Pamiątka na całe życie
Powolnym
krokiem przemierzam korytarz, po drodze podrzucając w dłoni klucze. Klucze do
twojej wolności. Chciałbyś móc mi je wykraść, co nie, Shizu-chan? Cicho się do
siebie śmieję na wspomnienie jednej z twoich nieudolnych prób.
Nie
poddajesz się tak łatwo, dość dzielnie walczysz, ale przecież i tak w końcu
kiedyś przestaniesz. Już teraz widzę, jak twoja chęć do walki słabnie. Prawda
jest taka, że w złamaniu ciebie nie ma niczego trudnego. Zasadniczo każdy
człowiek działa tak samo – nawet ktoś taki jak ty chyba o tym wie, prawda?
Wystarczy odebrać mu wolność i nadzieję, poniżyć go, skrzywdzić… schemat jest
bardzo prosty i jestem pewien, że idealnie go znasz. Jedyne czego mi potrzeba
do zrealizowania swojego planu to cierpliwość, ponieważ w przeciwieństwie do
innych, ty tak łatwo się nie poddajesz. Ale nie szkodzi, to jedynie dodatkowo
mnie ekscytuje. W końcu i tak będziesz wyczerpany do tego stopnia, aby poddać
się tak samo jak cała reszta. Nie jesteś pierwszą osobą, która sprzeciwiała mi
się z taką upartością.
Przekręcam
w drzwiach kluczyki i kiedy wchodzę do pokoju, unosisz głowę, spoglądając na
mnie. Dookoła jest ciemno i jedyne co widzę to światło z korytarza, które
odbija się w twoich groźnych, bursztynowych oczach. Nienawidzisz mnie, co nie?
Nie musisz mi nawet tego mówić, doskonale o tym wiem. Nawet gdy jesteś
zakneblowany, wiem, co chciałbyś mi powiedzieć. Obelgi i wyzwiska, prawda?
Tylko niepotrzebnie byś krzyczał, że mnie zabijesz, a to nie byłoby fajne.
Jedynie psułbyś całą zabawę. Rozdrażniłbyś mnie tym, a to źle by się dla ciebie
skończyło, więc ciesz się, że cię zakneblowałem, Shizu-chan. W pewnym sensie
zrobiłem to też dla twojego dobra.
Zapalam
światło, przez co momentalnie się kulisz, zakrywając przy tym oczy. Z
obrzydzeniem wodzę po tobie wzrokiem.
Jesteś
brudny – nie chodzi tu tylko o twoje splamione krwią ciało, mam na myśli także
to, jak brudny jesteś tam w środku. Agresywny i pozbawiony wszelkich zahamowań.
Okropny. Krzywię się na samą myśl o tym, jaką bestię w sobie nosisz. W dodatku
tak po prostu kryjesz się z tym w ludzkiej skórze – jak gdyby nigdy nic.
Kucam
przy tobie, ignorując twoje pełne złości spojrzenie.
-
Brzydzisz mnie, wiesz, Shizu-chan? – mówię, łapiąc cię za włosy i dość mocno
zaciskam na nich palce. Widzę, jak delikatnie się krzywisz, ale mimo wszystko
wciąż bezczelnie patrzysz mi w oczy. Zupełnie jak gdybyś był ze mną na równi!
Wciąż
mocno trzymając cię za włosy, abyś się nie uchylił, wymierzam ci cios z pięści.
Wydajesz z siebie zduszone przez materiał w twojej buzi stęknięcie. Puszczam
twoje włosy, zauważając, że z twojej świeżo rozciętej wargi powolutku cieknie
krew.
-
Jesteś teraz tak ludzko delikatny… - wzdycham, kciukiem ocierając ci usta. – To
nawet trochę zabawne – uśmiecham się lekko, wyciągając z kieszeni scyzoryk. Już
kilka razy to robiłem, ale nie mogę się oprzeć i po raz kolejny w przeciągu
tych kilku dni nacinam nim twoją skórę. Widok krwi kogoś tak silnego jak ty mnie
fascynuje. Tak rzadko było mi dane widzieć cię rannego podczas naszych walk.
Najdokładniej zapamiętałem jednak ranę, którą zadałem ci w dniu, w którym się
spotkaliśmy. Niestety udało mi się ją zadać tylko dlatego, że się tego nie
spodziewałeś. Uśmiecham się, powoli rozpinając guziki twojej zabrudzonej
koszuli.
Lekko
mrużysz oczy, kiedy przykładam ci swój scyzoryk do blizny na klatce piersiowej.
Och, a więc domyślasz się, co chcę zrobić~ Widzę, jak starasz się odsunąć od
ostrza, ale obaj dobrze wiemy, że jest to niemożliwe. Za plecami masz ścianę. W
dodatku jesteś związany. Nigdzie nie uciekniesz, Shizu-chan.
Przyciskam
ostrze i powoli sunę nim wzdłuż blizny sprzed ośmiu lat, widząc jak z rozcięcia
zaczyna wychodzić czerwony bąbelek. Powiększa się i powiększa, aż w końcu robi
się tak duży, że krew zaczyna spływać ci na brzuch. Krzywisz się, zaciskając
zęby na kneblującym cię materiale.
Jeden
z kącików moich ust unosi się w górę, a dłoń w której nie trzymam scyzoryku
przykładam do twojej świeżej rany. Czuję na swojej skórze twoją ciepłą i mokrą
krew. Pierwszy raz widzę jej tak dużo. Sunę dłonią w dół, rozsmarowując ją na
twoim brzuchu. Kątem oka zauważam, że odwracasz wzrok.
-
Nie chcesz patrzeć, Shizu-chan? – cicho się śmieje, wbijając przy tym paznokcie
w twoją ranę, zupełnie jakbym chciał ją rozerwać.
-
Mnn… - cały się spinasz i zaciskasz powieki.
-
Jeszcze przed chwilą tak groźnie na mnie patrzyłeś, a teraz co~? – kręcę głową
z dezaprobatą i cicho prycham – Po tym jak straciłeś swoją siłę, już nie czujesz
się tak pewnie?
Wbijam
paznokcie mocniej, przyglądając się uważnie twojej ludzkiej reakcji na ból. Z
początku myślałem, że będziesz wyglądał na bardziej zdenerwowanego, ale ty
jedynie zabijałeś mnie spojrzeniem, a teraz prawie wcale na mnie nie patrzysz.
Lekko marszczę brwi, zastanawiając się, co ci chodzi po głowie, skoro – w
przeciwieństwie do pierwszego dnia swojego pobytu tutaj – wcale się nie
szarpiesz.
Czyżbyś
powolutku tracił nadzieję, Shizu-chan? W końcu
przestałeś wierzyć w to, że może twoja siła, której przez cały czas tak
nienawidziłeś, jednak wróci i będziesz w stanie się uwolnić?
-
Nawet bez swojej siły – nachylam się nad tobą, przysuwając się do twojego ucha
– wciąż jesteś bestią – syczę z przekąsem.
