Rozdział 2
Kiedy wróciłem do domu, zobaczyłem na podwórku bawiące się bliźniaczki. Lekko się uśmiechnąłem na ten widok, bo rzadko bawiły się na dworze. Przysiadłem na schodach prowadzących na taras i przez chwilę na nie patrzyłem.
Jeden koniec skakanki przywiązały do poręczy od schodów, na których siedziałem, a Mairu trzymała za drugi i nim kręciła. Kiedy Kururi wskoczyła i zaczęła skakać, obracając się przy tym wokół własnej osi, Mairu zaczęła śpiewać jakąś wyliczankę.
- 1, 2, Freddy już cię ma~
Zmarszczyłem brwi.
- 3, 4, lepiej zamknij drzwi~ 5, 6, weź swój krucyfiks~ 7, 8 siedź do późna~ 9, 10, nigdy nie zasy-
- Mairu! – podniosłem głos.
Kururi przestała skakać. Linka przestała się kręcić.
- Co? – spytała, najwyraźniej nie wiedząc o co chodzi.
- Jaki Freddy?
- Co?
Wyglądało na to, że kompletnie nic nie rozumie.
- Wyliczanka – wyjaśniłem zirytowany. – O jakim Freddym śpiewałaś?
- Cicho… - powiedziała Kururi.
- Właśnie, nii-chan, nic nie śpiewałam. Nie wiem, o co ci chodzi. Byłam cicho.
- Przecież słyszałem – zmarszczka pomiędzy moimi brwiami dodatkowo się pogłębiła.
- Mama i tata mówili, że źle dzisiaj spałeś – zaśmiała się, poprawiając swoje okulary. – Może ci się przesłyszało, bo jesteś zmęczony?
- nii… spać… - Kururi mówiąc to, podeszła do mnie bliżej i zaczęła delikatnie popychać mnie w stronę domu.
- Mhm, nii-chan, Kuru-nee ma rację, połóż się spać. Poduszeczki pod oczami są słodkie, ale nie kiedy są fioletowe~
- Dobranoc.
Cicho cmoknąłem językiem z niezadowolenia, ale mimo to się ich posłuchałem. Drzemka nie brzmiała wcale źle. Po tym jak niemalże wepchnęły mnie do domu, udałem się do salonu i położyłem na kanapie. Nigdy jeszcze nie miałem koszmaru, podczas drzemki, więc może teraz będzie okej? Lekko się do siebie uśmiechnąłem. Nie, taki sposób myślenia był zbyt naiwny. Bardziej raczej pasowałby do kogoś takiego jak Shinra niż do mnie. W końcu gdyby to była tylko i wyłącznie kwestia tego, że w nocy ma się koszmary przez panującą dookoła ciemność, to już dawno kupiłbym sobie lampkę.
***
Po krótkiej chwili leżenia i wpatrywania się w sufit, postanowiłem się odezwać.
- Pamiętasz jak mówiłaś mi o swoich koszmarach?
Dziewczyna skinęła głową.
- Tak się ostatnio zastanawiałem… co ci się tak dokładnie śni?
Pomiędzy jej brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.
- Głupio mi o tym mówić. Przez to, że tak się boję tych snów, czuję się jak dzieciak. Wiesz, taki dzieciak, który idzie do mamy, bo boi się spać sam – zaśmiała się krótko.
- Tak długo jak nie chodzisz poskarżyć się na potwory mamie, nie powinnaś się porównywać do takiego dzieciaka – powiedziałem, chcąc ją nieco zachęcić do mówienia. – Ja też przyznałem się do koszmarów, więc nie jesteś jedyną, która się ich boi, nie?
Spojrzała na mnie jakoś tak… miękko. Inaczej nie potrafiłem tego opisać. Prawdopodobnie gdyby mi na niej w jakikolwiek sposób zależało, to od tego spojrzenia zrobiłoby mi się ciepło i coś połaskotałoby mnie w brzuchu – ale nic takiego nie poczułem.
- Każdy sen jest inny – zaczęła powoli, wyraźnie zastanawiając się nad swoimi słowami. – Każdy jest dziwny i ohydny na swój własny sposób, ale łączy je jedna rzecz. Właściwie to bardziej… osoba. Ma brązowy kapelusz, osmolony sweter w poziome zielono-czerwone paski, poparzoną twarz i jakieś – zacięła się, szukając odpowiedniego słowa. – ma takie szpony na prawej ręce…
Mimo że z chęcią pozwoliłbym swojej szczęce opaść na ziemię i z chęcią pozwoliłbym na to, aby pomiędzy moimi brwiami utworzył się kanion, to nie dałem niczego po sobie poznać.
Lekko skinąłem głową i po krótkiej chwili, podczas której udawałem, że się zastanawiam, spytałem – Co takiego robi w tych snach?
Zaśmiała się nieco niezręcznie.
- Głównie to chce mnie zabić, ale czasem też po prostu mi ubliża i mnie wyśmiewa – lekko wzruszyła ramionami. – Sprawia wrażenie… psychopaty i świra.
- Większego niż Shizuo? – zaśmiałem się.
Spojrzała na mnie, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie wydaję mi się, żeby Shizuo-san był naprawdę zły. Gdyby nikt go nie denerwował i nie zaczepiał, zachowywałby się normalnie.
- Czyli, podsumowując, to moja wina – mruknąłem, lekko się do siebie uśmiechając i splotłem dłonie za głową. Musiałem przyznać, że jej łóżko było wygodniejsze od mojego.
- No tak… na to wychodzi – zaśmiała się, po czym lekko nade mną nachyliła, tym samym przesłaniając mi sufit, w który się wpatrywałem.
Dobrze wiedziałem, czego skrycie chce, więc wplotłem palce prawej ręki w jej włosy, tym samym jej to dając. Pocałowaliśmy się.
***
Dziś w szkole postanowiłem sobie, że dowiem się nieco więcej o Freddym. To, że mi i Aki śniła się ta sama osoba oraz to, że mówiło o niej dwóch szkolnych ćpunów, było dość dziwne. Musiałem to sprawdzić. Nie znałem imion ani nazwisk uczniów, których wtedy podsłuchałem, ale mniej więcej kojarzyłem ich z widzenia. Dziewczyna miała niebieskie pasemka, więc to nieco ułatwiło mi moje poszukiwania. Diler oczywiście był spoza szkoły, a chłopak, który z nimi wtedy palił, chodzili do tej samej klasy. Dobrze się składa.
Byli ode mnie starsi o rok, więc na przerwie obiadowej musiałem udać się piętro wyżej, gdzie znajdowały się sale trzecich klas.
3-A…
3-B…
3-C Bingo~
Wszedłem do środka i rozejrzałem się dookoła. Siedzieli razem w ławce pod oknem i rozmawiali ze sobą przy jedzeniu bentou. Lekko się uśmiechnąłem. Trzeba by w jakiś oryginalny sposób ściągnąć na siebie ich uwagę, no nie? W końcu jeśli do nich podejdę i zacznę mówić o czymś, o czym wiedzą tylko oni, wezmą mnie za jakiegoś prześladowcę, który ich podsłuchiwał. Cóż, nie było to wcale dalekie od prawdy, ale przyznanie się do tego w żaden sposób nie ułatwiłoby mi wyciągnięcia z nich tego, czego chciałem się dowiedzieć.
Stanąłem przed tablicą i wziąłem trzy kolory kredy – białą, czerwoną i zieloną – a następnie narysowałem mini karykaturę Freddiego, na dole wypisując jego imię.
- Kto zna tego Pana? – nie zawołałem, ale powiedziałem to wystarczająco głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli.
Byli ode mnie starsi o rok, więc na przerwie obiadowej musiałem udać się piętro wyżej, gdzie znajdowały się sale trzecich klas.
