czwartek, 4 grudnia 2014

Durarara!! "Pamiątka na całe życie" - oneshot [Izuo]

Pamiątka na całe życie

Powolnym krokiem przemierzam korytarz, po drodze podrzucając w dłoni klucze. Klucze do twojej wolności. Chciałbyś móc mi je wykraść, co nie, Shizu-chan? Cicho się do siebie śmieję na wspomnienie jednej z twoich nieudolnych prób.

Nie poddajesz się tak łatwo, dość dzielnie walczysz, ale przecież i tak w końcu kiedyś przestaniesz. Już teraz widzę, jak twoja chęć do walki słabnie. Prawda jest taka, że w złamaniu ciebie nie ma niczego trudnego. Zasadniczo każdy człowiek działa tak samo – nawet ktoś taki jak ty chyba o tym wie, prawda? Wystarczy odebrać mu wolność i nadzieję, poniżyć go, skrzywdzić… schemat jest bardzo prosty i jestem pewien, że idealnie go znasz. Jedyne czego mi potrzeba do zrealizowania swojego planu to cierpliwość, ponieważ w przeciwieństwie do innych, ty tak łatwo się nie poddajesz. Ale nie szkodzi, to jedynie dodatkowo mnie ekscytuje. W końcu i tak będziesz wyczerpany do tego stopnia, aby poddać się tak samo jak cała reszta. Nie jesteś pierwszą osobą, która sprzeciwiała mi się z taką upartością.

Przekręcam w drzwiach kluczyki i kiedy wchodzę do pokoju, unosisz głowę, spoglądając na mnie. Dookoła jest ciemno i jedyne co widzę to światło z korytarza, które odbija się w twoich groźnych, bursztynowych oczach. Nienawidzisz mnie, co nie? Nie musisz mi nawet tego mówić, doskonale o tym wiem. Nawet gdy jesteś zakneblowany, wiem, co chciałbyś mi powiedzieć. Obelgi i wyzwiska, prawda? Tylko niepotrzebnie byś krzyczał, że mnie zabijesz, a to nie byłoby fajne. Jedynie psułbyś całą zabawę. Rozdrażniłbyś mnie tym, a to źle by się dla ciebie skończyło, więc ciesz się, że cię zakneblowałem, Shizu-chan. W pewnym sensie zrobiłem to też dla twojego dobra.

Zapalam światło, przez co momentalnie się kulisz, zakrywając przy tym oczy. Z obrzydzeniem wodzę po tobie wzrokiem.

Jesteś brudny – nie chodzi tu tylko o twoje splamione krwią ciało, mam na myśli także to, jak brudny jesteś tam w środku. Agresywny i pozbawiony wszelkich zahamowań. Okropny. Krzywię się na samą myśl o tym, jaką bestię w sobie nosisz. W dodatku tak po prostu kryjesz się z tym w ludzkiej skórze – jak gdyby nigdy nic.

Kucam przy tobie, ignorując twoje pełne złości spojrzenie.

- Brzydzisz mnie, wiesz, Shizu-chan? – mówię, łapiąc cię za włosy i dość mocno zaciskam na nich palce. Widzę, jak delikatnie się krzywisz, ale mimo wszystko wciąż bezczelnie patrzysz mi w oczy. Zupełnie jak gdybyś był ze mną na równi!

Wciąż mocno trzymając cię za włosy, abyś się nie uchylił, wymierzam ci cios z pięści. Wydajesz z siebie zduszone przez materiał w twojej buzi stęknięcie. Puszczam twoje włosy, zauważając, że z twojej świeżo rozciętej wargi powolutku cieknie krew.

- Jesteś teraz tak ludzko delikatny… - wzdycham, kciukiem ocierając ci usta. – To nawet trochę zabawne – uśmiecham się lekko, wyciągając z kieszeni scyzoryk. Już kilka razy to robiłem, ale nie mogę się oprzeć i po raz kolejny w przeciągu tych kilku dni nacinam nim twoją skórę. Widok krwi kogoś tak silnego jak ty mnie fascynuje. Tak rzadko było mi dane widzieć cię rannego podczas naszych walk. Najdokładniej zapamiętałem jednak ranę, którą zadałem ci w dniu, w którym się spotkaliśmy. Niestety udało mi się ją zadać tylko dlatego, że się tego nie spodziewałeś. Uśmiecham się, powoli rozpinając guziki twojej zabrudzonej koszuli.

Lekko mrużysz oczy, kiedy przykładam ci swój scyzoryk do blizny na klatce piersiowej. Och, a więc domyślasz się, co chcę zrobić~ Widzę, jak starasz się odsunąć od ostrza, ale obaj dobrze wiemy, że jest to niemożliwe. Za plecami masz ścianę. W dodatku jesteś związany. Nigdzie nie uciekniesz, Shizu-chan.

Przyciskam ostrze i powoli sunę nim wzdłuż blizny sprzed ośmiu lat, widząc jak z rozcięcia zaczyna wychodzić czerwony bąbelek. Powiększa się i powiększa, aż w końcu robi się tak duży, że krew zaczyna spływać ci na brzuch. Krzywisz się, zaciskając zęby na kneblującym cię materiale.

Jeden z kącików moich ust unosi się w górę, a dłoń w której nie trzymam scyzoryku przykładam do twojej świeżej rany. Czuję na swojej skórze twoją ciepłą i mokrą krew. Pierwszy raz widzę jej tak dużo. Sunę dłonią w dół, rozsmarowując ją na twoim brzuchu. Kątem oka zauważam, że odwracasz wzrok.

- Nie chcesz patrzeć, Shizu-chan? – cicho się śmieje, wbijając przy tym paznokcie w twoją ranę, zupełnie jakbym chciał ją rozerwać.

- Mnn… - cały się spinasz i zaciskasz powieki.

- Jeszcze przed chwilą tak groźnie na mnie patrzyłeś, a teraz co~? – kręcę głową z dezaprobatą i cicho prycham – Po tym jak straciłeś swoją siłę, już nie czujesz się tak pewnie?

Wbijam paznokcie mocniej, przyglądając się uważnie twojej ludzkiej reakcji na ból. Z początku myślałem, że będziesz wyglądał na bardziej zdenerwowanego, ale ty jedynie zabijałeś mnie spojrzeniem, a teraz prawie wcale na mnie nie patrzysz. Lekko marszczę brwi, zastanawiając się, co ci chodzi po głowie, skoro – w przeciwieństwie do pierwszego dnia swojego pobytu tutaj – wcale się nie szarpiesz.

Czyżbyś powolutku tracił nadzieję, Shizu-chan? W końcu  przestałeś wierzyć w to, że może twoja siła, której przez cały czas tak nienawidziłeś, jednak wróci i będziesz w stanie się uwolnić?

- Nawet bez swojej siły – nachylam się nad tobą, przysuwając się do twojego ucha – wciąż jesteś bestią – syczę z przekąsem.