Jesteś
żałosny. Wcześniej oddałbyś wszystko, aby być normalnym, a teraz!? Teraz, kiedy
wreszcie taki jesteś, liczysz na to, że twoja siła może wróci? Czy to nie za
bardzo wygodnickie, Shizu-chan? Jednak nie mogę cię oceniać na podstawie swoich
domysłów. W końcu mimo wszystko nadal jesteś nieprzewidywalny. Jestem ciekaw,
co tak naprawdę siedzi ci w głowie.
Może
by tak zajrzeć do środka? Uśmiecham się i po raz kolejny – tym razem brudną od
krwi dłonią – łapię cię za włosy. Blond kosmyki zostają splamione czerwienią.
Mocno uderzam twoją głową o ścianę za tobą. Nie podoba mi się dźwięk, który
temu potowarzyszył, ale mówi się trudno. Osuwasz się na ziemię. Przez chwilę ci
się przyglądam. Ciekawe jak bardzo szumi ci teraz w głowie. Na ścianie widzę
smugę krwi.
-
Naprawdę nie myślałem, że dożyję dnia, w którym będę mógł zobaczyć t a k i e g
o Heiwajimę! – krzyczę rozbawiony – Bezbronny, słaby i taki delikatny – śmieję
się – To jest po prostu bezcenne!
Wciąż
leżysz na ziemi i starasz się skupić na mnie swój wzrok. W końcu! Jednak
średnio ci to wychodzi… najwyraźniej kręci ci się w głowie po uderzeniu.
Prycham. I gdzie się podział ten Shizuo, który uganiał się za mną przez tyle
lat? Kopię cię w brzuch, teraz jesteś jedynie bezsilną i żałosną skorupą
bestii, którą kiedyś byłeś. Wciąż tak samo nieludzki, jednak na miano Bestii Ikebukuro
już nie zasługujesz.
Przekręcam
cię na brzuch i kucam, spoglądając na twoje związane za plecami ręce.
Rozwiązuję ci usta i odrzucam materiał na bok.
-
Shizu-chan, co ty na to, żebyśmy zagrali w grę? – pytam, zacieśniając uścisk na
trzymanym przez siebie scyzoryku.
-
Nie będę… w nic z tobą grać – mówisz słabo głosem osoby, która właśnie wyszła z
jakiejś strasznej kolejki górskiej. Sam tak dokładnie nie wiem, czemu, ale gdy
się odezwałeś, to było moim pierwszym skojarzeniem. Osoba, której jest słabo i
zaraz chyba zwróci swoje śniadanie. Oi, nie mów, że to przez to uderzenie w
głowę? A może to przez kopnięcie w brzuch zbiera ci się na pawia? Jeden z
kącików moich ust unosi się w górę – to raczej niemożliwe, bo za dużo to ty ostatnio
nie jadłeś.
-
Wydaję mi się, że nie masz zbyt dużego wyboru – mówiąc to, uśmiecham się jakby
przepraszająco, choć ty, będąc odwróconym do mnie tyłem, raczej nie możesz tego
zobaczyć, a szkoda. Może gdybyś widział, to miałbyś do mnie mniejszy żal o to,
co zaraz się stanie – Zasady są proste. Wystarczy, że powiesz na głos to, co ci
każę, okej~? – uśmiecham się.
Milczysz,
a mój uśmiech się pogłębia.
Nachylam
się nad tobą i szepczę ci do ucha – Wystarczy, że nazwiesz mnie swoim Bogiem,
Shizu-chan.
Wciąż
milczysz. Co z ciebie za irytujące stworzenie.
-
Masz dziesięć sekund.
Cicho
się do siebie śmieję. Ciekawe o ile mocniej mnie teraz nienawidzisz. Przez
jakiś czas cierpliwie czekam, choć tak naprawdę wiem, że za nic w świecie tego
nie powiesz. Ciekawe, czy za pozostałe ci pięć sekund będziesz tak samo uparty.
-
Czas minął – mruczę i sięgam po obcęgi, które przed przyjściem tutaj wsunąłem
sobie za pasek od spodni.
Łapię
twój mały palec, obserwując jak mięśnie w okolicy twoich ramion i karku się
spinają. Boisz się? No przyznaj, musisz bać się choć trochę. W końcu nawet
potwory boją się straszniejszych i potężniejszych od siebie.
Wsuwam
twój palec między obcęgi i mocno je zaciskam. Nie jest to takie proste, muszę
włożyć w to wiele siły, a twój krzyk i chęć wyrwania się mi w tym nie pomaga.
Cała moja dłoń lekko drży, przez to jak mocno ją zaciskam.
-
Mam nadzieję, że nie byłeś do niego zbytnio przywiązany – mówię, przyglądając
się leżącemu na ziemi palcu. W twoją koszulę powoli wsiąka wypływająca z ciebie
krew. Muszę przyznać, że ten widok jest dość ohydny.
Wciąż
masz przyspieszony oddech. Shizu-chan, to naprawdę aż tak boli? Nigdy bym nie
pomyślał, że potrafisz krzyknąć z bólu. Zazwyczaj wydzierałeś się tylko, gdy
byłeś w furii, więc to mnie trochę zaskoczyło. Ciekawe, nowe doświadczenie. Ale nie ma co się dziwić, w końcu adrenalina
już dłużej nie działa na ciebie jak środki przeciwbólowe.
-
J-jesteś chory – mówisz cicho.
Prycham.
-
Całkiem możliwe. Chcesz spróbować jeszcze raz, czy przechodzimy do następnej
rundy~?
Znowu
nie odpowiadasz. Czemu musisz być taki uparty? Nie pomagasz tym sobie, wiesz?
-
Wydaję mi się, że nawet ty zasługujesz na drugą szansę.
Uznaję,
że wolałbym widzieć twoją twarz, gdy stracisz kolejny palec, więc podciągam cię
do góry i pomagam usiąść, znowu opierając cię o ścianę. Wsuwam ręce za twoje
plecy, a nasze twarze znajdują się teraz dość blisko. Prawie jak miejsce w
pierwszym rzędzie w kinie~ Chwilę się z tobą siłuję, ponieważ nie chcesz
rozluźnić pięści, jednak jako że jesteś obecnie bezsilny, w końcu mi się udaje
i wsuwam między obcęgi twój serdeczny palec.
-
Dziesięć sekund, Shizu-chan – mówię, przyglądając ci się z uwagą i uśmiecham
się w sposób, którego nienawidzisz. Tym razem zaczynam odliczać na głos. Czuję
na swoich dłoniach krew, która wypływa z miejsca, w którym jeszcze niedawno
znajdował się twój mały palec.
Oczywiście
ty się nie odzywasz. Jesteś w szoku, czy też może się zastanawiasz? Shizu-chan,
chyba powinno ci bardziej zależeć na swoich palcach, nie sądzisz?
-
Może ci pomogę, hm? – pytam z przekąsem, przysuwając się do twojego ucha –
Powtarzaj za mną: „Jesteś”
Milczysz,
a ja chcąc cię popędzić, lekko zaciskam dłoń na obcęgach, przez co ty cały się
spinasz w okiwaniu na większą falę bólu. Jednak ona nie nadchodzi. Po prostu
czekam, aż w końcu się zdecydujesz i jednocześnie odsuwam się od twojego ucha,
chcąc móc dokładniej przyjrzeć się twojej twarzy.