3-A…
3-B…
3-C Bingo~
Wszedłem do środka i rozejrzałem się dookoła. Siedzieli razem w ławce pod oknem i rozmawiali ze sobą przy jedzeniu bentou. Lekko się uśmiechnąłem. Trzeba by w jakiś oryginalny sposób ściągnąć na siebie ich uwagę, no nie? W końcu jeśli do nich podejdę i zacznę mówić o czymś, o czym wiedzą tylko oni, wezmą mnie za jakiegoś prześladowcę, który ich podsłuchiwał. Cóż, nie było to wcale dalekie od prawdy, ale przyznanie się do tego w żaden sposób nie ułatwiłoby mi wyciągnięcia z nich tego, czego chciałem się dowiedzieć.
Stanąłem przed tablicą i wziąłem trzy kolory kredy – białą, czerwoną i zieloną – a następnie narysowałem mini karykaturę Freddiego, na dole wypisując jego imię.
- Kto zna tego Pana? – nie zawołałem, ale powiedziałem to wystarczająco głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli.
Kilka osób podniosło głowę i spojrzało na rysunek, jednak tylko dziewczyna z pasemkami i jej kolega wpatrywali się w moje arcydzieło dłużej niż reszta. Uśmiechnąłem się do siebie, zmazałem rysunek i podszedłem do nich. Dostawiłem trzecie krzesło do ławki, przy której siedzieli.
- Skąd, jeśli mogę wiedzieć? – spytałem.
- Nie powiedzieliśmy, że go znamy – chłopak zmarszczył brwi.
- Skąd, jeśli mogę wiedzieć? – spytałem.
- Nie powiedzieliśmy, że go znamy – chłopak zmarszczył brwi.
- Wasza reakcja mówi sama za siebie.
- Co cię to w ogóle obchodzi, co? – spytała dziewczyna, a w kącikach jej oczu wyraźnie zbierały się łzy. – To nie twój interes.
Zmrużyłem oczy.
- Obawiam się, że jednak mój też, skoro, wliczając w to mnie i was, czterem osobom śni się ten sam obesraniec – powiedziałem z odrobiną goryczy.
Oboje przez chwilę milczeli. Dziewczyna spuściła wzrok, jednak chłopak jeszcze przez chwilę mierzył się ze mną na spojrzenia.
- Wcześniej było pięć osób – odezwała się w końcu brązowowłosa. Jej głos był niepewny i lekko drżał, a oczy z chwili na chwilę lśniły coraz bardziej.
Oceniając po tym, jak na nią spojrzał, chłopak najwyraźniej wolałby, żeby mi tego nie mówiła. Jednak było już za późno.
- Było? – dopytałem.
- Lepiej żebyś już wrócił do swojej klasy – powiedział jej kolega.
Lekko zmarszczyłem brwi i powoli wstałem na nogi. Skoro byłem niemile widziany, to i tak niczego już mi powiedzą. Odstawiłem dostawione przez siebie krzesło na wcześniejsze miejsce.
- Przepraszam, że przeszkodziłem – lekko się skłoniłem i udałem w stronę wyjścia z klasy. W pewnej chwili kątem oka zauważyłem stojący na jednym z biurek wazonik z białymi kwiatami i wszystko ze sobą powiązałem.
Doskonale wiedząc, gdzie mogę zasięgnąć tego typu informacji, udałem się do gabinetu pielęgniarki. Jak zawsze wszedłem bez pukania.
- Staruszku! Mam do ciebie sprawę! – zawołałem.
Odpowiedziało mi dość głośne stuknięcie kubka o blat biurka. Trochę kawy wylało się na papiery, ale jemu to raczej nie przeszkadzało.
- Już ci mówiłem, że czterdzieści lat, to wcale nie tak dużo – warknął wyraźnie wkurzony swoją nową ksywką.
Odkąd Jiro-san skończył czterdzieści lat, przeżywał bardzo silny kryzys wieku średniego. Najzwyklejsze wspomnienie o tym, że ludzie z dnia na dzień się starzeją go irytowało, co sprawiało, że nazwanie go „staruszkiem” było cholernie nietaktowne, ale… nieszczególnie mnie to obchodziło.
Uśmiechnąłem się lekko i usiadłem przy jego jak zawsze zawalonym papierami biurku.
Miał czarne, trochę pofalowane i splątane włosy, czarne oczy, pod którymi znajdowały się wyglądające na bardzo miękkie i milusie worki oraz niekoniecznie miękkie i milusie cienie, a co najważniejsze – wieczny syf w gabinecie. Zawsze pachniało tu kawą – staruszek był od niej najwyraźniej uzależniony, ale mówi się trudno. Tak to już jest jak dorośli wmawiają sobie, że jej potrzebują, bo są zapracowani.
Ogółem Jiro-san był dość… chaotycznym człowiekiem. Brak organizacji i poukładania, wieczna zmarszczka między brwiami… Cały czas o czymś myślał. Bardzo roztargniona osoba, ale dość inteligentna jak na pracę pielęgniarki. Prawdopodobnie wybierając ją, chciał pójść na łatwiznę i mieć w życiu spokój – chociaż biorąc pod uwagę to, jak często z Shizu-chanem do niego przychodziliśmy, to spokojem się tego raczej nazwać nie dało. Oczywiście, mieliśmy Shinrę, ale obu nas zszywać na raz nie mógł, bo jeszcze wydłubałbym coś Shizuo skalpelem, a on zaszyłby mi usta, żebym się zamknął.
- Czterdzieści lat to ponad dwa razy więcej niż mam ja – powiedziałem.
- Po prostu jesteś jeszcze szczylem i bachorem – prychnął, jednak po chwili ciężko westchnął, przecierając powieki. – Czego chcesz tym razem?
- W klasie 3-C ktoś umarł. Chcę wiedzieć kto i jak.
Jiro-san spojrzał na mnie znad opuszków palców, a po chwili odsunął dłonie od twarzy.
- Hiromu Takahashi – powiedział. – Normalnie raczej podejrzewałbym, że wiesz już o tym wszystko, ale to dość nowa „sensacja”, więc masz prawo nie mieć pojęcia…
- „Sensacja”? Umarł w jakiś oryginalny sposób? – spytałem.
Pokręcił przecząco głową i napił się kawy.
- Policja przekazała szkole, że było to samobójstwo. Wiesz, standardowe procedury, wypytywano uczniów i nauczycieli o to czy miał jakichś wrogów, czy mieszał się w konflikty, czy ktoś nie zna motywu… tego typu pierdoły. W miejscu takim jak szkoła każdy rodzaj śmierci ucznia jest pewnego rodzaju sensacją. Ludzie gadają, powstają tysiące wersji jednej historii, a bachory takie jak ty zaczynają rozpuszczać historyjki o tym, że jakaś sala jest nawiedzona. Potem dziewczyny mdleją, bo zasłona się ruszyła i przynoszą je tutaj – spojrzał na mnie z wyraźnym niezadowoleniem. Od Jiro-san nie dało się niczego dowiedzieć bez usłyszenia tego typu wyrzutów pod koniec.
Zaśmiałem się. Zawsze mnie to w nim bawiło.
- Jak dokładnie się zabił? – spytałem po chwili.
Jiro-san przeniósł wzrok ze mnie na papiery, które zalał kawą. Wcześniej go to nie interesowało, ale wyglądało na to, że z upływem czasu zaczynał faktycznie się przejmować i ganiać w myślach.
- Poderżnął sobie gardło – mruknął, starając się wytrzeć papiery chusteczką.
Dość… drastyczne.
- Czym?
- Narzędzia nie odnaleziono – Jiro-san przeniósł wzrok z zafajdanej chusteczki w swojej dłoni z powrotem na mnie. – Czemu tym się tak interesujesz?
Lekko zmarszczyłem brwi, tym samym ignorując jego pytanie.
