział. Już wcześniej byłam na Twoim blogu tym tutaj, czyli pierwszym..chyba?
    W każdym razie teraz zajrzałam znów i no cóż..jak zwykle cuuudownie :)
    Życzę Ci dużo weny i pozdrawiam. A przy okazji mam nadzieję, że się nie obrazisz - zostawiam link do swojego bloga: http://slodycz-dnia-yaoi.blogspot.com/
    Jeśli byś mogła to zajrzyj, byłoby mi bardzo miło.

    OdpowiedzUsuń