-
Jesteś – mówisz w końcu, a ja lekko się uśmiecham zadowolony z twojego
posłuszeństwa. Nie podoba mi się jedynie fakt, że odwracasz ode mnie wzrok.
Czemu tak bardzo nie chcesz na mnie spojrzeć?
-
„Moim”
-
Moim… - odzywasz się po chwili zawahania, a mój uśmiech się pogłębia.
Wypowiadam
ostatni wyraz, który masz powtórzyć – „Bogiem”
-
Bogiem – gdy to mówisz, twój głos jest lekko zduszony i słyszę w nim nutkę
zdenerwowania. Czujesz się bezradnie, prawda~? To takie urocze, gdy potwór
zamienia się w owieczkę.
Zaciskam
obcęgi z całych sił, czemu towarzyszy twój krzyk, który starasz się w sobie jakoś
zdusić. Masz teraz taki zajmujący wyraz twarzy, naprawdę. Zaciskasz powieki
oraz usta, a policzki unoszą ci się w górę. Szkoda tylko, że nie płaczesz. To
byłoby jak wisienka na torcie.
-
Przecież powtórzyłem! – warczysz z bólem malującym ci się na twarzy i mrozisz
mnie swoim pełnym nienawiści spojrzeniem.
-
Oczywiście, ale to tylko gra, a Bóg jest ponad wszelkie zasady, prawda? –
prycham, z fascynacją wpatrując się w twoje przeszklone i pełne bólu oraz
złości oczy.
Czemu
nie powiesz mi teraz, jak bardzo mnie nienawidzisz?
-
Wydaję mi się, że w tym wypadku cała ta gra staje się nudna – wzdycham w końcu
– Ale wiesz, Shizu-chan~ jeśli czegoś z tym nie zrobię, to możesz się wykrwawić
– mruczę cicho.
Wyciągam
z kieszeni zapalniczkę – twoją zapalniczkę – i zapalam ją, przyglądając się
płomyczkowi odbijającemu się w twoich oczach. Po twoim spojrzeniu widzę, że
domyślasz się, co chcę zrobić. Tak na marginesie, wyglądasz, jakby wciąż
strasznie cię bolało. Cóż, niedziwne. Ciekawe, kiedy przestanie, co nie?
Oj,
Shizu-chan~ nawet nie wiesz, ile rozrywki mi dostarczasz.
Ponownie
łapię cię za włosy i ciągnę w przód tak mocno, abyś znów wylądował na brzuchu. Teraz
wolałbym raczej widzieć, co robię, aby przypadkiem nie przepalić wiążącego
twoje nadgarstki sznura. Lądujesz na twarzy. To też pewnie boli, ale jakoś
nieszczególnie mnie to obchodzi.
-
Ne, Shizu-chan – zaczynam, przez jakiś czas jedynie bawiąc się zapalniczką,
poprzez ciągłe zapalanie i gaszenie jej. Przyglądam się płomyczkowi, który
przesłania mi twoje dłonie – Chciałbym jeszcze dzisiaj doprowadzić cię do
płaczu, wiesz? – mówię i mimo że na moich ustach maluje się uśmiech, to mówię
tonem osoby, która nie jest jakoś szczególnie zainteresowana – Myślisz, że mi
się uda~?
-
Kompletnie cię pojebało… - do moich uszu dociera twój cichy głos. Właściwie to
prawie mamroczesz i słyszę jak syczysz z bólu.
-
A więc zakładasz, że mi się nie uda, huh? – śmieję się cicho – Odbieram to jako
wyzwanie, Shizu-chan, a to może się nie za dobrze dla ciebie skończyć.
-
Myśl sobie, co chcesz – tym razem w twoim głosie oprócz bólu słychać też
rezygnację.
Już
się poddałeś? Częściowo czy całkowicie? No nie mów, że tak szybko? Nie
rozczarowuj mnie, dobra? Bo to naprawdę nie w twoim stylu, wiesz? Zawsze mnie
zadziwiałeś, więc teraz mnie tak nagle nie rozczarowuj. Nikt nie lubi nudnych
gier. No chyba, że… chyba, że po prostu powiedziałeś to, bo naprawdę masz w
dupie to, co sobie myślę. Albo trochę tego, trochę tego… Shizu-chan, dlaczego w
twoim przypadku zawsze jest kilka opcji, co? Dlaczego nigdy nie wiem, która
jest tą prawdziwą?
-
Dobrze, dobrze~ ale teraz musimy się pospieszyć – uśmiecham się i przysuwam
zapaloną zapalniczkę do miejsc, z których wypływa krew.
-
Mngh!! – po raz kolejny się spinasz, tym razem starając się stłumić krzyk przez
trzymanie buzi zamkniętej. Ale tylko starając się, bo i tak nie za dobrze ci to
wychodzi.
Lekko
marszczę nos. Nigdy nie przepadałem za zapachem spalenizny. Przez jakiś czas
przyglądam się zwęglonej ranie. Nie wygląda ładnie, ale to i tak nie miało być
dziełem sztuki. Miało po prostu przestać krwawić. Ale nie martw się, dzieło
sztuki będziesz miał gdzie indziej. Tylko jeszcze nie do końca wiem, gdzie.
Dobrze, że nie muszę podejmować tej decyzji dziś, co nie?
***
Budzę się nagle, cały się przy tym wzdrygając i
zrywając do siadu. To wszystko to tylko sen? Głośno przełykam ślinę, z
niepokojem rozglądając się dookoła. Leżysz obok mnie. Uśmiecham się do siebie. Niepokój znika. Kładę się ponownie tuż obok ciebie i przyglądam się z bliska
twojej twarzy. Nie do końca rozumiem, jak możesz wyglądać tak spokojnie podczas
snu.
Ostrożnie przejeżdżam opuszkami palców po sinej
skórze pod twoimi oczami. Shizu-chan, zawsze byłeś taki blady? Źle ostatnio
sypiasz? Gdy moje palce stykają się z twoją skórą, pomiędzy twoimi brwiami
pojawia się delikatna zmarszczka. Ledwo zauważalna, ale jednak tam jest.
Spuszczam wzrok w dół. Schudłeś, wiesz? Obojczyki
wystają ci o wiele bardziej, niż normalnie. Wsuwam rękę pod kołdrę i
przejeżdżam nią po twojej klatce piersiowej. Przez koszulkę wyczuwam twoje
wystające żebra. Tym razem to ja marszczę brwi. Moja dłoń zjeżdża niżej na
twoje biodro – ono też jest kościste.
Podnoszę się nieco na łokciu i odgarniam ci włosy.
Gdy widzę bliznę na twojej skroni, coś zaczyna przewracać mi się w żołądku.
Nie… cholera… lekko zsuwam z ciebie kołdrę i wyciągam spod niej twoją dłoń.
Trzymam ją w swojej własnej, wlepiając wzrok w miejsca, gdzie powinien się
znajdować mały oraz serdeczny palec. Tylko, że ich nie ma.