Jesteś żałosny. Wcześniej oddałbyś wszystko, aby być normalnym, a teraz!? Teraz, kiedy wreszcie taki jesteś, liczysz na to, że twoja siła może wróci? Czy to nie za bardzo wygodnickie, Shizu-chan? Jednak nie mogę cię oceniać na podstawie swoich domysłów. W końcu mimo wszystko nadal jesteś nieprzewidywalny. Jestem ciekaw, co tak naprawdę siedzi ci w głowie.

Może by tak zajrzeć do środka? Uśmiecham się i po raz kolejny – tym razem brudną od krwi dłonią – łapię cię za włosy. Blond kosmyki zostają splamione czerwienią. Mocno uderzam twoją głową o ścianę za tobą. Nie podoba mi się dźwięk, który temu potowarzyszył, ale mówi się trudno. Osuwasz się na ziemię. Przez chwilę ci się przyglądam. Ciekawe jak bardzo szumi ci teraz w głowie. Na ścianie widzę smugę krwi.

- Naprawdę nie myślałem, że dożyję dnia, w którym będę mógł zobaczyć   t a k i e g o Heiwajimę! – krzyczę rozbawiony – Bezbronny, słaby i taki delikatny – śmieję się – To jest po prostu bezcenne!

Wciąż leżysz na ziemi i starasz się skupić na mnie swój wzrok. W końcu! Jednak średnio ci to wychodzi… najwyraźniej kręci ci się w głowie po uderzeniu. Prycham. I gdzie się podział ten Shizuo, który uganiał się za mną przez tyle lat? Kopię cię w brzuch, teraz jesteś jedynie bezsilną i żałosną skorupą bestii, którą kiedyś byłeś. Wciąż tak samo nieludzki, jednak na miano Bestii Ikebukuro już nie zasługujesz.

Przekręcam cię na brzuch i kucam, spoglądając na twoje związane za plecami ręce. Rozwiązuję ci usta i odrzucam materiał na bok.

- Shizu-chan, co ty na to, żebyśmy zagrali w grę? – pytam, zacieśniając uścisk na trzymanym przez siebie scyzoryku.

- Nie będę… w nic z tobą grać – mówisz słabo głosem osoby, która właśnie wyszła z jakiejś strasznej kolejki górskiej. Sam tak dokładnie nie wiem, czemu, ale gdy się odezwałeś, to było moim pierwszym skojarzeniem. Osoba, której jest słabo i zaraz chyba zwróci swoje śniadanie. Oi, nie mów, że to przez to uderzenie w głowę? A może to przez kopnięcie w brzuch zbiera ci się na pawia? Jeden z kącików moich ust unosi się w górę – to raczej niemożliwe, bo za dużo to ty ostatnio nie jadłeś.

- Wydaję mi się, że nie masz zbyt dużego wyboru – mówiąc to, uśmiecham się jakby przepraszająco, choć ty, będąc odwróconym do mnie tyłem, raczej nie możesz tego zobaczyć, a szkoda. Może gdybyś widział, to miałbyś do mnie mniejszy żal o to, co zaraz się stanie – Zasady są proste. Wystarczy, że powiesz na głos to, co ci każę, okej~? – uśmiecham się.

Milczysz, a mój uśmiech się pogłębia.

Nachylam się nad tobą i szepczę ci do ucha – Wystarczy, że nazwiesz mnie swoim Bogiem, Shizu-chan.

Wciąż milczysz. Co z ciebie za irytujące stworzenie.

- Masz dziesięć sekund.

Cicho się do siebie śmieję. Ciekawe o ile mocniej mnie teraz nienawidzisz. Przez jakiś czas cierpliwie czekam, choć tak naprawdę wiem, że za nic w świecie tego nie powiesz. Ciekawe, czy za pozostałe ci pięć sekund będziesz tak samo uparty.

- Czas minął – mruczę i sięgam po obcęgi, które przed przyjściem tutaj wsunąłem sobie za pasek od spodni.

Łapię twój mały palec, obserwując jak mięśnie w okolicy twoich ramion i karku się spinają. Boisz się? No przyznaj, musisz bać się choć trochę. W końcu nawet potwory boją się straszniejszych i potężniejszych od siebie.

Wsuwam twój palec między obcęgi i mocno je zaciskam. Nie jest to takie proste, muszę włożyć w to wiele siły, a twój krzyk i chęć wyrwania się mi w tym nie pomaga. Cała moja dłoń lekko drży, przez to jak mocno ją zaciskam.

- Mam nadzieję, że nie byłeś do niego zbytnio przywiązany – mówię, przyglądając się leżącemu na ziemi palcu. W twoją koszulę powoli wsiąka wypływająca z ciebie krew. Muszę przyznać, że ten widok jest dość ohydny.

Wciąż masz przyspieszony oddech. Shizu-chan, to naprawdę aż tak boli? Nigdy bym nie pomyślał, że potrafisz krzyknąć z bólu. Zazwyczaj wydzierałeś się tylko, gdy byłeś w furii, więc to mnie trochę zaskoczyło. Ciekawe, nowe doświadczenie.  Ale nie ma co się dziwić, w końcu adrenalina już dłużej nie działa na ciebie jak środki przeciwbólowe.

- J-jesteś chory – mówisz cicho.

Prycham.

- Całkiem możliwe. Chcesz spróbować jeszcze raz, czy przechodzimy do następnej rundy~?

Znowu nie odpowiadasz. Czemu musisz być taki uparty? Nie pomagasz tym sobie, wiesz?

- Wydaję mi się, że nawet ty zasługujesz na drugą szansę.

Uznaję, że wolałbym widzieć twoją twarz, gdy stracisz kolejny palec, więc podciągam cię do góry i pomagam usiąść, znowu opierając cię o ścianę. Wsuwam ręce za twoje plecy, a nasze twarze znajdują się teraz dość blisko. Prawie jak miejsce w pierwszym rzędzie w kinie~ Chwilę się z tobą siłuję, ponieważ nie chcesz rozluźnić pięści, jednak jako że jesteś obecnie bezsilny, w końcu mi się udaje i wsuwam między obcęgi twój serdeczny palec.

- Dziesięć sekund, Shizu-chan – mówię, przyglądając ci się z uwagą i uśmiecham się w sposób, którego nienawidzisz. Tym razem zaczynam odliczać na głos. Czuję na swoich dłoniach krew, która wypływa z miejsca, w którym jeszcze niedawno znajdował się twój mały palec.

Oczywiście ty się nie odzywasz. Jesteś w szoku, czy też może się zastanawiasz? Shizu-chan, chyba powinno ci bardziej zależeć na swoich palcach, nie sądzisz?

- Może ci pomogę, hm? – pytam z przekąsem, przysuwając się do twojego ucha – Powtarzaj za mną: „Jesteś”

Milczysz, a ja chcąc cię popędzić, lekko zaciskam dłoń na obcęgach, przez co ty cały się spinasz w okiwaniu na większą falę bólu. Jednak ona nie nadchodzi. Po prostu czekam, aż w końcu się zdecydujesz i jednocześnie odsuwam się od twojego ucha, chcąc móc dokładniej przyjrzeć się twojej twarzy.