- Skoro narzędzia nie odnaleziono, to skąd ta pewność, że to było samobójstwo?
- Drzwi do pokoju zamknięte na klucz, brak śladów włamania, okno też zamknięte – wzruszył ramionami. – Samobójstwo to jedyne logiczne wytłumaczenie dla ludzi z policji. Dobrze wiesz, że oni tam nie bawią się w Sherlocka Holmesa. Przychodzą, oglądają, spisują raport i wychodzą. Taka ich odwieczna tradycja.
Jiro-san znowu napił się swojej kawy, podczas gdy ja w dalszym ciągu siedziałem i się zastanawiałem. Pomyślałem o swoim policzku, który we śnie naciął Freddy. Skoro obudziłem się z tą raną, to może Takahashi-senpai też zosta-
- Orihara-kun, za pięć minut zaczyna się lekcja – odezwał się nagle Jiro-san.
- Ach, no tak…
Powoli podniosłem się z krzesła.
- Ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zatrzymał mnie.
- Czemu mnie to tak interesuje?
Skinął głową, a ja w odpowiedzi delikatnie się uśmiechnąłem i wzruszyłem ramionami.
- Niedawno uciąłem sobie pogawędkę z jego kolegami. Zobaczyłem wazonik i mnie to zaciekawiło. Wie Pan, tak po prostu.
- Uhm – Jiro-san skinął głową, wpatrując się w swoje zalane papiery, zupełnie jakby nie miał pojęcia co z nimi teraz zrobić. – Dobra, spadaj stąd już, bo przeszkadzasz.
- Co cię to w ogóle obchodzi, co? – spytała dziewczyna, a w kącikach jej oczu wyraźnie zbierały się łzy. – To nie twój interes.
Zmrużyłem oczy.
- Obawiam się, że jednak mój też, skoro, wliczając w to mnie i was, czterem osobom śni się ten sam obesraniec – powiedziałem z odrobiną goryczy.
Oboje przez chwilę milczeli. Dziewczyna spuściła wzrok, jednak chłopak jeszcze przez chwilę mierzył się ze mną na spojrzenia.
- Wcześniej było pięć osób – odezwała się w końcu brązowowłosa. Jej głos był niepewny i lekko drżał, a oczy z chwili na chwilę lśniły coraz bardziej.
Oceniając po tym, jak na nią spojrzał, chłopak najwyraźniej wolałby, żeby mi tego nie mówiła. Jednak było już za późno.
- Było? – dopytałem.
- Lepiej żebyś już wrócił do swojej klasy – powiedział jej kolega.
Lekko zmarszczyłem brwi i powoli wstałem na nogi. Skoro byłem niemile widziany, to i tak niczego już mi powiedzą. Odstawiłem dostawione przez siebie krzesło na wcześniejsze miejsce.
- Przepraszam, że przeszkodziłem – lekko się skłoniłem i udałem w stronę wyjścia z klasy. W pewnej chwili kątem oka zauważyłem stojący na jednym z biurek wazonik z białymi kwiatami i wszystko ze sobą powiązałem.
Doskonale wiedząc, gdzie mogę zasięgnąć tego typu informacji, udałem się do gabinetu pielęgniarki. Jak zawsze wszedłem bez pukania.
- Staruszku! Mam do ciebie sprawę! – zawołałem.
Odpowiedziało mi dość głośne stuknięcie kubka o blat biurka. Trochę kawy wylało się na papiery, ale jemu to raczej nie przeszkadzało.
- Już ci mówiłem, że czterdzieści lat, to wcale nie tak dużo – warknął wyraźnie wkurzony swoją nową ksywką.
Odkąd Jiro-san skończył czterdzieści lat, przeżywał bardzo silny kryzys wieku średniego. Najzwyklejsze wspomnienie o tym, że ludzie z dnia na dzień się starzeją go irytowało, co sprawiało, że nazwanie go „staruszkiem” było cholernie nietaktowne, ale… nieszczególnie mnie to obchodziło.
Uśmiechnąłem się lekko i usiadłem przy jego jak zawsze zawalonym papierami biurku.
Miał czarne, trochę pofalowane i splątane włosy, czarne oczy, pod którymi znajdowały się wyglądające na bardzo miękkie i milusie worki oraz niekoniecznie miękkie i milusie cienie, a co najważniejsze – wieczny syf w gabinecie. Zawsze pachniało tu kawą – staruszek był od niej najwyraźniej uzależniony, ale mówi się trudno. Tak to już jest jak dorośli wmawiają sobie, że jej potrzebują, bo są zapracowani.
Ogółem Jiro-san był dość… chaotycznym człowiekiem. Brak organizacji i poukładania, wieczna zmarszczka między brwiami… Cały czas o czymś myślał. Bardzo roztargniona osoba, ale dość inteligentna jak na pracę pielęgniarki. Prawdopodobnie wybierając ją, chciał pójść na łatwiznę i mieć w życiu spokój – chociaż biorąc pod uwagę to, jak często z Shizu-chanem do niego przychodziliśmy, to spokojem się tego raczej nazwać nie dało. Oczywiście, mieliśmy Shinrę, ale obu nas zszywać na raz nie mógł, bo jeszcze wydłubałbym coś Shizuo skalpelem, a on zaszyłby mi usta, żebym się zamknął.
- Czterdzieści lat to ponad dwa razy więcej niż mam ja – powiedziałem.
- Po prostu jesteś jeszcze szczylem i bachorem – prychnął, jednak po chwili ciężko westchnął, przecierając powieki. – Czego chcesz tym razem?
- W klasie 3-C ktoś umarł. Chcę wiedzieć kto i jak.
Jiro-san spojrzał na mnie znad opuszków palców, a po chwili odsunął dłonie od twarzy.
- Hiromu Takahashi – powiedział. – Normalnie raczej podejrzewałbym, że wiesz już o tym wszystko, ale to dość nowa „sensacja”, więc masz prawo nie mieć pojęcia…
- „Sensacja”? Umarł w jakiś oryginalny sposób? – spytałem.
Pokręcił przecząco głową i napił się kawy.
- Policja przekazała szkole, że było to samobójstwo. Wiesz, standardowe procedury, wypytywano uczniów i nauczycieli o to czy miał jakichś wrogów, czy mieszał się w konflikty, czy ktoś nie zna motywu… tego typu pierdoły. W miejscu takim jak szkoła każdy rodzaj śmierci ucznia jest pewnego rodzaju sensacją. Ludzie gadają, powstają tysiące wersji jednej historii, a bachory takie jak ty zaczynają rozpuszczać historyjki o tym, że jakaś sala jest nawiedzona. Potem dziewczyny mdleją, bo zasłona się ruszyła i przynoszą je tutaj – spojrzał na mnie z wyraźnym niezadowoleniem. Od Jiro-san nie dało się niczego dowiedzieć bez usłyszenia tego typu wyrzutów pod koniec.
Zaśmiałem się. Zawsze mnie to w nim bawiło.
- Jak dokładnie się zabił? – spytałem po chwili.
Jiro-san przeniósł wzrok ze mnie na papiery, które zalał kawą. Wcześniej go to nie interesowało, ale wyglądało na to, że z upływem czasu zaczynał faktycznie się przejmować i ganiać w myślach.
- Poderżnął sobie gardło – mruknął, starając się wytrzeć papiery chusteczką.
Dość… drastyczne.
- Czym?
- Narzędzia nie odnaleziono – Jiro-san przeniósł wzrok z zafajdanej chusteczki w swojej dłoni z powrotem na mnie. – Czemu tym się tak interesujesz?
Lekko zmarszczyłem brwi, tym samym ignorując jego pytanie.
- Skoro narzędzia nie odnaleziono, to skąd ta pewność, że to było samobójstwo?