To nie był sen.
Heh, który to już raz, budzę się, myśląc, że to
wszystko było tylko koszmarem? Który to już raz przeżywam ten szok na nowo, gdy
uświadamiam sobie, że naprawdę tak cię okaleczyłem? Cicho i gorzko się z siebie
śmieję. Dlaczego zrobienie tego było o wiele prostsze od pogodzenia się z tym?
I dlaczego coraz częściej mam ochotę… nie… odczuwam
potrzebę ponownego zranienia cię?
Nawet… nawet nie wiesz, jak trudno jest mi położyć
się spać obok ciebie bez walki z pragnieniem zaciśnięcia dłoni na twojej szyi i
ponownego zobaczenia twoich łez. Ich widok jest po prostu… uzależniający. Tak
samo jak widok twojej krwi i bólu wymalowanego na twarzy. Przez te powtarzające
się każdej nocy sny, zaczynam za tym tęsknić.
- Co robisz? – gdy słyszę twój cichy i zaspany głos,
natychmiast przenoszę na ciebie wzrok. Dość mocno, lecz mimo to powoli cofasz
dłoń. Robisz to po prostu… jakby stanowczo. Wiem, że nie lubisz, gdy tak po
prostu gapię się na to, co ci zrobiłem. Nikt na twoim miejscu raczej by tego
nie lubił… to dość ludzka reakcja, Shizu-chan.
Wygląda na to, że dzięki mnie przestałeś być
potworem i teraz stałeś się zwykłym interesującym człowiekiem. Nie było już w
tobie niczego, z wyjątkiem twojej przeszłości, co czyniłoby cię Bestią.
- Nic – mamroczę pod nosem, byle tylko jakoś
odpowiedzieć na pytanie. Wiem, że i tak nie będziesz domagał się lepszej
odpowiedzi. W końcu, jak już mówiłem, teraz jesteś kimś innym, prawda?
Przyglądasz mi się z uwagą i w twoich kawowych
oczach widzę coś w rodzaju podejrzliwości. Ani trochę nie podoba mi się to
spojrzenie. Swoją drogą, ciekawe, że teraz jedynie podejrzewasz, że coś śmierdzi. Kiedyś wiedziałbyś, że coś śmierdzi i wytknął mi to, nawet nie doszukując
się potwierdzeń swojego przeczucia. Gdzie się podziała twoja pewność siebie?
Zrobiłeś się ostrożny, Shizu-chan.
- Brałeś leki? – pytasz, wciąż mnie obserwując.
Powstrzymuję się przed prychnięciem i odpowiadam w
sposób, który spławi cię na tyle, abyś, przynajmniej przez jakiś czas, się tym
tak nie interesował.
- Sugerujesz, że nie zachowuję się normalnie? –
pytam dość ostro i lekko mrużę oczy, patrząc na ciebie w sposób, który naprawdę źle ci się kojarzy. Moje leki
to mój interes, Shizzy. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.
Kręcisz w odpowiedzi głową i odwracasz ode mnie
wzrok. Uśmiecham się pod nosem.
Chwilę później siadasz na łóżku i po wzięciu z
szafki nocnej paczki swoich papierosów, wstajesz z niego. Kierujesz się do
wyjścia z sypialni, po drodze lekko powłócząc prawą nogą. Poruszasz się dość
wolno, ale dobrze, że w ogóle chodzisz.
- Co chcesz na śniadanie? – pytasz w progu,
wkładając między usta papierosa. Jeszcze go nie zapaliłeś.
Przez chwilę milczę, zastanawiając się nad
odpowiedzią, ale też i nie mogąc się skupić na myśleniu o jedzeniu. Wszystko
przewraca mi się w brzuchu i gdy zobaczyłem, jak pokonujesz ten kawałek od
łóżka do drzwi, kompletnie odebrało mi apetyt. Dlaczego czuję wyrzuty sumienia tylko
wtedy, gdy widzę efekty swoich działań? Nawet przed chwilą… nawet przed chwilą zaczynałem
znowu myśleć o tobie w ten inny i
niebezpieczny dla ciebie sposób.
- Izaya?
Przenoszę wzrok z powrotem na ciebie. Nawet nie
zorientowałem się, że tak długo nie odpowiadam.
- Wszystko jedno – mówię, też wstając z łóżka.
Kiwasz w odpowiedzi głową i odchodzisz. Gdy jesteś
już poza zasięgiem mojego wzroku, słyszę ciche pstryknięcie zapalniczki.
Shizu-chan… nadal wzdrygasz się na widok płomyczka?
Po kilkunastu sekundach bezczynnego stania w
miejscu, wzdycham i kieruję się w stronę łazienki. Zatrzymuję się przy lustrze
i przez chwilę na siebie patrzę. Przenoszę wzrok w dół na znajdujące się na
półce pudełko z tabletkami.
Naprawdę ich potrzebuję? Biorę je do rąk i otwieram,
przez chwilę przyglądając się znajdującym się w środku kapsułkom. Oczywiście,
że potrzebuję. Gdybym ich nie potrzebował, nie miałbym ochoty na duszenie cię
poduszką. Wysypuję tabletkę na dłoń i ponownie spoglądam w lustro.
Ale przecież… jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło.
To tylko… chęć… nie, przecież wcześniej mówiłem, że to potrzeba, prawda? Ale to
potrzeba, której nie muszę zaspokajać.
Przecież doskonale radzę sobie bez leków. Przecież
nie zrobiłem ci niczego od tamtego czasu. Nie zrobiłbym. Kocham cię. Jesteś już
jednym z moich ukochanych ludzi. Sam sprawiłem, że stałeś się jednym z nich. Więc
czemu miałbym robić ci krzywdę? Te myśli to tylko przyzwyczajenie. Przyzwyczajenie do krzywdzenia cię. Przyzwyczajeń można się pozbyć.
Wsypuję tabletkę z powrotem do pudełka i odstawiam
je na półkę.
Nie potrzebuję ich.
***
Jesteś
tu już dość długo. Właściwie to niewiele ponad miesiąc. Przez cały ten czas
jedynie cię biję i kopię, jednak i tak nie robię tego szczególnie często. Robię
to sporadycznie i głównie po to, aby przypomnieć ci o twojej obecnej
bezsilności.
Jednak
oprócz tego muszę też jakoś utrzymywać cię przy życiu. Niestety, ale nie
wszystko jest tak proste, jakby się tego chciało. Muszę cię karmić i dawać ci
pić, a co za tym idzie opróżniać wiaderko, które jest twoją toaletą. Tak czy
inaczej, wiem, że – mimo braku tej swojej zwierzęcej siły – i tak wygrałbyś ze
mną w walce jeden na jednego, gdyby nie fakt, że przez większość czasu jesteś
związany. Dlatego właśnie karmię cię tylko raz dziennie. Tak czy inaczej,
porcja nigdy nie jest duża. Chcę cię osłabić. Chcę, aby twój opór był dla mnie
niczym. Wychudzony i głodny nie będziesz miał zbyt wiele sił.