- Jesteś – mówisz w końcu, a ja lekko się uśmiecham zadowolony z twojego posłuszeństwa. Nie podoba mi się jedynie fakt, że odwracasz ode mnie wzrok. Czemu tak bardzo nie chcesz na mnie spojrzeć?

- „Moim”

- Moim… - odzywasz się po chwili zawahania, a mój uśmiech się pogłębia.

Wypowiadam ostatni wyraz, który masz powtórzyć – „Bogiem”

- Bogiem – gdy to mówisz, twój głos jest lekko zduszony i słyszę w nim nutkę zdenerwowania. Czujesz się bezradnie, prawda~? To takie urocze, gdy potwór zamienia się w owieczkę.

Zaciskam obcęgi z całych sił, czemu towarzyszy twój krzyk, który starasz się w sobie jakoś zdusić. Masz teraz taki zajmujący wyraz twarzy, naprawdę. Zaciskasz powieki oraz usta, a policzki unoszą ci się w górę. Szkoda tylko, że nie płaczesz. To byłoby jak wisienka na torcie.

- Przecież powtórzyłem! – warczysz z bólem malującym ci się na twarzy i mrozisz mnie swoim pełnym nienawiści spojrzeniem.

- Oczywiście, ale to tylko gra, a Bóg jest ponad wszelkie zasady, prawda? – prycham, z fascynacją wpatrując się w twoje przeszklone i pełne bólu oraz złości oczy.

Czemu nie powiesz mi teraz, jak bardzo mnie nienawidzisz?

- Wydaję mi się, że w tym wypadku cała ta gra staje się nudna – wzdycham w końcu – Ale wiesz, Shizu-chan~ jeśli czegoś z tym nie zrobię, to możesz się wykrwawić – mruczę cicho.

Wyciągam z kieszeni zapalniczkę – twoją zapalniczkę – i zapalam ją, przyglądając się płomyczkowi odbijającemu się w twoich oczach. Po twoim spojrzeniu widzę, że domyślasz się, co chcę zrobić. Tak na marginesie, wyglądasz, jakby wciąż strasznie cię bolało. Cóż, niedziwne. Ciekawe, kiedy przestanie, co nie?

Oj, Shizu-chan~ nawet nie wiesz, ile rozrywki mi dostarczasz.

Ponownie łapię cię za włosy i ciągnę w przód tak mocno, abyś znów wylądował na brzuchu. Teraz wolałbym raczej widzieć, co robię, aby przypadkiem nie przepalić wiążącego twoje nadgarstki sznura. Lądujesz na twarzy. To też pewnie boli, ale jakoś nieszczególnie mnie to obchodzi.

- Ne, Shizu-chan – zaczynam, przez jakiś czas jedynie bawiąc się zapalniczką, poprzez ciągłe zapalanie i gaszenie jej. Przyglądam się płomyczkowi, który przesłania mi twoje dłonie – Chciałbym jeszcze dzisiaj doprowadzić cię do płaczu, wiesz? – mówię i mimo że na moich ustach maluje się uśmiech, to mówię tonem osoby, która nie jest jakoś szczególnie zainteresowana – Myślisz, że mi się uda~?

- Kompletnie cię pojebało… - do moich uszu dociera twój cichy głos. Właściwie to prawie mamroczesz i słyszę jak syczysz z bólu.

- A więc zakładasz, że mi się nie uda, huh? – śmieję się cicho – Odbieram to jako wyzwanie, Shizu-chan, a to może się nie za dobrze dla ciebie skończyć.

- Myśl sobie, co chcesz – tym razem w twoim głosie oprócz bólu słychać też rezygnację.

Już się poddałeś? Częściowo czy całkowicie? No nie mów, że tak szybko? Nie rozczarowuj mnie, dobra? Bo to naprawdę nie w twoim stylu, wiesz? Zawsze mnie zadziwiałeś, więc teraz mnie tak nagle nie rozczarowuj. Nikt nie lubi nudnych gier. No chyba, że… chyba, że po prostu powiedziałeś to, bo naprawdę masz w dupie to, co sobie myślę. Albo trochę tego, trochę tego… Shizu-chan, dlaczego w twoim przypadku zawsze jest kilka opcji, co? Dlaczego nigdy nie wiem, która jest tą prawdziwą?

- Dobrze, dobrze~ ale teraz musimy się pospieszyć – uśmiecham się i przysuwam zapaloną zapalniczkę do miejsc, z których wypływa krew.

- Mngh!! – po raz kolejny się spinasz, tym razem starając się stłumić krzyk przez trzymanie buzi zamkniętej. Ale tylko starając się, bo i tak nie za dobrze ci to wychodzi.

Lekko marszczę nos. Nigdy nie przepadałem za zapachem spalenizny. Przez jakiś czas przyglądam się zwęglonej ranie. Nie wygląda ładnie, ale to i tak nie miało być dziełem sztuki. Miało po prostu przestać krwawić. Ale nie martw się, dzieło sztuki będziesz miał gdzie indziej. Tylko jeszcze nie do końca wiem, gdzie. Dobrze, że nie muszę podejmować tej decyzji dziś, co nie?

***

Budzę się nagle, cały się przy tym wzdrygając i zrywając do siadu. To wszystko to tylko sen? Głośno przełykam ślinę, z niepokojem rozglądając się dookoła.  Leżysz obok mnie. Uśmiecham się do siebie. Niepokój znika. Kładę się ponownie tuż obok ciebie i przyglądam się z bliska twojej twarzy. Nie do końca rozumiem, jak możesz wyglądać tak spokojnie podczas snu.

Ostrożnie przejeżdżam opuszkami palców po sinej skórze pod twoimi oczami. Shizu-chan, zawsze byłeś taki blady? Źle ostatnio sypiasz? Gdy moje palce stykają się z twoją skórą, pomiędzy twoimi brwiami pojawia się delikatna zmarszczka. Ledwo zauważalna, ale jednak tam jest.

Spuszczam wzrok w dół. Schudłeś, wiesz? Obojczyki wystają ci o wiele bardziej, niż normalnie. Wsuwam rękę pod kołdrę i przejeżdżam nią po twojej klatce piersiowej. Przez koszulkę wyczuwam twoje wystające żebra. Tym razem to ja marszczę brwi. Moja dłoń zjeżdża niżej na twoje biodro – ono też jest kościste.

Podnoszę się nieco na łokciu i odgarniam ci włosy. Gdy widzę bliznę na twojej skroni, coś zaczyna przewracać mi się w żołądku. Nie… cholera… lekko zsuwam z ciebie kołdrę i wyciągam spod niej twoją dłoń. Trzymam ją w swojej własnej, wlepiając wzrok w miejsca, gdzie powinien się znajdować mały oraz serdeczny palec. Tylko, że ich nie ma.