- Drzwi do pokoju zamknięte na klucz, brak śladów włamania, okno też zamknięte – wzruszył ramionami. – Samobójstwo to jedyne logiczne wytłumaczenie dla ludzi z policji. Dobrze wiesz, że oni tam nie bawią się w Sherlocka Holmesa. Przychodzą, oglądają, spisują raport i wychodzą. Taka ich odwieczna tradycja.
Jiro-san znowu napił się swojej kawy, podczas gdy ja w dalszym ciągu siedziałem i się zastanawiałem. Pomyślałem o swoim policzku, który we śnie naciął Freddy. Skoro obudziłem się z tą raną, to może Takahashi-senpai też zosta-
- Orihara-kun, za pięć minut zaczyna się lekcja – odezwał się nagle Jiro-san.
- Ach, no tak…
Powoli podniosłem się z krzesła.
- Ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zatrzymał mnie.
- Czemu mnie to tak interesuje?
Skinął głową, a ja w odpowiedzi delikatnie się uśmiechnąłem i wzruszyłem ramionami.
- Niedawno uciąłem sobie pogawędkę z jego kolegami. Zobaczyłem wazonik i mnie to zaciekawiło. Wie Pan, tak po prostu.
- Uhm – Jiro-san skinął głową, wpatrując się w swoje zalane papiery, zupełnie jakby nie miał pojęcia co z nimi teraz zrobić. – Dobra, spadaj stąd już, bo przeszkadzasz.
- Oczywiście, staruszku~
Gdy zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła.
Prawdopodobnie Jiro-san chciał rzucić we mnie kubkiem.
Byłem zmęczony. Dziś też nie spałem najlepiej. Nie śnił mi się co prawda Freddy, ale przed zaśnięciem dość długo wierciłem się w łóżku. Myśl, że może mi się on przyśnić była wystarczająca, abym miał lekkie problemy ze snem.
Niekoniecznie zainteresowany tematem lekcji, schowałem głowę w ramionach i starałem się jakoś wykręcić kręgosłup w poszukiwaniu wygodnej pozycji. Niestety, ale ławka w szkole nie została stworzona po to, aby na niej spać. Mimo braku wygody, oczy same mi się zamykały i mózg jakby zignorował to, jak cholernie twardy był blat biurka. Nie byłem przyzwyczajony do małych ilości snu.
Tak czy inaczej, drzemka na lekcji nie jest niczym nadzwyczajnym. Zdarza się wielu osobom. Lekko się do siebie uśmiechnąłem. To było miłe. W końcu leżałem z zamkniętymi oczami i o niczym nie myślałem. Kończyny jakby się roztapiały, napuchnięte powieki w końcu przykryły piekące oczy, a głowa schowana w ramionach przestała się chybotać. Miło. Czułem się tak błogo, że nawet gadanie nauczyciela, słyszane jakby przez mgłę, mi nie przeszkadzało. Znajdowałem się gdzieś pomiędzy snem, a jawą i czułem się tak, jak gdybym dryfował w jakiejś kremowej substancji.
Nagle z mojego pół-snu wyrwał mnie głośny i przeraźliwy pisk. Szybko podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła. Wszystko było na swoim miejscu, a reszta klasy jak i nauczyciel nawet nie zauważyli mojej gwałtownej pobudki. Siedzieli, nadal pisząc w zeszytach, a on dyktował im notatkę.
Spojrzałem na tablicę. Były na niej cztery rysy, jakby po paznokciach…
Cholera.
Wstałem z ławki i podszedłem do tablicy, nawet nie przejmując się nauczycielem. Dotknąłem rys. Były za głębokie jak na zrobione paznokciami. Obejrzałem się za siebie. Nikt nawet nie zauważył tego, że wstałem z ławki.
Czyli serio zasnąłem i to serio był sen. Jeden z najbardziej realistycznych i najbardziej świadomych snów jakie kiedykolwiek miałem.
Izaya…
Szept zamiast roznosić się po klasie, rozbrzmiewał w mojej głowie. Znowu jego głos.
Izaya…
Nawoływania się zwielokrotniały. Jedno nachodziło na drugie, drugie nachodziło na trzecie – zupełnie jak chichot z poprzedniego razu.
Zacząłem rozglądać się dookoła, chcąc tym samym zlokalizować źródło tego dźwięku, ale to zdawało się na nic – głos nadal dobiegał z wnętrza mojej głowy.
Piski wróciły, a ja aż zakryłem uszy dłońmi. Na tablicy znikąd pojawiły się kolejne szramy, układające się w koślawe znaki.
„POBAWMY SIĘ”
Drzwi do klasy otworzyły się z głośnym hukiem, sprawiając tym samym, że reszta odgłosów ucichła. Odsunąłem dłonie od uszu.
Okej, ja wiem, że sny są zazwyczaj popierdolone, ale… to nie zmieniało faktu, że byłem nieco oszołomiony. Stałem w miejscu jak kołek i wpatrywałem się w drzwi na korytarz. Chciał, żebym tam poszedł, nie? Dotknąłem swojego policzka, na którym wciąż miałem drobny strupek i pomyślałem o Takahashim-senpai. Nie mam mowy, żebym zrobił to, co robią wszystkie głupie laski w filmach.
- Izaya... chodź do mnie... - szepty powróciły. – Izaya... - ponownie się zwielakratniały, przyprawiając mnie o ból głowy.
- Nie – powiedziałem stanowczo, zaciskając dłonie w pięści. Powoli wyciągnąłem z kieszeni swoich spodni scyzoryk.
- Na pewno nie? – gdy usłyszałem za sobą ten cichy szept, natychmiast odskoczyłem, zadając Freddiemu ranę.
Płat spalonej skóry ześlizgiwał mu się z twarzy, a on tylko się zaśmiał. Śmiał się, gdy osmolone mięso spadło na ziemię z cichym plaskiem i śmiał się, gdy moim oczom ukazały się te same larwy co wcześniej, kłębiące się we wnętrzu jego gnijącego ciała. Poczułem wzrastającą gulę w przełyku. Od patrzenia robiło mi się niedobrze.
Poruszył palcami. Jego noże się o siebie otarły, wydając z siebie charakterystyczny dla metalu brzdęk. Gdy się na mnie zamachnął, szybko zareagowałem.
- …zaya…
Zablokowałem jedno z jego ostrzy.
- ra Izaya…
Tylko jedno, a mianowicie to, które wychodziło ze wskazującego palca. Freddy zgiął resztę palców, tym samym przecinając przyczepionymi do nich nożami moją skórę.
- Orihara Izaya!
Haust powietrza. Ostre szarpnięcie w klatce piersiowej.
Zerwałem się na nogi, gdzieś w tyle głowy rejestrując odgłos uderzającego o ziemię krzesła. Krzyknąłem. Odruchowo. Po części z bólu, po części ze strachu.
Kiedy rozejrzałem się dookoła, zorientowałem się, że cała klasa na mnie patrzy. Wiedziałem, że skoro się obudziłem, to znaczy, że jestem już bezpieczny. Freddiego nie było, tablica znajdowała się w stanie idealnym, a na podłodze nie było ani śladu po tym ohydnym płacie skóry. Problem w tym, że wcale nie czułem się bezpiecznie.
- Nie wiem co robisz po nocach i nie wnikam w to, ale postaraj się nie spać na lekcji.
Przełknąłem ślinę, spoglądając na stojącego przy mojej ławce nauczyciela. Wciąż miałem dość przyspieszony oddech i czułem jak serce obija mi się o żebra.
- Hayakawa-sensei… Izayi leci krew – odezwał się nagle Shinra.
Wszyscy wciąż patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Przełknąłem ślinę, wciąż czując w gardle nieprzyjemną gulę.
- Zabierz go do gabinetu pielęgniarki.