Wczoraj
nie przyniosłem ci jedzenia. Dostałeś tylko wody. Tak czy inaczej, wrażenia z
tamtego dnia i ból towarzyszący stracie palców prawdopodobnie i tak do reszty
odebrały ci wtedy apetyt.
Przekręcam
w drzwiach kluczyk, trzymając tackę w jednej ręce i wchodzę do pokoju. Jest jeszcze
wcześnie i przez okno wpadają promienie słońca. Na podłodze zostało trochę krwi
z wczoraj. Nie kłopotałem się sprzątnięciem jej.
Kucam
przed tobą. Siedzisz w tej samej pozycji co wczoraj. Opierasz się plecami o
ścianę, jednak w przeciwieństwie do poprzedniego dnia nie unosisz głowy i nie
posyłasz mi pełnego nienawiści spojrzenia. Trzymasz ją spuszczoną i patrzysz w
ziemię. Kładę tackę mniej więcej w miejscu, w które się tak wpatrujesz. Po
pokoju roznosi się ciche szurnięcie, gdy przysuwam ją bliżej ciebie.
Nic
tylko twoja spuszczona głowa, cisza i promienie słońca za moimi plecami.
Zresztą, wcześniej też nie za wiele mówiłeś, bo byłeś zakneblowany, więc nie
robi mi to żadnej różnicy.
Jeszcze
przez chwilę ci się przyglądam, wodząc wzrokiem po śladach krwi na twoich
włosach i ubraniu oraz po zanikających zasinieniach na szyi i tych świeżych na
twarzy. Żeby zobaczyć te na twarzy, też muszę lekko spuścić swoją głowę w dół.
Korzystam z tego, że już jestem na twojej wysokości i zniżam się jeszcze
trochę, aby spojrzeć ci w oczy, które są teraz zadziwiająco podobne do oczu
twojego brata. Lekko się uśmiecham, a ty najwyraźniej zauważasz to kątem oka,
ponieważ obojętność w twoim spojrzeniu zostaje zastąpiona przez złość. Słabszą
niż wczoraj, nieco przygaszoną i nie tak żywą, jednak wciąż niezaprzeczalnie
jest to złość. Moje zadowolenie jedynie wzrasta.
-
Mam nadzieję, że w zemście na mnie nie naplujesz, Shizu-chan – mówię,
podsuwając ci łyżkę brązowego ryżu pod buzię. Sam ryż z lekkim sosem, nic
więcej. Wolę nie dawać ci niczego innego na pusty żołądek, bo jeszcze się
zrzygasz i wtedy nie będzie za fajnie.
Odsuwasz
głowę w bok – Nie chcę – warczysz, posyłając mi trwające kilka sekund
nieprzyjazne spojrzenie.
-
Wiesz… wczoraj nie dostałeś niczego, a przedwczorajsza i przed-przedwczorajsza porcja
była naprawdę mała, więc na tym etapie powinieneś już odczuwać fizyczny ból z
powodu głodu, Shizu-chan – zauważam, w dużej mierze naprawdę niezainteresowany
faktem, czy zjesz ten zasrany ryż dobrowolnie, czy wepchnę ci go do gardła. Dla
mnie tak naprawdę liczy się tylko to, żebyś nie zdechł z głodu.
Jeszcze
przez chwilę czekam na to, aż otworzysz buzię, choć równie dobrze mógłbym
czekać na cud. Przecież ty nigdy się mnie słuchasz, więc czemu teraz miałbyś?
-
Zostawię ci to i zjesz sobie sam – mówię w końcu, scyzorykiem rozcinając
krępującą twoje nadgarstki linę, po czym wstaję i wychodzę z zamiarem wrócenia
za jakieś pół godziny.
***
Siedzę przy biurku i od czasu do czasu spoglądam na
ciebie, zupełnie jakbym chciał się upewnić, że nigdzie sobie nie poszedłeś. Od
jakiejś godziny leżysz na kanapie i nic nie robisz. Nie jestem pewien, czemu.
Biorąc pod uwagę zasinienia pod twoimi spuchniętymi oczyma, całkiem możliwe, że
jesteś zmęczony i potrzebujesz więcej snu. To nawet słodkie, gdy drzemiesz w
ciągu dnia jak małe dziecko, Shizu-chan.
Nie chcąc cię obudzić, staram się pisać ciszej i
naciskam klawisze o wiele delikatniej niż zwykle. Jakiś czas później wyłączam
laptopa znudzony mało interesującą rozmową na czacie i podchodzę do ciebie.
Kucam przed kanapą, na której leżysz, przyglądając się twojej spokojnej twarzy.
Ostrożnie wplatam palce w twoje włosy i przejeżdżam paznokciami po skórze
głowy, jednocześnie odgarniając ci przy tym grzywkę z twarzy. Przez jakiś czas
wpatruję się w bliznę na skroni, a chwilę później przykładam do niej usta i
lekko ją całuje.
Gdy się od ciebie odsuwam, masz już otwarte oczy.
- Lekki sen? – pytam cicho, dalej delikatnie drapiąc
cię po głowie – To do ciebie nie pasuje…
Nie odpowiadasz, przez co trochę niezręcznie się uśmiecham.
- Siedziałem na czacie – zaczynam jeszcze raz,
skinieniem głowy wskazując na swoje biurko – Wiesz, martwisz ludzi. Wszyscy już
dawno przestali o ciebie pytać.
Lekko marszczysz brwi i patrzysz na mnie, jak gdybym
zapomniał o czymś oczywistym. Na przykład o tym, że ziemia jest okrągła.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał mnie widzieć w
takim stanie – mówisz cicho, zamykając przy tym oczy.
Tym razem to ja marszczę brwi. W ten sposób chcesz
mi dać do zrozumienia, że to moja wina? Powstrzymuję się przed prychnięciem i
odsuwam od ciebie dłoń, wiedząc, że gdybym tego nie zrobił, to pewnie z chęcią
szarpnąłbym cię za włosy. Oczywiście, czuję się źle z tym, co ci zrobiłem, ale
przecież musiałem, żebyś nie był już dłużej potworem. Wszystko po to, aby
uczynić cię człowiekiem godnym mojej miłości. Jak możesz tego nie rozumieć,
Shizu-chan?
- Nie bierzesz leków – odzywasz się po chwili, a
twój głos jest dość cichy.
Spoglądam na ciebie ostro – Mówiłem ci ju-
- Po prostu mówię ci, co widzę – przerywasz mi –
Inaczej się zachowujesz i masz rozbiegane oczy. W dodatku znowu od czasu do
czasu mówisz dziwne rzeczy.
Patrzę na twoje zamknięte powieki i powoli analizuję
wypowiedziane przez ciebie słowa. Aż tak uważnie mi się przyglądasz, czy też
może…
- Jesteś przewrażliwiony w kwestii moich leków,
prawda?
Nie odpowiadasz.
- Boisz się i dlatego tyle o tym myślisz – prycham i
delikatnie kręcę głową– Boisz się…
Rozchylasz powieki i patrzysz na mnie z odrobiną
determinacji w oczach, ale widzę w nich też niepewność, co daje mi przewagę.