To nie był sen.

Heh, który to już raz, budzę się, myśląc, że to wszystko było tylko koszmarem? Który to już raz przeżywam ten szok na nowo, gdy uświadamiam sobie, że naprawdę tak cię okaleczyłem? Cicho i gorzko się z siebie śmieję. Dlaczego zrobienie tego było o wiele prostsze od pogodzenia się z tym? I dlaczego coraz częściej mam ochotę… nie… odczuwam potrzebę ponownego zranienia cię?

Nawet… nawet nie wiesz, jak trudno jest mi położyć się spać obok ciebie bez walki z pragnieniem zaciśnięcia dłoni na twojej szyi i ponownego zobaczenia twoich łez. Ich widok jest po prostu… uzależniający. Tak samo jak widok twojej krwi i bólu wymalowanego na twarzy. Przez te powtarzające się każdej nocy sny, zaczynam za tym tęsknić.

- Co robisz? – gdy słyszę twój cichy i zaspany głos, natychmiast przenoszę na ciebie wzrok. Dość mocno, lecz mimo to powoli cofasz dłoń. Robisz to po prostu… jakby stanowczo. Wiem, że nie lubisz, gdy tak po prostu gapię się na to, co ci zrobiłem. Nikt na twoim miejscu raczej by tego nie lubił… to dość ludzka reakcja, Shizu-chan.

Wygląda na to, że dzięki mnie przestałeś być potworem i teraz stałeś się zwykłym interesującym człowiekiem. Nie było już w tobie niczego, z wyjątkiem twojej przeszłości, co czyniłoby cię Bestią.

- Nic – mamroczę pod nosem, byle tylko jakoś odpowiedzieć na pytanie. Wiem, że i tak nie będziesz domagał się lepszej odpowiedzi. W końcu, jak już mówiłem, teraz jesteś kimś innym, prawda?

Przyglądasz mi się z uwagą i w twoich kawowych oczach widzę coś w rodzaju podejrzliwości. Ani trochę nie podoba mi się to spojrzenie. Swoją drogą, ciekawe, że teraz jedynie podejrzewasz, że coś śmierdzi. Kiedyś wiedziałbyś, że coś śmierdzi i wytknął mi to, nawet nie doszukując się potwierdzeń swojego przeczucia. Gdzie się podziała twoja pewność siebie? Zrobiłeś się ostrożny, Shizu-chan.

- Brałeś leki? – pytasz, wciąż mnie obserwując.

Powstrzymuję się przed prychnięciem i odpowiadam w sposób, który spławi cię na tyle, abyś, przynajmniej przez jakiś czas, się tym tak nie interesował.

- Sugerujesz, że nie zachowuję się normalnie? – pytam dość ostro i lekko mrużę oczy, patrząc na ciebie w sposób, który naprawdę źle ci się kojarzy. Moje leki to mój interes, Shizzy. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.

Kręcisz w odpowiedzi głową i odwracasz ode mnie wzrok. Uśmiecham się pod nosem.

Chwilę później siadasz na łóżku i po wzięciu z szafki nocnej paczki swoich papierosów, wstajesz z niego. Kierujesz się do wyjścia z sypialni, po drodze lekko powłócząc prawą nogą. Poruszasz się dość wolno, ale dobrze, że w ogóle chodzisz.

- Co chcesz na śniadanie? – pytasz w progu, wkładając między usta papierosa. Jeszcze go nie zapaliłeś.

Przez chwilę milczę, zastanawiając się nad odpowiedzią, ale też i nie mogąc się skupić na myśleniu o jedzeniu. Wszystko przewraca mi się w brzuchu i gdy zobaczyłem, jak pokonujesz ten kawałek od łóżka do drzwi, kompletnie odebrało mi apetyt. Dlaczego czuję wyrzuty sumienia tylko wtedy, gdy widzę efekty swoich działań? Nawet przed chwilą… nawet przed chwilą zaczynałem znowu myśleć o tobie w ten inny i niebezpieczny dla ciebie sposób.

- Izaya?

Przenoszę wzrok z powrotem na ciebie. Nawet nie zorientowałem się, że tak długo nie odpowiadam.

- Wszystko jedno – mówię, też wstając z łóżka.

Kiwasz w odpowiedzi głową i odchodzisz. Gdy jesteś już poza zasięgiem mojego wzroku, słyszę ciche pstryknięcie zapalniczki. Shizu-chan… nadal wzdrygasz się na widok płomyczka?

Po kilkunastu sekundach bezczynnego stania w miejscu, wzdycham i kieruję się w stronę łazienki. Zatrzymuję się przy lustrze i przez chwilę na siebie patrzę. Przenoszę wzrok w dół na znajdujące się na półce pudełko z tabletkami.

Naprawdę ich potrzebuję? Biorę je do rąk i otwieram, przez chwilę przyglądając się znajdującym się w środku kapsułkom. Oczywiście, że potrzebuję. Gdybym ich nie potrzebował, nie miałbym ochoty na duszenie cię poduszką. Wysypuję tabletkę na dłoń i ponownie spoglądam w lustro.

Ale przecież… jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. To tylko… chęć… nie, przecież wcześniej mówiłem, że to potrzeba, prawda? Ale to potrzeba, której nie muszę zaspokajać.

Przecież doskonale radzę sobie bez leków. Przecież nie zrobiłem ci niczego od tamtego czasu. Nie zrobiłbym. Kocham cię. Jesteś już jednym z moich ukochanych ludzi. Sam sprawiłem, że stałeś się jednym z nich. Więc czemu miałbym robić ci krzywdę? Te myśli to tylko przyzwyczajenie. Przyzwyczajenie do krzywdzenia cię. Przyzwyczajeń można się pozbyć.

Wsypuję tabletkę z powrotem do pudełka i odstawiam je na półkę.

Nie potrzebuję ich.

***

Jesteś tu już dość długo. Właściwie to niewiele ponad miesiąc. Przez cały ten czas jedynie cię biję i kopię, jednak i tak nie robię tego szczególnie często. Robię to sporadycznie i głównie po to, aby przypomnieć ci o twojej obecnej bezsilności.

Jednak oprócz tego muszę też jakoś utrzymywać cię przy życiu. Niestety, ale nie wszystko jest tak proste, jakby się tego chciało. Muszę cię karmić i dawać ci pić, a co za tym idzie opróżniać wiaderko, które jest twoją toaletą. Tak czy inaczej, wiem, że – mimo braku tej swojej zwierzęcej siły – i tak wygrałbyś ze mną w walce jeden na jednego, gdyby nie fakt, że przez większość czasu jesteś związany. Dlatego właśnie karmię cię tylko raz dziennie. Tak czy inaczej, porcja nigdy nie jest duża. Chcę cię osłabić. Chcę, aby twój opór był dla mnie niczym. Wychudzony i głodny nie będziesz miał zbyt wiele sił.