Shinra z trudem zgodził się wyjść. Na szczęście Jiro-san był szczerą osobą i najzwyczajniej w świecie go wywalił, każąc mu wrócić na lekcje.
- Więc… jak ci się to stało? – spytał, biorąc moją dłoń w swoje własne i ostrożnie jej się przyjrzał.
Na serdecznym i małym palcu miałem płytkie zadrapanie, jednak zewnętrzną część mojej dłoni przecinała dość głęboka rana.
- Hej, szczeniaku, odpowiadaj, gdy starsi cię pytają!
- Sam właśnie przyznałeś, że jesteś stary – zaśmiałem się, patrząc na niego z rozbawieniem.
Powieka lekko mu zadrgała. Cóż, biorąc pod uwagę to, że ten facet ma mi grzebać przy ranie, to może jednak bardziej opłacalnym by było zachowywać się grzeczniej – może by było… a może by nie było. Wszystko jedno.
- Co do pytania o ranę – westchnąłem. – to po prostu się z nią obudziłem. Jeśli to w ogóle ma jakiś sens – nieco zmarszczyłem brwi. – Sam nie wiem, raczej zahaczenie się o cokolwiek by do tego nie doprowadziło.
- A nie bawiłeś się scyzorykiem?
- W sensie… przez sen?
- Skoro są ludzie, którzy chodzą przez sen, to czemu ty nie mógłbyś się skaleczyć przez sen? Tak to jest jak dzieciaki noszą przy sobie ostre rzeczy – burknął. – Pokaż ten badziew.
Z nieco sceptycznym nastawieniem do jego teorii, wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk i wysunąłem ostrze. Ku mojemu zdziwieniu, było ono umazane krwią, ale… to nie była moja krew – to była krew Freddiego, w końcu go zraniłem.
Jiro-san jedynie ciężko westchnął i zdzielił mnie w łeb, co sprawiło, że nieco się otrząsnąłem.
- Wiedziałem, że sam to sobie zrobiłeś, durniu – w jego głosie wyraźnie było słychać zirytowanie.
Zaczął oczyszczać moją ranę. Siedziałem na kozetce z dłonią ułożoną na jakimś stoliku, który do niej dosunął. Jak już mówiłem, Jiro-san był dość niezorganizowanym człowiekiem i dopiero przed chwilą w pośpiechu zrzucił z tego stolika kilka książek oraz zestawił ekspres do kawy na ziemię. Przez chwilę patrzyłem na ten ekspres i zanim w ogóle zaczął zakładać mi szwy, poprosiłem go o kubek kawy. W końcu sen to niekoniecznie to, czego teraz pragnąłem.
Westchnąłem, czekając aż kawa się zaparzy. Chwilę później już trzymałem w lewej ręce jeden z wielu kubków Jiro i powoli piłem, przyglądając się jak zakłada mi szwy. Skrzywiłem się nieco – ten staruch pił naprawdę mocną kawę.
- Masz mleko? – spytałem.
Podniósł na mnie wzrok, po czym wrócił do pracy, cicho przy tym prychając.
- A co ja, krowa jestem?
Lekko się uśmiechnąłem.
- W takim razie przeżyję bez.
Gdy już skończył, owinął moją dłoń bandażem i sobie też nalał trochę kawy z ekspresu.
- Właściwie to ile masz tu kubków, co? – spytałem po chwili.
- Dzisiaj rano miałem jeszcze sześć – napił się i po krótkiej chwili dodał. – Dzięki tobie mam pięć.
Przypomniałem sobie dźwięk tłuczonego szkła i lekko się do siebie uśmiechnąłem. Musiałem przyznać, że w pewnym sensie byłem z siebie dumny.
- Nie ciesz się tak, gówniarzu. Odkupujesz.
Zaśmiałem się, naprawdę rozbawiony tego typu odpowiedzią. Było to dość dziecinne z jego strony.
Następnej nocy miałem sen. Nie był to jeden z tych snów, w których przychodził Freddy. Nie był szczególnie wyraźny, a ja nie byłem w pełni świadomy i nie miałem kontroli nad tym, co robię. Wszystko było mgliste i odczuwałem duże prawdopodobieństwo, że rano będę miał trudności z przypomnieniem sobie, co dokładnie się stało.
Leżałem w łóżku Aki. O czymś rozmawialiśmy, po czym się nade mną nachyliła i pocałowałem ją. Skądś to pamiętałem, ale nie byłem sobie w stanie przypomnieć skąd.
Opuszkami palców przejechała po mojej szyi i nieco niepewnie przełożyła nade mną jedną nogę, tym samym siadając na mnie okrakiem. Jej tyłek znalazł się dokładnie na moim kroczu, co było dość ekscytujące i zachęcony tym, ostrożnie wsunąłem język między te jej śliczne, brzoskwiniowe usta. Cicho westchnęła i gdy zacząłem wsuwać rękę pod jej koszulkę, powoli zmierzając w kierunku zapięcia od stanika, poczułem pod palcami, że na jej ciele pojawia się gęsia skórka.
Jednak kiedy moje palce zetknęły się z delikatnym koronkowym materiałem, sen nagle się wyostrzył i wszystko stało się bardziej wyraźne. Rozmycie, które sprawiało, że wszystko wyglądało delikatnie, zamieniło się w odpychającą ostrość. Każde, nawet najdrobniejsze odczucie, straciło na swojej niewinności. Gdy poczułem w ustach smak krwi, otworzyłem oczy i szybko przerwałem pocałunek.
Z oczu Aki na moją twarz skapywały łzy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Czując, że coś wsiąka w moją koszulkę, spojrzałem w dół, ale wcale nie spodobało mi się to, co zobaczyłem. Z jej brzucha wystawały cztery ostrza. Wyraźnie odczuwałem smród spalenizny i gdy te ostrza dość nagle przesunęły się o kilka centymetrów w górę, Aka wydała z siebie cichy stęk bólu i z pomiędzy jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi.
Musiałem się obudzić.
Gdy zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła.
Prawdopodobnie Jiro-san chciał rzucić we mnie kubkiem.
***
Byłem zmęczony. Dziś też nie spałem najlepiej. Nie śnił mi się co prawda Freddy, ale przed zaśnięciem dość długo wierciłem się w łóżku. Myśl, że może mi się on przyśnić była wystarczająca, abym miał lekkie problemy ze snem.
Niekoniecznie zainteresowany tematem lekcji, schowałem głowę w ramionach i starałem się jakoś wykręcić kręgosłup w poszukiwaniu wygodnej pozycji. Niestety, ale ławka w szkole nie została stworzona po to, aby na niej spać. Mimo braku wygody, oczy same mi się zamykały i mózg jakby zignorował to, jak cholernie twardy był blat biurka. Nie byłem przyzwyczajony do małych ilości snu.
Tak czy inaczej, drzemka na lekcji nie jest niczym nadzwyczajnym. Zdarza się wielu osobom. Lekko się do siebie uśmiechnąłem. To było miłe. W końcu leżałem z zamkniętymi oczami i o niczym nie myślałem. Kończyny jakby się roztapiały, napuchnięte powieki w końcu przykryły piekące oczy, a głowa schowana w ramionach przestała się chybotać. Miło. Czułem się tak błogo, że nawet gadanie nauczyciela, słyszane jakby przez mgłę, mi nie przeszkadzało. Znajdowałem się gdzieś pomiędzy snem, a jawą i czułem się tak, jak gdybym dryfował w jakiejś kremowej substancji.
Nagle z mojego pół-snu wyrwał mnie głośny i przeraźliwy pisk. Szybko podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła. Wszystko było na swoim miejscu, a reszta klasy jak i nauczyciel nawet nie zauważyli mojej gwałtownej pobudki. Siedzieli, nadal pisząc w zeszytach, a on dyktował im notatkę.