- Nie chodzi tu o to czy się boję, czy nie –
odpowiadasz spokojnie.
Jak tak teraz o tym myślę, to dawno nie słyszałem
twojego rozgniewanego głosu. Biorąc pod uwagę to, jaki byłeś kiedyś, teraz
wydaję mi się to nieco dziwne.
- Więc o co?
- O to, że masz w pudełku dwadzieścia sześć
tabletek. Od pięciu dni niczego nie ubyło.
Parskam śmiechem i patrzę na ciebie prześmiewczo,
choć tak naprawdę w głębi czuję złość. Złość, że mnie nakryto.
- Aż taką masz paranoję, że codziennie je liczysz? –
nachylam się nad tobą i mrożę cię spojrzeniem, lekko mrużąc przy tym oczy –
Powiedz, Shizu-chan… kto tu zachowuje się jak wariat, skoro to ty boisz się
ognia i ciemności? W dodatku masz problemy ze snem, nie pozwalasz się dotknąć,
unikasz kontaktu wzrokowego, od miesięcy
nie wychodzisz z domu, kąpiesz się dwa razy dziennie, okazjonalnie wyjąc pod
prysznicem jak jakaś cipa i myślisz, że o tym nie wiem. A teraz jeszcze liczysz
tabletki, jakbyś miał nerwice natręctw – śmieję się cicho – I kto tu kurwa jest
nienormalny, co?
Przez jakiś czas się nie odzywasz. Nie spodobała ci
się prawda, jaką usłyszałeś? Z początku wygląda na to, że chciałbyś pociągnąć
tę rozmowę dalej, ale chwilę później jednak rezygnujesz i ciężko wzdychasz.
- Wychodzi na to, że obaj jesteśmy wariatami.
- Całkiem możliwe, Shizu-chan – śmieję się gorzko.
***
To
takie zabawne słyszeć, jak prawie dusisz się z bólu. Krzyki, które starasz się
jakoś powstrzymać, wypełniają pomieszczenie, roznosząc się dookoła wraz z mokrymi
odgłosami. W innych okolicznościach może i byłyby one zawstydzające, ale w
twojej obecnej sytuacji raczej nie mają dla ciebie zbyt wielkiego znaczenia,
prawda?
Dochodzę
do wniosku, że mam już dość patrzenia na twój uniesiony w górę tyłek i związane
za plecami ręce. Jedna z nich jest zabandażowana. Wychodzę z ciebie i
przewracam cię na drugą stronę. Kiedy plecami przyciskasz dłonie do ziemi,
wydajesz z siebie cichy syk bólu i wyginasz się w lekki łuk, aby na nich nie
leżeć. Zabawne. Patrzę na ciebie przez chwilę. Kiedy tak się wyginasz, wystają
ci żebra, a twoja rozpięta koszula w większości zjechała z ramion.
Rozchylam
ci nogi, wpatrując się przez chwilę w zakrwawioną łydkę. Może trochę
przesadziłem, biorąc pod uwagę to, jak bardzo krzyczałeś, kiedy wielokrotnie wbijałem
ci w nią scyzoryk najgłębiej jak tylko się dało i ciągnąłem ostrzem w dół.
Zastanawiam się, jak bardzo musiało boleć i uśmiecham się do siebie z
zadowoleniem.
-
Naprawdę żałośnie teraz wyglądasz – mówię, nachylając się nad tobą i przyglądam
się twojemu przepełnionemu bólem wyrazowi twarzy. Mój uśmiech jedynie się
pogłębia, kiedy widzę, że twoje policzki są mokre od łez. Nawet nie wiesz, ile
satysfakcji mi to daje.
Choć
pewnie na tym etapie te łzy i tak są pewnie tylko naturalną reakcją organizmu
na ból. W końcu to jeszcze za wcześnie, żeby ktoś taki jak ty się złamał. Nie,
w twoim przypadku cały ten syf będzie musiał trwać naprawdę bardzo długo, żeby
odcisnęło się to na twojej psychice.
Ale
nie martw się, Shizu-chan, mamy na to czas. Ja się nigdzie nie spieszę.
Wchodzę
w ciebie jeszcze raz, obserwując twój zmieniający się wyraz twarzy. Przyjemność
z powodu otaczającego mnie ciepła nie jest wcale ważna. Liczą się tylko twoje
reakcje oraz ciche, zdławione krzyki, gdy się poruszam.
Chciałbym
spojrzeć ci w oczy, ale ty cały czas masz ciasno zaciśnięte powieki. Przenoszę
wzrok na zalewającą podłogę krew. To takie ohydne, klęczeć w tym syfie. Chociaż
ty masz gorzej, bo na nim leżysz.
Ponownie
spoglądam na twoją łydkę. Prawdopodobnie do końca życia będziesz utykać, z
każdym krokiem myśląc o mnie. O ile w ogóle zechcę kiedykolwiek cię wypuścić.
***
To takie dziwne, wiesz? Shizu-chan, mówiłem, że tego
nie zrobię, ale jednak… nie miałem racji. Myślałem, że nigdy nie będę musiał
przyznać się do czegoś takiego, ale naprawdę nie miałem racji. Nie jestem w
stanie poradzić sobie bez leków.
Patrzę na ciebie teraz, gdy śpisz ze świeżą raną na
policzku. Miałem już nigdy więcej nie używać swojego noża, ale to po prostu…
wymsknęło mi się, Shizu-chan. Przepraszam.
Po prostu dawno nie widziałem twoich łez, wiesz? Dawno
nie widziałem, jak się załamujesz. Ty tego pewnie nie rozumiesz, ale ja po
prostu musiałem. Musiałem znowu zrobić ci krzywdę i cię nastraszyć, żeby
upewnić się, że nadal jesteś człowiekiem. Nie chciałem byś znowu stał się
potworem. Nie mogłem do tego dopuścić. Znowu robiłeś się za uparty i wścibski. Momentami
znowu zaskakiwałeś mnie swoją nieprzewidywalnością, na przykład wtedy, gdy
powiedziałeś mi, że liczysz moje tabletki.
Nie możesz taki być, Shizu-chan. Proszę. Będę brał
leki, tylko… nie interesuj się nimi tak bardzo. Nie wypominaj mi, gdy ich nie
biorę. Ja je prędzej czy później wezmę, tylko po prostu…
Wzdycham.
Dlaczego tak trudno jest mi ułożyć w głowie myśli?
Chciałbym ci to wszystko wytłumaczyć, ale nie umiem.
Nie wiem, jakich słów użyć, bo i tak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że
masz mnie za wariata.
Ale wiesz… to że muszę brać leki wcale nie oznacza,
że lekarze muszą mieć rację. Prawda? Zawsze mogą się mylić. Bo ja przecież nie
jestem szurnięty. Nie jestem i dlatego ich nie potrzebuję. Ale przecież… gdybym
ich nie potrzebował, to nie zrobiłbym ci tego znowu.
Nie potrafiłem dojść do ładu ze swoimi myślami. Z jednej
strony coś usilnie wmawiało mi, że tabletek nie potrzebowałem, a z drugiej
wiedziałem, że gdybym je brał, to do niczego by nie doszło.