Wczoraj nie przyniosłem ci jedzenia. Dostałeś tylko wody. Tak czy inaczej, wrażenia z tamtego dnia i ból towarzyszący stracie palców prawdopodobnie i tak do reszty odebrały ci wtedy apetyt.

Przekręcam w drzwiach kluczyk, trzymając tackę w jednej ręce i wchodzę do pokoju. Jest jeszcze wcześnie i przez okno wpadają promienie słońca. Na podłodze zostało trochę krwi z wczoraj. Nie kłopotałem się sprzątnięciem jej.

Kucam przed tobą. Siedzisz w tej samej pozycji co wczoraj. Opierasz się plecami o ścianę, jednak w przeciwieństwie do poprzedniego dnia nie unosisz głowy i nie posyłasz mi pełnego nienawiści spojrzenia. Trzymasz ją spuszczoną i patrzysz w ziemię. Kładę tackę mniej więcej w miejscu, w które się tak wpatrujesz. Po pokoju roznosi się ciche szurnięcie, gdy przysuwam ją bliżej ciebie.

Nic tylko twoja spuszczona głowa, cisza i promienie słońca za moimi plecami. Zresztą, wcześniej też nie za wiele mówiłeś, bo byłeś zakneblowany, więc nie robi mi to żadnej różnicy.

Jeszcze przez chwilę ci się przyglądam, wodząc wzrokiem po śladach krwi na twoich włosach i ubraniu oraz po zanikających zasinieniach na szyi i tych świeżych na twarzy. Żeby zobaczyć te na twarzy, też muszę lekko spuścić swoją głowę w dół. Korzystam z tego, że już jestem na twojej wysokości i zniżam się jeszcze trochę, aby spojrzeć ci w oczy, które są teraz zadziwiająco podobne do oczu twojego brata. Lekko się uśmiecham, a ty najwyraźniej zauważasz to kątem oka, ponieważ obojętność w twoim spojrzeniu zostaje zastąpiona przez złość. Słabszą niż wczoraj, nieco przygaszoną i nie tak żywą, jednak wciąż niezaprzeczalnie jest to złość. Moje zadowolenie jedynie wzrasta.

- Mam nadzieję, że w zemście na mnie nie naplujesz, Shizu-chan – mówię, podsuwając ci łyżkę brązowego ryżu pod buzię. Sam ryż z lekkim sosem, nic więcej. Wolę nie dawać ci niczego innego na pusty żołądek, bo jeszcze się zrzygasz i wtedy nie będzie za fajnie.

Odsuwasz głowę w bok – Nie chcę – warczysz, posyłając mi trwające kilka sekund nieprzyjazne spojrzenie.

- Wiesz… wczoraj nie dostałeś niczego, a przedwczorajsza i przed-przedwczorajsza porcja była naprawdę mała, więc na tym etapie powinieneś już odczuwać fizyczny ból z powodu głodu, Shizu-chan – zauważam, w dużej mierze naprawdę niezainteresowany faktem, czy zjesz ten zasrany ryż dobrowolnie, czy wepchnę ci go do gardła. Dla mnie tak naprawdę liczy się tylko to, żebyś nie zdechł z głodu.

Jeszcze przez chwilę czekam na to, aż otworzysz buzię, choć równie dobrze mógłbym czekać na cud. Przecież ty nigdy się mnie słuchasz, więc czemu teraz  miałbyś?

- Zostawię ci to i zjesz sobie sam – mówię w końcu, scyzorykiem rozcinając krępującą twoje nadgarstki linę, po czym wstaję i wychodzę z zamiarem wrócenia za jakieś pół godziny.

***

Siedzę przy biurku i od czasu do czasu spoglądam na ciebie, zupełnie jakbym chciał się upewnić, że nigdzie sobie nie poszedłeś. Od jakiejś godziny leżysz na kanapie i nic nie robisz. Nie jestem pewien, czemu. Biorąc pod uwagę zasinienia pod twoimi spuchniętymi oczyma, całkiem możliwe, że jesteś zmęczony i potrzebujesz więcej snu. To nawet słodkie, gdy drzemiesz w ciągu dnia jak małe dziecko, Shizu-chan.

Nie chcąc cię obudzić, staram się pisać ciszej i naciskam klawisze o wiele delikatniej niż zwykle. Jakiś czas później wyłączam laptopa znudzony mało interesującą rozmową na czacie i podchodzę do ciebie. Kucam przed kanapą, na której leżysz, przyglądając się twojej spokojnej twarzy. Ostrożnie wplatam palce w twoje włosy i przejeżdżam paznokciami po skórze głowy, jednocześnie odgarniając ci przy tym grzywkę z twarzy. Przez jakiś czas wpatruję się w bliznę na skroni, a chwilę później przykładam do niej usta i lekko ją całuje.

Gdy się od ciebie odsuwam, masz już otwarte oczy.

- Lekki sen? – pytam cicho, dalej delikatnie drapiąc cię po głowie – To do ciebie nie pasuje…

Nie odpowiadasz, przez co trochę niezręcznie się uśmiecham.

- Siedziałem na czacie – zaczynam jeszcze raz, skinieniem głowy wskazując na swoje biurko – Wiesz, martwisz ludzi. Wszyscy już dawno przestali o ciebie pytać.

Lekko marszczysz brwi i patrzysz na mnie, jak gdybym zapomniał o czymś oczywistym. Na przykład o tym, że ziemia jest okrągła.

- Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał mnie widzieć w takim stanie – mówisz cicho, zamykając przy tym oczy.

Tym razem to ja marszczę brwi. W ten sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że to moja wina? Powstrzymuję się przed prychnięciem i odsuwam od ciebie dłoń, wiedząc, że gdybym tego nie zrobił, to pewnie z chęcią szarpnąłbym cię za włosy. Oczywiście, czuję się źle z tym, co ci zrobiłem, ale przecież musiałem, żebyś nie był już dłużej potworem. Wszystko po to, aby uczynić cię człowiekiem godnym mojej miłości. Jak możesz tego nie rozumieć, Shizu-chan?

- Nie bierzesz leków – odzywasz się po chwili, a twój głos jest dość cichy.

Spoglądam na ciebie ostro – Mówiłem ci ju-

- Po prostu mówię ci, co widzę – przerywasz mi – Inaczej się zachowujesz i masz rozbiegane oczy. W dodatku znowu od czasu do czasu mówisz dziwne rzeczy.

Patrzę na twoje zamknięte powieki i powoli analizuję wypowiedziane przez ciebie słowa. Aż tak uważnie mi się przyglądasz, czy też może…

- Jesteś przewrażliwiony w kwestii moich leków, prawda?

Nie odpowiadasz.

- Boisz się i dlatego tyle o tym myślisz – prycham i delikatnie kręcę głową– Boisz się…

Rozchylasz powieki i patrzysz na mnie z odrobiną determinacji w oczach, ale widzę w nich też niepewność, co daje mi przewagę.

- Nie chodzi tu o to czy się boję, czy nie – odpowiadasz spokojnie.