Spojrzałem na tablicę. Były na niej cztery rysy, jakby po paznokciach…
Cholera.
Wstałem z ławki i podszedłem do tablicy, nawet nie przejmując się nauczycielem. Dotknąłem rys. Były za głębokie jak na zrobione paznokciami. Obejrzałem się za siebie. Nikt nawet nie zauważył tego, że wstałem z ławki.
Czyli serio zasnąłem i to serio był sen. Jeden z najbardziej realistycznych i najbardziej świadomych snów jakie kiedykolwiek miałem.
Izaya…
Szept zamiast roznosić się po klasie, rozbrzmiewał w mojej głowie. Znowu jego głos.
Izaya…
Nawoływania się zwielokrotniały. Jedno nachodziło na drugie, drugie nachodziło na trzecie – zupełnie jak chichot z poprzedniego razu.
Zacząłem rozglądać się dookoła, chcąc tym samym zlokalizować źródło tego dźwięku, ale to zdawało się na nic – głos nadal dobiegał z wnętrza mojej głowy.
Piski wróciły, a ja aż zakryłem uszy dłońmi. Na tablicy znikąd pojawiły się kolejne szramy, układające się w koślawe znaki.
„POBAWMY SIĘ”
Drzwi do klasy otworzyły się z głośnym hukiem, sprawiając tym samym, że reszta odgłosów ucichła. Odsunąłem dłonie od uszu.
Okej, ja wiem, że sny są zazwyczaj popierdolone, ale… to nie zmieniało faktu, że byłem nieco oszołomiony. Stałem w miejscu jak kołek i wpatrywałem się w drzwi na korytarz. Chciał, żebym tam poszedł, nie? Dotknąłem swojego policzka, na którym wciąż miałem drobny strupek i pomyślałem o Takahashim-senpai. Nie mam mowy, żebym zrobił to, co robią wszystkie głupie laski w filmach.
- Izaya... chodź do mnie... - szepty powróciły. – Izaya... - ponownie się zwielakratniały, przyprawiając mnie o ból głowy.
- Nie – powiedziałem stanowczo, zaciskając dłonie w pięści. Powoli wyciągnąłem z kieszeni swoich spodni scyzoryk.
- Na pewno nie? – gdy usłyszałem za sobą ten cichy szept, natychmiast odskoczyłem, zadając Freddiemu ranę.
Płat spalonej skóry ześlizgiwał mu się z twarzy, a on tylko się zaśmiał. Śmiał się, gdy osmolone mięso spadło na ziemię z cichym plaskiem i śmiał się, gdy moim oczom ukazały się te same larwy co wcześniej, kłębiące się we wnętrzu jego gnijącego ciała. Poczułem wzrastającą gulę w przełyku. Od patrzenia robiło mi się niedobrze.
Poruszył palcami. Jego noże się o siebie otarły, wydając z siebie charakterystyczny dla metalu brzdęk. Gdy się na mnie zamachnął, szybko zareagowałem.
- …zaya…
Zablokowałem jedno z jego ostrzy.
- ra Izaya…
Tylko jedno, a mianowicie to, które wychodziło ze wskazującego palca. Freddy zgiął resztę palców, tym samym przecinając przyczepionymi do nich nożami moją skórę.
- Orihara Izaya!
Haust powietrza. Ostre szarpnięcie w klatce piersiowej.
Zerwałem się na nogi, gdzieś w tyle głowy rejestrując odgłos uderzającego o ziemię krzesła. Krzyknąłem. Odruchowo. Po części z bólu, po części ze strachu.
Kiedy rozejrzałem się dookoła, zorientowałem się, że cała klasa na mnie patrzy. Wiedziałem, że skoro się obudziłem, to znaczy, że jestem już bezpieczny. Freddiego nie było, tablica znajdowała się w stanie idealnym, a na podłodze nie było ani śladu po tym ohydnym płacie skóry. Problem w tym, że wcale nie czułem się bezpiecznie.
- Nie wiem co robisz po nocach i nie wnikam w to, ale postaraj się nie spać na lekcji.
Przełknąłem ślinę, spoglądając na stojącego przy mojej ławce nauczyciela. Wciąż miałem dość przyspieszony oddech i czułem jak serce obija mi się o żebra.
- Hayakawa-sensei… Izayi leci krew – odezwał się nagle Shinra.
Wszyscy wciąż patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Przełknąłem ślinę, wciąż czując w gardle nieprzyjemną gulę.
- Zabierz go do gabinetu pielęgniarki.
***
Shinra z trudem zgodził się wyjść. Na szczęście Jiro-san był szczerą osobą i najzwyczajniej w świecie go wywalił, każąc mu wrócić na lekcje.
- Więc… jak ci się to stało? – spytał, biorąc moją dłoń w swoje własne i ostrożnie jej się przyjrzał.
Na serdecznym i małym palcu miałem płytkie zadrapanie, jednak zewnętrzną część mojej dłoni przecinała dość głęboka rana.
- Hej, szczeniaku, odpowiadaj, gdy starsi cię pytają!
- Sam właśnie przyznałeś, że jesteś stary – zaśmiałem się, patrząc na niego z rozbawieniem.
Powieka lekko mu zadrgała. Cóż, biorąc pod uwagę to, że ten facet ma mi grzebać przy ranie, to może jednak bardziej opłacalnym by było zachowywać się grzeczniej – może by było… a może by nie było. Wszystko jedno.
- Co do pytania o ranę – westchnąłem. – to po prostu się z nią obudziłem. Jeśli to w ogóle ma jakiś sens – nieco zmarszczyłem brwi. – Sam nie wiem, raczej zahaczenie się o cokolwiek by do tego nie doprowadziło.
- A nie bawiłeś się scyzorykiem?
- W sensie… przez sen?
- Skoro są ludzie, którzy chodzą przez sen, to czemu ty nie mógłbyś się skaleczyć przez sen? Tak to jest jak dzieciaki noszą przy sobie ostre rzeczy – burknął. – Pokaż ten badziew.
Z nieco sceptycznym nastawieniem do jego teorii, wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk i wysunąłem ostrze. Ku mojemu zdziwieniu, było ono umazane krwią, ale… to nie była moja krew – to była krew Freddiego, w końcu go zraniłem.
Jiro-san jedynie ciężko westchnął i zdzielił mnie w łeb, co sprawiło, że nieco się otrząsnąłem.
- Wiedziałem, że sam to sobie zrobiłeś, durniu – w jego głosie wyraźnie było słychać zirytowanie.
Zaczął oczyszczać moją ranę. Siedziałem na kozetce z dłonią ułożoną na jakimś stoliku, który do niej dosunął. Jak już mówiłem, Jiro-san był dość niezorganizowanym człowiekiem i dopiero przed chwilą w pośpiechu zrzucił z tego stolika kilka książek oraz zestawił ekspres do kawy na ziemię. Przez chwilę patrzyłem na ten ekspres i zanim w ogóle zaczął zakładać mi szwy, poprosiłem go o kubek kawy. W końcu sen to niekoniecznie to, czego teraz pragnąłem.
Westchnąłem, czekając aż kawa się zaparzy. Chwilę później już trzymałem w lewej ręce jeden z wielu kubków Jiro i powoli piłem, przyglądając się jak zakłada mi szwy. Skrzywiłem się nieco – ten staruch pił naprawdę mocną kawę.
- Masz mleko? – spytałem.
Podniósł na mnie wzrok, po czym wrócił do pracy, cicho przy tym prychając.
- A co ja, krowa jestem?
Lekko się uśmiechnąłem.
- W takim razie przeżyję bez.
Gdy już skończył, owinął moją dłoń bandażem i sobie też nalał trochę kawy z ekspresu.
- Właściwie to ile masz tu kubków, co? – spytałem po chwili.
- Dzisiaj rano miałem jeszcze sześć – napił się i po krótkiej chwili dodał. – Dzięki tobie mam pięć.
Przypomniałem sobie dźwięk tłuczonego szkła i lekko się do siebie uśmiechnąłem. Musiałem przyznać, że w pewnym sensie byłem z siebie dumny.
- Nie ciesz się tak, gówniarzu. Odkupujesz.
Zaśmiałem się, naprawdę rozbawiony tego typu odpowiedzią. Było to dość dziecinne z jego strony.
***
Następnej nocy miałem sen. Nie był to jeden z tych snów, w których przychodził Freddy. Nie był szczególnie wyraźny, a ja nie byłem w pełni świadomy i nie miałem kontroli nad tym, co robię. Wszystko było mgliste i odczuwałem duże prawdopodobieństwo, że rano będę miał trudności z przypomnieniem sobie, co dokładnie się stało.
Leżałem w łóżku Aki. O czymś rozmawialiśmy, po czym się nade mną nachyliła i pocałowałem ją. Skądś to pamiętałem, ale nie byłem sobie w stanie przypomnieć skąd.
Opuszkami palców przejechała po mojej szyi i nieco niepewnie przełożyła nade mną jedną nogę, tym samym siadając na mnie okrakiem. Jej tyłek znalazł się dokładnie na moim kroczu, co było dość ekscytujące i zachęcony tym, ostrożnie wsunąłem język między te jej śliczne, brzoskwiniowe usta. Cicho westchnęła i gdy zacząłem wsuwać rękę pod jej koszulkę, powoli zmierzając w kierunku zapięcia od stanika, poczułem pod palcami, że na jej ciele pojawia się gęsia skórka.
Jednak kiedy moje palce zetknęły się z delikatnym koronkowym materiałem, sen nagle się wyostrzył i wszystko stało się bardziej wyraźne. Rozmycie, które sprawiało, że wszystko wyglądało delikatnie, zamieniło się w odpychającą ostrość. Każde, nawet najdrobniejsze odczucie, straciło na swojej niewinności. Gdy poczułem w ustach smak krwi, otworzyłem oczy i szybko przerwałem pocałunek.
Z oczu Aki na moją twarz skapywały łzy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Czując, że coś wsiąka w moją koszulkę, spojrzałem w dół, ale wcale nie spodobało mi się to, co zobaczyłem. Z jej brzucha wystawały cztery ostrza. Wyraźnie odczuwałem smród spalenizny i gdy te ostrza dość nagle przesunęły się o kilka centymetrów w górę, Aka wydała z siebie cichy stęk bólu i z pomiędzy jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi.
Musiałem się obudzić.
Musiałem się…
Kurwa.
Naprawdę nie chciałem znowu widzieć mordy tego, kto za nią stał i właśnie ją mordował. Nie chciałem nawet myśleć o byciu następną osobą, której flaki rozpruwane są przez te cztery noże.
Nagle z nad jej ramienia zobaczyłem Freddiego. Uśmiechał się, pokazując przy tym swoje zepsute i miejscami czarne zęby.
- Nie lubiłeś jej, nie? – spytał, nieco poruszając palcami ręki z ostrzami.
Aka dziwnie zabulgotała i kiedy złapał ją za włosy, odchyliła głowę w tył. Ich policzki się ze sobą stykały, a ja z każdą chwilą coraz bardziej bałem się o własne życie. Z całą pewnością nie chciałem umierać. Nie mogłem tak po prostu umrzeć sobie we śnie.
- Nie dziękuj za to, że pozbyłem się problemu. Rzucanie jej byłoby pewnie upierdliwe, nie? W końcu i tak miałeś to w planach – po powiedzeniu tego, zmarszczył nos i pociągnął prawą dłonią w górę, najbardziej jak tylko się dało.
Tak po prostu rozciął jej brzuch i wszystko to, co w nim było, poleciało na mnie.
- Iza-nii!
Obudziłem się, gwałtownie podrywając się przy tym do siadu. Mairu podczas budzenia mnie znajdowała się tak blisko, że naprawdę niewiele brakowało, abyśmy zderzyli się ze sobą czołami.
- …śniadanie – powiedziała Kururi.
Spojrzałem raz na jedną raz na drugą, wciąż czując zimny pot na swojej skórze.
- Miałeś zły sen? Szybko oddychasz, nii-chan.
- Po… powiedz mamie, że zjem jak wrócę – powiedziałem szybko, marszcząc brwi i szybko wstałem z łóżka.
Spałem w samych bokserkach, więc na szczęście spociłem się przez to trochę mniej niż przy tego typu koszmarze spociłbym się normalnie. Szybko ubrałem na siebie spodnie i koszulkę.
- Dokąd…? – spytała Kururi, podając mi skarpetki.
- Powiedziałem, że wrócę! – nie mogłem się opanować i, chcąc czy nie chcąc, podniosłem na nią głos. – Muszę coś sprawdzić – wziąłem od niej skarpetki i gdy tylko je założyłem, szybko wybiegłem z pokoju.
Ignorując fakt, że mama po drodze pytała mi się gdzie idę, szybko wsunąłem na siebie buty i wybiegłem z domu. Aka nie mieszkała daleko. Dwadzieścia minut piechotą, a jeśli biegłem – trochę ponad dziesięć.
Kiedy już tam dotarłem, dyszałem bardziej niż po gonieniu się z Shizuo. Wsparłem się o lampę uliczną i nachyliłem, starając się złapać oddech. Bieganie świeżo po obudzeniu się, nie było dobrym pomysłem. Uniosłem głowę i przyjrzałem się znajdującemu się na końcu ulicy domowi. Aka w nim mieszkała. Zaparkowane niedaleko dwa radiowozy utwierdziły mnie w przekonaniu, że dziewczyna nie żyje.
Wplotłem palce obu dłoni we włosy i odchyliłem głowę w tył, przez chwilę wpatrując się w zdecydowanie za niebieskie i zdecydowanie za cudowne jak na tak chujowy dzień niebo. Uniosłem w górę kąciki swoich ust, jednak moje oczy się nie uśmiechały. Właściwie to był to dość bezradny uśmiech.
Freddy miał rację, Aka mnie nie obchodziła. Miałem ją gdzieś i po tym jak by mi się znudziła, od razu bym ją zostawił. Jednak przez cały ten czas miałem choć minimalną nadzieję, że nie da się umrzeć we śnie tylko dlatego, że ktoś cię w nim zabił. Teraz miałem pewność, że się da. Nadzieja przepadła, a ja byłem w niebezpieczeństwie, w którym nikt nigdy nie chciałby się znaleźć.
Kurwa.
Naprawdę nie chciałem znowu widzieć mordy tego, kto za nią stał i właśnie ją mordował. Nie chciałem nawet myśleć o byciu następną osobą, której flaki rozpruwane są przez te cztery noże.
Nagle z nad jej ramienia zobaczyłem Freddiego. Uśmiechał się, pokazując przy tym swoje zepsute i miejscami czarne zęby.
- Nie lubiłeś jej, nie? – spytał, nieco poruszając palcami ręki z ostrzami.
Aka dziwnie zabulgotała i kiedy złapał ją za włosy, odchyliła głowę w tył. Ich policzki się ze sobą stykały, a ja z każdą chwilą coraz bardziej bałem się o własne życie. Z całą pewnością nie chciałem umierać. Nie mogłem tak po prostu umrzeć sobie we śnie.
- Nie dziękuj za to, że pozbyłem się problemu. Rzucanie jej byłoby pewnie upierdliwe, nie? W końcu i tak miałeś to w planach – po powiedzeniu tego, zmarszczył nos i pociągnął prawą dłonią w górę, najbardziej jak tylko się dało.
Tak po prostu rozciął jej brzuch i wszystko to, co w nim było, poleciało na mnie.
- Iza-nii!
Obudziłem się, gwałtownie podrywając się przy tym do siadu. Mairu podczas budzenia mnie znajdowała się tak blisko, że naprawdę niewiele brakowało, abyśmy zderzyli się ze sobą czołami.
- …śniadanie – powiedziała Kururi.
Spojrzałem raz na jedną raz na drugą, wciąż czując zimny pot na swojej skórze.
- Miałeś zły sen? Szybko oddychasz, nii-chan.
- Po… powiedz mamie, że zjem jak wrócę – powiedziałem szybko, marszcząc brwi i szybko wstałem z łóżka.
Spałem w samych bokserkach, więc na szczęście spociłem się przez to trochę mniej niż przy tego typu koszmarze spociłbym się normalnie. Szybko ubrałem na siebie spodnie i koszulkę.
- Dokąd…? – spytała Kururi, podając mi skarpetki.
- Powiedziałem, że wrócę! – nie mogłem się opanować i, chcąc czy nie chcąc, podniosłem na nią głos. – Muszę coś sprawdzić – wziąłem od niej skarpetki i gdy tylko je założyłem, szybko wybiegłem z pokoju.
Ignorując fakt, że mama po drodze pytała mi się gdzie idę, szybko wsunąłem na siebie buty i wybiegłem z domu. Aka nie mieszkała daleko. Dwadzieścia minut piechotą, a jeśli biegłem – trochę ponad dziesięć.
Kiedy już tam dotarłem, dyszałem bardziej niż po gonieniu się z Shizuo. Wsparłem się o lampę uliczną i nachyliłem, starając się złapać oddech. Bieganie świeżo po obudzeniu się, nie było dobrym pomysłem. Uniosłem głowę i przyjrzałem się znajdującemu się na końcu ulicy domowi. Aka w nim mieszkała. Zaparkowane niedaleko dwa radiowozy utwierdziły mnie w przekonaniu, że dziewczyna nie żyje.
Wplotłem palce obu dłoni we włosy i odchyliłem głowę w tył, przez chwilę wpatrując się w zdecydowanie za niebieskie i zdecydowanie za cudowne jak na tak chujowy dzień niebo. Uniosłem w górę kąciki swoich ust, jednak moje oczy się nie uśmiechały. Właściwie to był to dość bezradny uśmiech.
Freddy miał rację, Aka mnie nie obchodziła. Miałem ją gdzieś i po tym jak by mi się znudziła, od razu bym ją zostawił. Jednak przez cały ten czas miałem choć minimalną nadzieję, że nie da się umrzeć we śnie tylko dlatego, że ktoś cię w nim zabił. Teraz miałem pewność, że się da. Nadzieja przepadła, a ja byłem w niebezpieczeństwie, w którym nikt nigdy nie chciałby się znaleźć.
Rany boskie Kobieto, dobrze, że czytam to za dnia bo bym się chyba zesrała xD Przepraszam za słownictwo ale wiesz, moje serce... xD
OdpowiedzUsuńPowinnaś pisać horrory. Ja pierdziu. Bardzo podobało mi się, jak Izaya zdobywa informacje od starszaków. Jesteś genialna. Sen w klasie mnie rozłożył na łopatki, ja bym się darła jak zarzynana świnia. Zajebiście, szkoda że Shizuo go nie odprowadzał:D Pewnie będzie dla czarnowłosego jego rycerzem w białej zbroi <3 a przynajmniej mam taką nadzieję. Końcówka chyba najlepsza, pikantny momencik a zaraz taki koszmar, chyba bym już nigdy nie zasnęła. Gdy biegł, zastanawiałam się czy naprawdę dziewczyna będzie martwa i łooooooo. Czad. Prowadzisz tą historię zajebiście, pisz dalej błagam!:D
Bardzo fajnie piszesz :D Czy rozdziały będziesz wrzucać w różne dni tygodnia czy ustalisz terminy? Jakie jeszcze blogi o paringu Shizaya polecasz? Bo wszystkie z twojej zakładki przeczytałam. :D
OdpowiedzUsuńJa wale... Piszesz idealnie. Takie rzeczy Ci wychodzą. Szczęście że teraz weszłam bo w nocy bym nie zasnęła... Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lin-chan
To Było Super !! Kocham to jak piszesz i rób to dalej bo jesteś zajebista w tym co robisz :3
OdpowiedzUsuńAle tak coś czuje że sobie dzisiaj nie pośpię XD
Cholercia...Nie ma to jak czytać takie coś po północy ;_; co tam...będę jak Izaya spać na lekcji xD kocham kocham kocham no po prostu kocham <3 świetnie piszesz <3 Miszu moj misztrzu <3
OdpowiedzUsuńczekam przerażona na kolejne rozdziały xD pozdrawiam
~AleksisAlone
Ło Matko!
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział, zajebisty klimacik, zajebiście w ogóle.
Ja tam się cieszę ze śmierci tej dziewczyny *nie jestem normalna*.
Ale szkoda mi Izy-nii. Ale ja wiem, że na początku będą schizy, potem może wpakuja go w kaftanik, ale da radę.
Neee, za mało Shizusia! Ja chcę go więcej. I pewnie Shizuś uratuje nam Izę-nii, i będą kolorowe sny pełne pedalskiego TENCZA i JUNIKORNUF i LOFFU.
Dobra, ogar. Ma być makabrycznie, tragicznie, horror i schizy, ale nie zabijaj mi Izy-nii...
Podpiszę się jedynie pod opinie tych u góry, opowiadania tego typu cholernie dobrze ci wychodzą.
OdpowiedzUsuńOmg~!! To jest po prostu genialne. Kocham cie za to opowiadanie..choć..przemilczmy kwestie tych płatów skóry i tak dalej. *niemrawy uśmiech* Mimo wszystko to opowiadanie cholernie mi się podoba, z resztą jak reszta twoich opo. O Shizayi.
OdpowiedzUsuńCzekam na next i już nie mogę się doczekać co będzie dalej. XD
Pozdrawiam, weny i dużo czasu do pisania.
Zayebiste. Nie znam nikogo na necie kto by pisal lepiej od cb. Pozdro i powodzenia z dalsza czescia historii ^^
OdpowiedzUsuńCzytałam to po nocy... Stanowczo muszę zacząć czytać takie rzeczy w ciągu dnia, bo potem spać nie mogę...
OdpowiedzUsuńŚwietne, świetne. Czekam na więcej :)
Dzieło sztuki! Genialnie piszesz! Tak, ze chcę więcej i więcej! Ledwo skończyłam czytać ten rozdział, a już chcę kolejny! Nigdy nie sspodziewałam się zobaczyć takiego Izayi, a tu proszę, bóg ma mętlik w głowie. Chwała Ci za to Miszu! Odkryłaś dla nas nową część jego umysłu! Za to powinnaś dostać Nagrodę Nobla! Genialne! Kocham! ~Midnight
OdpowiedzUsuńMiszuuuuuuuuuu~! Czytam tego bloga od twojej pierwszej serii i muszę przyznać - trzymasz poziom a nawet jest lepiej ^^ tylko trochę słabiej z regolarnoscią bo nie wiadomo czy nie trzeba będzie dłużej czekać (a tego nie chcę >.<). Jedyne opowiadanie którego do końca nie przeczytałam to widzieć świat twoimi oczami. Gdzieś tak na 18 rozdziale stanęłam bo miałam nagłą demotywacje na drrr i ogółem ff i anime. Teraz się moja miłość wskrzesiła i obiecuje przeczytać :3. Ta seria jest świetna! Szczególnie, że jest oparta na jednym z moich ulubionych horrorów. Wenyyyy i ściskam *\(^o^)/*. Nie jestem dobra w komętowaniu więc nie spodziewaj się ich zbyt dużo z mojej strony :p
OdpowiedzUsuń