Ale przecież musiałem to zrobić, Shizu-chan. Musiałem,
aby znowu upewnić się, że nadal jesteś człowiekiem i nie zamieniasz się znowu w
bestię. Twoja siła nie miała z tym niczym wspólnego – to leżało w twojej
psychice.
***
-
To syndrom Sztokholmski czy po prostu mieszkasz ze mną dla wygody? Wiesz, że
praca z niepełnosprawną nogą byłaby uciążliwa i dlatego uczepiłeś się mnie jak
pasożyt? Po latach zamieniamy się rolami, huh?
***
Gdy przypominam sobie, jak te słowa padły z moich
ust, lekko kręcę głową. One jakby… same się powiedziały. Nigdy wcześniej tak
sobie nie pomyślałem.
***
-
Dobrze wiesz, że już dłużej cię tu nie
trzymam. Możesz wyjść w każdej chwili. Wiesz, że nie puszczę cię wolno od tak
sobie, ale nie ograniczam cię na tyle, abyś nie był w stanie uciec. Mnie tylko
ciekawi, czemu ty się nawet nie starasz. Bo co? Bo sądzisz, że jestem szalony?!
Niestabilny? Sam sobie według ciebie nie poradzę? To ty nie jesteś w stanie
poradzić sobie beze mnie! Przyznaj to. Nie odchodzisz, bo boisz się stawić
czoła temu, co czeka cię poza tym mieszkaniem. Boisz się reakcji przyjaciół,
pytań, powrotu do normalnego życia. Jesteś tchórzem. Nikim więcej. Zwykły nędzny
człowiek. Wiesz… heh, to zabawne, ale ostatnio widziałem się z twoim bratem. Tak
jak większość osób myśli, że nie żyjesz. W końcu to dość naturalne. Od roku
jesteś uznany za zaginionego. Wszyscy się o ciebie martwią, a ty tchórzysz i mimo
że od pięciu miesięcy możesz uciec kiedy tylko chcesz, to nadal siedzisz tu z
własnej woli. Nie sądzisz, że to żałosne?
***
Otwieram oczy, tak naprawdę to nie chcąc tego
pamiętać.
Dlaczego ja nad sobą nie panuję? Nad tym co robię,
nad tym co mówię, nad tym czego chcę… nad tym co myślę…
Nie mam kontroli.
Nie mam.
Przeraża mnie to.
Chcąc znaleźć jakieś zajęcie dla rąk, zaczynam się
bawić twoimi włosami.
Ale… Shizu-chan, ważne, że po tym jak znowu zobaczyłem
łzy na twojej twarzy, mam pewność, że nadal jesteś człowiekiem. Nie będziesz
już potworem, prawda? Musisz być człowiekiem, bo cię kocham. A ja nie mogę
kochać bestii.
Musisz o tym pamiętać, okej?
Wtedy wszystko będzie dobrze i już więcej nie stracę
nad sobą kontroli.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
kursywa - wspomnienia
normalna czcionka - teraźniejszość // gdyby ktoś nie załapał xP
normalna czcionka - teraźniejszość // gdyby ktoś nie załapał xP
Czasem jednak dobrze jest mieć masę niepodokańczanych oneshotów xD Ratują dupę, gdy nie ma się tego, co się powinno mieć~
Co do wśto to nie wiem, kiedy będzie~ może pod koniec tego tygodnia? a może nie? :D wyjdzie w praniu.
Natomiast jeśli chodzi o ostatni rozdział "Pod powierzchnią" na moim blogu z tłumaczeniami, to postaram się tym zająć w przerwę świąteczną.
PS Założyli mi dzisiaj aparat na zęby xD to takie śmieszne, ale o dziwo mi w niczym nie przeszkadza .3. nawet mówię normalnie, czym rozczarowałam tatę, bo myślał, że będzie mógł się naśmiewać z seplenienia XDDDD
Drugi raz piszę komentarz, więc będzie jeszcze gorszy od pierwszego. qwq
OdpowiedzUsuńAle się zdziwiłam, wiesz? Weszłam na bloga totalnie bez przekonania, myśląc, że nic nie będzie, a tu proszę. Nawet się nie zdziwiłam tematyką shota, poznałam się już na tym, że jesteś sadystką. Czasem mnie to przeraża, ale to już tak poza tematem.
Znów Shizuo poszkodowany, moje kokoro boli so much. Miejscami chciało mi się rzygać, np. przy palcach, które są kolejną z moich fobii. Poza tym jednak było niesamowicie cudowne, dech w piersiach zapiera. UmU Spodobało mi się przedstawienie postaci oraz sposób, w jaki shot został napisany. Niezrównoważony psychicznie IzaIza jest totalnie ruchable.
Liczę na więcej shotów o takiej tematyce, podobają mi się takie ohydne sprawy, a cierpiący, powoli załamujący się Shizuś jest w pewnym sensie atrakcyjną wizją. XD
Ja mam fetysz na obcinanie palców w ff, wybacz >.<
UsuńI zgadzam się~! Niezrównoważony psychicznie Izaya jest bardzo ruchable :D bo nigdy nie wiadomo kiedy cię zabije o^o
Mam ochotę wrzeszczeć.
OdpowiedzUsuńOd tak, zwyczajnie. Mam taką potrzebę, a jedynie, po przeczytaniu, siedzę kawałek dalej od monitora w ciszy i patrzę się na niego z nieufnością, jakby mnie miał zaraz pożreć.
Jestem... Zdumiona? Zaskoczona? Przerażona? Zasmucona?
W sumie to nie wiem, bo w tym momencie krąży mi w głowie tyle myśli, że nie bardzo mogę je sobie poukładać.
Czytałam to opowiadanie na jednym wdechu. Dosłownie. Gdy Shizuo zaczął krzyczeć, to oddychałam, jakby ktoś mnie próbował przytrzymywać pod wodą. Nie wiem czemu tak.
W trakcie czytania zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli to Shizuo katowałby w ten sposób Izayę, prawdopodobnie nie przeżyłabym tego tak mocno.
Ogólnie, przyznam się szczerze, że mam łzy w oczach. W sumie zazwyczaj potrafię sobie wytłumaczyć czemu mi jest smutno i szklą mi się oczy, ale w tym przypadku nie potrafiłam tego określić. Bo w sumie ten oneshot nie jest smutny. Nie jest tez mocno tragiczny. Jest mieszanką. Mieszanką kilku emocji, które wydają się być nietypowe. Nie umie tego określić, ale wydaje mi się, że to opowiadanie się strasznie odcina i wyróżnia. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu.
Podoba mi się przeplatanie obecności z przeszłością. I mimo, że minęło dla nich tylko kilka miesięcy, Shizu zostaje u Izayi. Cholera, dlaczego on jest takim masochistą i nie odejdzie od niego? To chyba bardziej boli niż czytanie o okaleczaniu go.
Jeśli natomiast chodzi o okaleczanie. Z reguły nie jestem przyzwyczajona, że Shizuo jest ofiarą. Wraz z nim odczuwałam całą tę atmosferę, to co robił mu Izaya. Było mi go tak cholernie szkoda, że aż mnie skręcało. Dostał kopa w dupę od życia, mimo, że chciał, za całą pewnością, tylko sobie spokojnie żyć. Uuugh.
Tez się w sumie dziwię, że Shizuo pozwala Izayi na ranienie go. Przecież po ostatnim razie, już nie związany mógłby spróbować uciec, albo - pomimo braku siły i wielu ran - spróbować mu przywalić.
Rany, rany... Miszu nie pierwszy raz mnie pozytywnie zaskoczyłaś, a ja nie pierwszy raz podeszłam tak emocjonalnie do opowiadania. To jest tak niesamowite, ze brakuje mi słów i staram się ogarnąć.
Tyle chyba ode mnie, bo nie bardzo mogę się skupić.
Na koniec dodam, że jak szkoła da mi odpocząć, to skomentuję poprzednie notki.
Weny życzę i miłego weekendu.
Ach psychopata Izaya to coś co lubię najbardziej (naturalnie do pewnej granicy, ale one są tylko po to by je łamać :D)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Tylko troszke szkoda mi Shizuo ;c Biedaczek no jak można tak się dawać ranić? ;(
No tak ach ten masochizm zawsze spoko w końcu idzie w parze z sadyzmem. :D
Nie jestem w stanie napisać nic konkretniejszego bo po męczącym dniu zacznę zaraz pewnie pierniczyć bez ładu i składu XD
Weny życzę i pozdrawiam ;***
Hahaha~!! Masz fajnego tatę, muszę przyznać. xp Ale, ale...zaczęłam od złej strony...
OdpowiedzUsuńOneShot, najważniejszy w tym momencie, z jednej strony zafascynował mnie (odezwała się moja sadystyczna strona xp), a z drugiej, troszkę mnie przeraził. o.o Izaya, taki psychol...lul...to straszne...jak mógł odciąć Shizu-chan'owi palce~?! Kuźwa...i moja mina, kiedy to czytałam, na 100% wyglądała tak "O.O" hahaha~!! Musiałam wyglądać zabawnie :P
No, ale dobra, dłużej nie przedłużam, bo i tak wszyscy wiemy, że nie umiem pisać komentarzy ;-;
Pozdrawiam
Miszu, pierwszy raz zaczynam komentarz parę dobrych minut, zastanawiając się nad tym, co napisać. Zawarłaś w tym one-shocie wszystko to, o czym uwielbiam czytać. Początek tak idealnie wprowadza w nastrój BA, NASTRÓJ! co to byyyło! Kurna, znowu nie wiem, co napisać. W każdym razie - wstęp jest genialny i nie można się oderwać (chyba że jest się Memi i to brzydzi ;-;).
OdpowiedzUsuńJeju, dalej nie mogę wyjść z szoku.
Koncepcja tego one-shota, zestawienie wspomnień, teraźniejszości - epickie. Nie potrafię tego opisać. To było naprawdę coś, co chciałam przeczytać, a raczej zobaczyć w wyobraźni od bardzo długiego czasu i nic mnie w podobnych tekstach tak nie usatysfakcjonowało, jak teraz, tutaj i twojego autorstwa, Mishu. Już z góry zapowiadam, że wrócę do tego shota około tysiąckrotnie, mimo że - niestety - będę wiedziała, co się stanie. A propo - końcówka była moją wymarzoną. Czekałam na nią, czytając i się doczekałam. Mam wrażenie, jakbym osiągnęła jeden z celów, jakby napięcie zbudowane nieświadomie w oczekiwaniu na coś takiego rozładowało się, wcześniej - przy czytaniu - osiągnąwszy punkt kulminacyjny. I wybuchłam. Znaczy, wybuchłam psychicznie. Z jednej strony patrzyłam na to z wytrzeszczem, łzy mi płynęły i nie chciały przestać, nogi mi dygotały, a ręka na myszce, która przesuwała stronę, drżała, a i dotychczas mam lekkie dreszcze. Z drugiej strony zaś nie mogłam się 'zaspokoić' - czytałam i czytałam, i chciałam czytać szybciej. Coś w środku podrygiwało, jarałam się tymi wszystkimi opisami tortur i opisami emocji. Może we mnie też siedzi dusza sadystki? :>
Kolejna rzecz, za którą będę cię podziwiać już zawsze - przemyślenia Izayi. Wszystko tak idealnie się komponuje, tak idealnie przedstawia Izayę - jego trochę zbyt sadystyczną stronę. Nie mogę wyjść ciągle z tego szoku. Słuchałam cały czas tej samej piosenki (Les Friction - World on Fire :P) i jest taka nastrojowa, że to pewnie po części też przez nią.
Shizuś też mi się podobał. Jego zduszone próby postawienia się, później obojętność i być może troska...? Zastanawia mnie to, dlaczego wciąż z nim zostawał. Dlaczego nie odszedł, nie pękł - czyżby z miłości? Pozostać z psychopatą bez przerwy przez rok, dobrowolnie od pięciu miesięcy - chyba tylko jedyną przyczyną byłaby ta miłość, nie? Shizusia o masochizm nigdy nie podejrzewałam, ale i w tym wydaniu - a zwłaszcza u ciebie - bardzo mi się podoba.
Jeszcze raz co do końcówki - nie wyobrażam jej sobie inaczej. Znaczy, wyobrażam, ale ta usatysfakcjonowała mnie w całości i oddaje to, co opisane jest w one-shocie. Mam wrażenie, że zatacza ono pewien krąg. W końcu i tak obaj wrócili do punktu wyjścia (może trochę się zmieniło u Shizusia), chociaż wyjściem tego nazwać się nie da. Bo z tego nie ma wyjścia, mylę się?
Podsumowując, było genialne. Chciałabym przeczytać coś jeszcze w takim nastroju twojego autorstwa, hm.
Pozdrawiam, podziwiam,
Teki Datenshi.
O rany... ale to było straszne T^T Biedny Shizuo! (znowu mi go szkoda xD) Jaaaaaa... Bardzo podobało mi się ujęte u Ciebie szaleństwo. To naprawdę okropne co się działo! Ta krwawa przeszłość... Nie oszczędzałaś ich tutaj. Jestem raczej zwolenniczką cukrów ale udało mi się przeczytać całość xD! :) Dobrze to zakończyłaś. Zastanawiało mnie zachowanie blondyna, ale w sumie to się nie dziwię, że nie chciał odchodzić. Jak znam jego dobre serce, to albo chciał wziąć odpowiedzialność za Izayie, albo zostać, by ten nikomu więcej nie zrobił krzywdy. Ale to moja własna interpretacja^^
OdpowiedzUsuńZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZAVIJR ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE WYRWE MU SERCE I ROZERWE NA KAWAŁKI NA JEGO MAŁYCH CZERWONYCH WĘŻOWYCH ŚLIEPIACH!!!!!!! Dobra dosyć wkórewu pora pisać jak człowiek. Piszesz genialnie. Izaya tak cudownie zwariował w twoim wykonaniu, że, aż brak mi słów.
OdpowiedzUsuń