Jak tak teraz o tym myślę, to dawno nie słyszałem twojego rozgniewanego głosu. Biorąc pod uwagę to, jaki byłeś kiedyś, teraz wydaję mi się to nieco dziwne.

- Więc o co?

- O to, że masz w pudełku dwadzieścia sześć tabletek. Od pięciu dni niczego nie ubyło.

Parskam śmiechem i patrzę na ciebie prześmiewczo, choć tak naprawdę w głębi czuję złość. Złość, że mnie nakryto.

- Aż taką masz paranoję, że codziennie je liczysz? – nachylam się nad tobą i mrożę cię spojrzeniem, lekko mrużąc przy tym oczy – Powiedz, Shizu-chan… kto tu zachowuje się jak wariat, skoro to ty boisz się ognia i ciemności? W dodatku masz problemy ze snem, nie pozwalasz się dotknąć, unikasz kontaktu wzrokowego, od miesięcy nie wychodzisz z domu, kąpiesz się dwa razy dziennie, okazjonalnie wyjąc pod prysznicem jak jakaś cipa i myślisz, że o tym nie wiem. A teraz jeszcze liczysz tabletki, jakbyś miał nerwice natręctw – śmieję się cicho – I kto tu kurwa jest nienormalny, co?

Przez jakiś czas się nie odzywasz. Nie spodobała ci się prawda, jaką usłyszałeś? Z początku wygląda na to, że chciałbyś pociągnąć tę rozmowę dalej, ale chwilę później jednak rezygnujesz i ciężko wzdychasz.

- Wychodzi na to, że obaj jesteśmy wariatami.

- Całkiem możliwe, Shizu-chan – śmieję się gorzko.

***

To takie zabawne słyszeć, jak prawie dusisz się z bólu. Krzyki, które starasz się jakoś powstrzymać, wypełniają pomieszczenie, roznosząc się dookoła wraz z mokrymi odgłosami. W innych okolicznościach może i byłyby one zawstydzające, ale w twojej obecnej sytuacji raczej nie mają dla ciebie zbyt wielkiego znaczenia, prawda?

Dochodzę do wniosku, że mam już dość patrzenia na twój uniesiony w górę tyłek i związane za plecami ręce. Jedna z nich jest zabandażowana. Wychodzę z ciebie i przewracam cię na drugą stronę. Kiedy plecami przyciskasz dłonie do ziemi, wydajesz z siebie cichy syk bólu i wyginasz się w lekki łuk, aby na nich nie leżeć. Zabawne. Patrzę na ciebie przez chwilę. Kiedy tak się wyginasz, wystają ci żebra, a twoja rozpięta koszula w większości zjechała z ramion.

Rozchylam ci nogi, wpatrując się przez chwilę w zakrwawioną łydkę. Może trochę przesadziłem, biorąc pod uwagę to, jak bardzo krzyczałeś, kiedy wielokrotnie wbijałem ci w nią scyzoryk najgłębiej jak tylko się dało i ciągnąłem ostrzem w dół. Zastanawiam się, jak bardzo musiało boleć i uśmiecham się do siebie z zadowoleniem.

- Naprawdę żałośnie teraz wyglądasz – mówię, nachylając się nad tobą i przyglądam się twojemu przepełnionemu bólem wyrazowi twarzy. Mój uśmiech jedynie się pogłębia, kiedy widzę, że twoje policzki są mokre od łez. Nawet nie wiesz, ile satysfakcji mi to daje.

Choć pewnie na tym etapie te łzy i tak są pewnie tylko naturalną reakcją organizmu na ból. W końcu to jeszcze za wcześnie, żeby ktoś taki jak ty się złamał. Nie, w twoim przypadku cały ten syf będzie musiał trwać naprawdę bardzo długo, żeby odcisnęło się to na twojej psychice.

Ale nie martw się, Shizu-chan, mamy na to czas. Ja się nigdzie nie spieszę.

Wchodzę w ciebie jeszcze raz, obserwując twój zmieniający się wyraz twarzy. Przyjemność z powodu otaczającego mnie ciepła nie jest wcale ważna. Liczą się tylko twoje reakcje oraz ciche, zdławione krzyki, gdy się poruszam.

Chciałbym spojrzeć ci w oczy, ale ty cały czas masz ciasno zaciśnięte powieki. Przenoszę wzrok na zalewającą podłogę krew. To takie ohydne, klęczeć w tym syfie. Chociaż ty masz gorzej, bo na nim leżysz.

Ponownie spoglądam na twoją łydkę. Prawdopodobnie do końca życia będziesz utykać, z każdym krokiem myśląc o mnie. O ile w ogóle zechcę kiedykolwiek cię wypuścić.

***

To takie dziwne, wiesz? Shizu-chan, mówiłem, że tego nie zrobię, ale jednak… nie miałem racji. Myślałem, że nigdy nie będę musiał przyznać się do czegoś takiego, ale naprawdę nie miałem racji. Nie jestem w stanie poradzić sobie bez leków.

Patrzę na ciebie teraz, gdy śpisz ze świeżą raną na policzku. Miałem już nigdy więcej nie używać swojego noża, ale to po prostu… wymsknęło mi się, Shizu-chan. Przepraszam.

Po prostu dawno nie widziałem twoich łez, wiesz? Dawno nie widziałem, jak się załamujesz. Ty tego pewnie nie rozumiesz, ale ja po prostu musiałem. Musiałem znowu zrobić ci krzywdę i cię nastraszyć, żeby upewnić się, że nadal jesteś człowiekiem. Nie chciałem byś znowu stał się potworem. Nie mogłem do tego dopuścić. Znowu robiłeś się za uparty i wścibski. Momentami znowu zaskakiwałeś mnie swoją nieprzewidywalnością, na przykład wtedy, gdy powiedziałeś mi, że liczysz moje tabletki.

Nie możesz taki być, Shizu-chan. Proszę. Będę brał leki, tylko… nie interesuj się nimi tak bardzo. Nie wypominaj mi, gdy ich nie biorę. Ja je prędzej czy później wezmę, tylko po prostu…

Wzdycham.

Dlaczego tak trudno jest mi ułożyć w głowie myśli?

Chciałbym ci to wszystko wytłumaczyć, ale nie umiem. Nie wiem, jakich słów użyć, bo i tak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że masz mnie za wariata.

Ale wiesz… to że muszę brać leki wcale nie oznacza, że lekarze muszą mieć rację. Prawda? Zawsze mogą się mylić. Bo ja przecież nie jestem szurnięty. Nie jestem i dlatego ich nie potrzebuję. Ale przecież… gdybym ich nie potrzebował, to nie zrobiłbym ci tego znowu.

Nie potrafiłem dojść do ładu ze swoimi myślami. Z jednej strony coś usilnie wmawiało mi, że tabletek nie potrzebowałem, a z drugiej wiedziałem, że gdybym je brał, to do niczego by nie doszło.

Ale przecież musiałem to zrobić, Shizu-chan. Musiałem, aby znowu upewnić się, że nadal jesteś człowiekiem i nie zamieniasz się znowu w bestię. Twoja siła nie miała z tym niczym wspólnego – to leżało w twojej psychice.

***

- To syndrom Sztokholmski czy po prostu mieszkasz ze mną dla wygody? Wiesz, że praca z niepełnosprawną nogą byłaby uciążliwa i dlatego uczepiłeś się mnie jak pasożyt? Po latach zamieniamy się rolami, huh?

***
Gdy przypominam sobie, jak te słowa padły z moich ust, lekko kręcę głową. One jakby… same się powiedziały. Nigdy wcześniej tak sobie nie pomyślałem.

***

- Dobrze wiesz, że już dłużej cię tu nie trzymam. Możesz wyjść w każdej chwili. Wiesz, że nie puszczę cię wolno od tak sobie, ale nie ograniczam cię na tyle, abyś nie był w stanie uciec. Mnie tylko ciekawi, czemu ty się nawet nie starasz. Bo co? Bo sądzisz, że jestem szalony?! Niestabilny? Sam sobie według ciebie nie poradzę? To ty nie jesteś w stanie poradzić sobie beze mnie! Przyznaj to. Nie odchodzisz, bo boisz się stawić czoła temu, co czeka cię poza tym mieszkaniem. Boisz się reakcji przyjaciół, pytań, powrotu do normalnego życia. Jesteś tchórzem. Nikim więcej. Zwykły nędzny człowiek. Wiesz… heh, to zabawne, ale ostatnio widziałem się z twoim bratem. Tak jak większość osób myśli, że nie żyjesz. W końcu to dość naturalne. Od roku jesteś uznany za zaginionego. Wszyscy się o ciebie martwią, a ty tchórzysz i mimo że od pięciu miesięcy możesz uciec kiedy tylko chcesz, to nadal siedzisz tu z własnej woli. Nie sądzisz, że to żałosne?

***

Otwieram oczy, tak naprawdę to nie chcąc tego pamiętać.

Dlaczego ja nad sobą nie panuję? Nad tym co robię, nad tym co mówię, nad tym czego chcę… nad tym co myślę…

Nie mam kontroli.

Nie mam.

Przeraża mnie to.

Chcąc znaleźć jakieś zajęcie dla rąk, zaczynam się bawić twoimi włosami.

Ale… Shizu-chan, ważne, że po tym jak znowu zobaczyłem łzy na twojej twarzy, mam pewność, że nadal jesteś człowiekiem. Nie będziesz już potworem, prawda? Musisz być człowiekiem, bo cię kocham. A ja nie mogę kochać bestii.

Musisz o tym pamiętać, okej?


Wtedy wszystko będzie dobrze i już więcej nie stracę nad sobą kontroli.

~~~~~~~~~~~~~~~~~
kursywa - wspomnienia
normalna czcionka - teraźniejszość  // gdyby ktoś nie załapał xP

Czasem jednak dobrze jest mieć masę niepodokańczanych oneshotów xD Ratują dupę, gdy nie ma się tego, co się powinno mieć~

Co do wśto to nie wiem, kiedy będzie~  może pod koniec tego tygodnia? a może nie?  :D wyjdzie w praniu.

Natomiast jeśli chodzi o ostatni rozdział "Pod powierzchnią" na moim blogu z tłumaczeniami, to postaram się tym zająć w przerwę świąteczną.

PS Założyli mi dzisiaj aparat na zęby xD to takie śmieszne, ale o dziwo mi w niczym nie przeszkadza .3. nawet mówię normalnie, czym rozczarowałam tatę, bo myślał, że będzie mógł się naśmiewać z seplenienia XDDDD

8 komentarzy:

  1. Drugi raz piszę komentarz, więc będzie jeszcze gorszy od pierwszego. qwq
    Ale się zdziwiłam, wiesz? Weszłam na bloga totalnie bez przekonania, myśląc, że nic nie będzie, a tu proszę. Nawet się nie zdziwiłam tematyką shota, poznałam się już na tym, że jesteś sadystką. Czasem mnie to przeraża, ale to już tak poza tematem.
    Znów Shizuo poszkodowany, moje kokoro boli so much. Miejscami chciało mi się rzygać, np. przy palcach, które są kolejną z moich fobii. Poza tym jednak było niesamowicie cudowne, dech w piersiach zapiera. UmU Spodobało mi się przedstawienie postaci oraz sposób, w jaki shot został napisany. Niezrównoważony psychicznie IzaIza jest totalnie ruchable.
    Liczę na więcej shotów o takiej tematyce, podobają mi się takie ohydne sprawy, a cierpiący, powoli załamujący się Shizuś jest w pewnym sensie atrakcyjną wizją. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam fetysz na obcinanie palców w ff, wybacz >.<
      I zgadzam się~! Niezrównoważony psychicznie Izaya jest bardzo ruchable :D bo nigdy nie wiadomo kiedy cię zabije o^o

      Usuń
  2. Mam ochotę wrzeszczeć.
    Od tak, zwyczajnie. Mam taką potrzebę, a jedynie, po przeczytaniu, siedzę kawałek dalej od monitora w ciszy i patrzę się na niego z nieufnością, jakby mnie miał zaraz pożreć.
    Jestem... Zdumiona? Zaskoczona? Przerażona? Zasmucona?
    W sumie to nie wiem, bo w tym momencie krąży mi w głowie tyle myśli, że nie bardzo mogę je sobie poukładać.
    Czytałam to opowiadanie na jednym wdechu. Dosłownie. Gdy Shizuo zaczął krzyczeć, to oddychałam, jakby ktoś mnie próbował przytrzymywać pod wodą. Nie wiem czemu tak.
    W trakcie czytania zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli to Shizuo katowałby w ten sposób Izayę, prawdopodobnie nie przeżyłabym tego tak mocno.
    Ogólnie, przyznam się szczerze, że mam łzy w oczach. W sumie zazwyczaj potrafię sobie wytłumaczyć czemu mi jest smutno i szklą mi się oczy, ale w tym przypadku nie potrafiłam tego określić. Bo w sumie ten oneshot nie jest smutny. Nie jest tez mocno tragiczny. Jest mieszanką. Mieszanką kilku emocji, które wydają się być nietypowe. Nie umie tego określić, ale wydaje mi się, że to opowiadanie się strasznie odcina i wyróżnia. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu.
    Podoba mi się przeplatanie obecności z przeszłością. I mimo, że minęło dla nich tylko kilka miesięcy, Shizu zostaje u Izayi. Cholera, dlaczego on jest takim masochistą i nie odejdzie od niego? To chyba bardziej boli niż czytanie o okaleczaniu go.
    Jeśli natomiast chodzi o okaleczanie. Z reguły nie jestem przyzwyczajona, że Shizuo jest ofiarą. Wraz z nim odczuwałam całą tę atmosferę, to co robił mu Izaya. Było mi go tak cholernie szkoda, że aż mnie skręcało. Dostał kopa w dupę od życia, mimo, że chciał, za całą pewnością, tylko sobie spokojnie żyć. Uuugh.
    Tez się w sumie dziwię, że Shizuo pozwala Izayi na ranienie go. Przecież po ostatnim razie, już nie związany mógłby spróbować uciec, albo - pomimo braku siły i wielu ran - spróbować mu przywalić.
    Rany, rany... Miszu nie pierwszy raz mnie pozytywnie zaskoczyłaś, a ja nie pierwszy raz podeszłam tak emocjonalnie do opowiadania. To jest tak niesamowite, ze brakuje mi słów i staram się ogarnąć.
    Tyle chyba ode mnie, bo nie bardzo mogę się skupić.
    Na koniec dodam, że jak szkoła da mi odpocząć, to skomentuję poprzednie notki.
    Weny życzę i miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach psychopata Izaya to coś co lubię najbardziej (naturalnie do pewnej granicy, ale one są tylko po to by je łamać :D)
    Super rozdział. Tylko troszke szkoda mi Shizuo ;c Biedaczek no jak można tak się dawać ranić? ;(
    No tak ach ten masochizm zawsze spoko w końcu idzie w parze z sadyzmem. :D
    Nie jestem w stanie napisać nic konkretniejszego bo po męczącym dniu zacznę zaraz pewnie pierniczyć bez ładu i składu XD
    Weny życzę i pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha~!! Masz fajnego tatę, muszę przyznać. xp Ale, ale...zaczęłam od złej strony...
    OneShot, najważniejszy w tym momencie, z jednej strony zafascynował mnie (odezwała się moja sadystyczna strona xp), a z drugiej, troszkę mnie przeraził. o.o Izaya, taki psychol...lul...to straszne...jak mógł odciąć Shizu-chan'owi palce~?! Kuźwa...i moja mina, kiedy to czytałam, na 100% wyglądała tak "O.O" hahaha~!! Musiałam wyglądać zabawnie :P
    No, ale dobra, dłużej nie przedłużam, bo i tak wszyscy wiemy, że nie umiem pisać komentarzy ;-;
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Miszu, pierwszy raz zaczynam komentarz parę dobrych minut, zastanawiając się nad tym, co napisać. Zawarłaś w tym one-shocie wszystko to, o czym uwielbiam czytać. Początek tak idealnie wprowadza w nastrój BA, NASTRÓJ! co to byyyło! Kurna, znowu nie wiem, co napisać. W każdym razie - wstęp jest genialny i nie można się oderwać (chyba że jest się Memi i to brzydzi ;-;).
    Jeju, dalej nie mogę wyjść z szoku.
    Koncepcja tego one-shota, zestawienie wspomnień, teraźniejszości - epickie. Nie potrafię tego opisać. To było naprawdę coś, co chciałam przeczytać, a raczej zobaczyć w wyobraźni od bardzo długiego czasu i nic mnie w podobnych tekstach tak nie usatysfakcjonowało, jak teraz, tutaj i twojego autorstwa, Mishu. Już z góry zapowiadam, że wrócę do tego shota około tysiąckrotnie, mimo że - niestety - będę wiedziała, co się stanie. A propo - końcówka była moją wymarzoną. Czekałam na nią, czytając i się doczekałam. Mam wrażenie, jakbym osiągnęła jeden z celów, jakby napięcie zbudowane nieświadomie w oczekiwaniu na coś takiego rozładowało się, wcześniej - przy czytaniu - osiągnąwszy punkt kulminacyjny. I wybuchłam. Znaczy, wybuchłam psychicznie. Z jednej strony patrzyłam na to z wytrzeszczem, łzy mi płynęły i nie chciały przestać, nogi mi dygotały, a ręka na myszce, która przesuwała stronę, drżała, a i dotychczas mam lekkie dreszcze. Z drugiej strony zaś nie mogłam się 'zaspokoić' - czytałam i czytałam, i chciałam czytać szybciej. Coś w środku podrygiwało, jarałam się tymi wszystkimi opisami tortur i opisami emocji. Może we mnie też siedzi dusza sadystki? :>
    Kolejna rzecz, za którą będę cię podziwiać już zawsze - przemyślenia Izayi. Wszystko tak idealnie się komponuje, tak idealnie przedstawia Izayę - jego trochę zbyt sadystyczną stronę. Nie mogę wyjść ciągle z tego szoku. Słuchałam cały czas tej samej piosenki (Les Friction - World on Fire :P) i jest taka nastrojowa, że to pewnie po części też przez nią.
    Shizuś też mi się podobał. Jego zduszone próby postawienia się, później obojętność i być może troska...? Zastanawia mnie to, dlaczego wciąż z nim zostawał. Dlaczego nie odszedł, nie pękł - czyżby z miłości? Pozostać z psychopatą bez przerwy przez rok, dobrowolnie od pięciu miesięcy - chyba tylko jedyną przyczyną byłaby ta miłość, nie? Shizusia o masochizm nigdy nie podejrzewałam, ale i w tym wydaniu - a zwłaszcza u ciebie - bardzo mi się podoba.
    Jeszcze raz co do końcówki - nie wyobrażam jej sobie inaczej. Znaczy, wyobrażam, ale ta usatysfakcjonowała mnie w całości i oddaje to, co opisane jest w one-shocie. Mam wrażenie, że zatacza ono pewien krąg. W końcu i tak obaj wrócili do punktu wyjścia (może trochę się zmieniło u Shizusia), chociaż wyjściem tego nazwać się nie da. Bo z tego nie ma wyjścia, mylę się?
    Podsumowując, było genialne. Chciałabym przeczytać coś jeszcze w takim nastroju twojego autorstwa, hm.
    Pozdrawiam, podziwiam,
    Teki Datenshi.

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany... ale to było straszne T^T Biedny Shizuo! (znowu mi go szkoda xD) Jaaaaaa... Bardzo podobało mi się ujęte u Ciebie szaleństwo. To naprawdę okropne co się działo! Ta krwawa przeszłość... Nie oszczędzałaś ich tutaj. Jestem raczej zwolenniczką cukrów ale udało mi się przeczytać całość xD! :) Dobrze to zakończyłaś. Zastanawiało mnie zachowanie blondyna, ale w sumie to się nie dziwię, że nie chciał odchodzić. Jak znam jego dobre serce, to albo chciał wziąć odpowiedzialność za Izayie, albo zostać, by ten nikomu więcej nie zrobił krzywdy. Ale to moja własna interpretacja^^

    OdpowiedzUsuń
  7. ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZAVIJR ZABIJE ZABIJE ZABIJE ZABIJE WYRWE MU SERCE I ROZERWE NA KAWAŁKI NA JEGO MAŁYCH CZERWONYCH WĘŻOWYCH ŚLIEPIACH!!!!!!! Dobra dosyć wkórewu pora pisać jak człowiek. Piszesz genialnie. Izaya tak cudownie zwariował w twoim wykonaniu, że, aż brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń