Rozdział 23
Gdy tylko się obudził,
całą swoją uwagę skupił na tym, jak bardzo boli go głowa. Pulsowanie w tyle czaszki
było niemalże nie do wytrzymania. Pomiędzy jego brwiami natychmiast pojawiła
się głęboka zmarszczka. Poczuł, jak robi mu się niedobrze. Prawdopodobnie,
gdyby nie był niewidomy, cały świat właśnie by wirował.
Z każdą przemijającą
chwilą coraz bardziej przyzwyczajał się do bólu, a nudności powoli mijały.
Lekkie uniesienie głowy wysłało falę bólu, która przebiegła przez całą jego
skórę głowy i częśc karku oraz kręgosłupa. Skrzywił się i cicho syknął,
postanawiając jednak się nie ruszać, dopóki trochę mu nie przejdzie. Wyraźnie
czuł zaschniętą krew na swoich plecach i szyi. Najwyraźniej miał rozciętą
głowę.
Nie do końca pamiętał, co
się stało. Wszystko się ze sobą wymieszało, a ostatnim wydarzeniem, które potrafił
sobie jakoś odtworzyć, było jedzenie z Shizu-chanem deseru w kawiarni. Im bardziej starał się sobie przypomnieć, co
było dalej, tym mocniej bolała go głowa.
Spróbował poruszyć ręką.
Gdy to zrobił, zorientował się, że ma coś wokół nadgarstków. Chyba siedział na
krześle. Izaya zaczynał powoli wszystko sobie układać. Poruszył ręką jeszcze
raz, jednak niczego to nie dało – związano mu dłonie za plecami, a sznur był
jednocześnie przymocowany do krzesła. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł nawet
spróbować wstać razem z krzesłem, ponieważ kostki też miał związane. Zresztą,
nawet gdyby wstał, to i tak nie mógłby niczego zrobić. Nie wiedział, gdzie był.
Prędzej by się zabił, upadając na coś ostrego, niż uciekł.
- Shizuo? – odezwał się
cicho. Pomiędzy jego brwiami wciąż znajdowała się drobna zmarszczka. Ból głowy nie
ustępował, ale przynajmniej nieznacznie zelżał.
- Też tu jesteś?
Gdy Izaya usłyszał głos
Shizuo, po jego ciele rozeszła się ulga.
Mimo wszystko nieco zmartwił go fakt, że blondyn brzmiał jakby nieobecnie.
- „Tu” to znaczy gdzie? – spytał brunet.
- Nie… nie wiem.
Izaya nie zrozumiał od
razu. Wciąż dość wolno wszystko kojarzył. Jednak z całą pewnością zdążył już
sobie przypomnieć, co się stało. Z kimś się szarpał, a potem urwał mu się film.
Jak ten ktoś znokautował Heiwajimę
Shizuo – nie miał pojęcia.
- Jak to nie wiesz?
Po pokoju poniósł się
cichy śmiech, przez co brunet natychmiast się spiął. Głos ten nie należał do
Shizu-chana.
- Mam coś na oczach… -
Shizuo brzmiał mniej więcej tak, jakby w każdej chwili mógł zasnąć.
- Shizu-chan! – Izaya
uniósł głos zdenerwowany niewiedzą w tak wielu tematach.
Zupełnie jakby wydarcie
się na blondyna w czymś mogło mu pomóc. Normalnie pewnie by tego nie zrobił,
jednak w obecnym wolno kojarzącym stanie, jakoś nie wpadł na to, że krzyczenie
w niczym mu nie pomoże. Był zbyt przyzwyczajony do tego, że Shizuo zawsze
wszystko mu mówił.
- Bezużyteczny kundel –
burknął pod nosem.
Chwilę później usłyszał za
sobą kroki, mniej więcej z tego samego miejsca, z którego wcześniej dobiegał
śmiech.
- W tym stanie jesteście
nawet dość zabawni.
Brunet zmrużył oczy. Nie
miał najmniejszego pojęcia, co się dzieje i choć mógłby to ukrywać przed
otoczeniem, jak najlepiej tylko się da, to nie był w stanie okłamać samego
siebie – bał się.
- Zgaduję, że uderzono cię
w głowę trochę za mocno… rozumiesz przynajmniej, co mówię?
Jeden z kącików ust Izayi
delikatnie uniósł się w górę. Parsknął śmiechem, zupełnie jakby właśnie
usłyszał jakiś swój ulubiony dowcip, który nieco mu się przejadł.
- To prawda, może troszkę
przesadzono, – przynał szczerze Orihara, jak zwykle zachowując pewność siebie –
ale nie jest aż tak źle.
- Mhm… wiesz, ogółem mnie
to wszystko nie obchodzi, ale Karasu jest nieźle wkurzony.
- Karasu? – powtórzył.
Starał się jakoś sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszał to nazwisko. W swoim obecnym stanie
zaczął jednak myśleć bardziej o znaczeniu tego słowa i niemalże automatycznie
wyobraził sobie zdenerwowanego kruka.
- Jest wkurzony, bo jeśli
coś nie wypali, to on pójdzie siedzieć, nie ja. Głównie dlatego, że jestem na
bezpiecznej pozycji, rozmawiam z tobą w miarę normalnie.
- Zakładam, że ma o coś do
mnie żal – mruknął.
Choć Orihara tego nie
widział, to mężczyzna właśnie wzruszył ramionami.
Chwilę później brunet
usłyszał cichy i niewyraźny mamrot Shizuo.
- Zostaw to… - głos
Heiwajimy był jeszcze słabszy niż wcześniej.
Izaya nie miał pojęcia, co
się właśnie działo.
Czemu blondyn tak brzmiał?
Co takiego miał zostawić ten facet? Gdzie oni w ogóle do cholery się
znajdowali?!
Orihara odruchowo szarpnął
dłońmi, jednak nic to nie dało. Sznur tylko się zacieśnił.
- Nie za dużo, bo go
zabijesz.
- Niewielka strata. Dobrze
wiesz, że z kimś takim jak on lepiej zachować ostrożność – tym razem odezwała
się inna osoba.
- I tak dałeś mu już większą
dawkę, niż na początku zakładaliśmy.
Dawkę? Podawali coś Shizuo?
Izaya zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, że ich jedyna droga ucieczki,
czyli wykorzystanie siły Heiwajimy, była najwyraźniej skutecznie tłumiona przez
jakiś narkotyk. Przez chwilę starał się sobie jakoś wyobrazić, jak musi się
czuć zaćpany Shizu-chan, jednak szybko wyrzucił to sobie z głowy. Skoro jako
jedyny posiadał teraz w miarę dobrze funkcjonujący mózg, musiał jakoś wymyśleć,
jak się z tego wszystkiego wydostać.
Chcąc wyładować kłębiącą
się w nim frustrację, ponownie szarpnął sznur. Był wkurzony. Wkurzony faktem,
że już po raz drugi chciano wykorzystać jego obecną słabość. Co tym razem?
Ojciec dziewczynki, której Izaya kiedyś powiedział, że Święty Mikołaj nie
istnieje, chce się zemścić?
- Przejdę od razu do
rzeczy, Orihara – osoba, według której ewentualna śmierć Shizuo była niewielką
stratą, odezwała się po raz kolejny – Wysłałeś już to zdjęcie?
- Jakie? – Izaya zadał
to pytanie jakby bardziej odruchowo.
Wciąż naprawdę mocno bolała go głowa, więc nie skojarzył faktów wystarczająco
szybko.
- To zdjęcie.
Wzdrygnął się, gdy tuż
obok usłyszał głośny trzask. Nie miał o tym pojęcia, lecz tuż pod jego stopami,
leżała właśnie roztrzaskana lustrzanka. Gdy powoli przetrawił wszystkie
informacje, zrozumiał, o co chodzi.
- Wysłałeś je czy nie?
- Nie – odpowiedział,
czując wzrastające mdłości. Robiło mu się co raz bardziej niedobrze za każdym
razem, gdy nieco bardziej wysilał umysł.
- A komu miałeś je wysłać?
Brunet nie odpowiedział.
Wkopałby każdego.
Naprawdę. Nie należał do lojalnych i wkopałby każdego innego klienta. Jednak
nie miał zamiaru robić tego Shikiemu. Po pierwsze – gdyby nie on, nigdy nie
wszedłby w tego typu interesy i nie miał tyle zabawy z ludźmi. Po drugie –
zdradzanie kogoś z takimi wpływami jak on było nieopłacalne.
No chyba, że od tego będzie
zależało jego życie – wtedy Orihara zdradzi nawet Shikiego. Jednak póki co, nic
na to nie wskazywało.
Z ust informatora wydostał
się głośny krzyk, gdy nagle poczuł, że spada i chwilę później uderzył wraz z
krzesłem o ziemię. Po prawym boku jego ciała rozeszła się ostra fala bólu. To
jedynie dodatkowo zwiększyło ból głowy.
- Karasu, wydaję mi się,
że Orihara-san jest już wystarczająco… uszkodzony – ponownie odezwał się
pierwszy mężczyzna, ten sam, który wcześniej mówił, że nieszczególnie się tym
wszystkim przejmuje – Jak jeszcze coś mu zrobisz, to do końca rozwalisz mu
głowę.
- Jakby mnie to obchodziło
– po pokoju rozeszło się głośne prychnięcie.
- No cóż… jeśli jednego
zaćpasz na śmierć, a drugiemu zwalisz mózg, to niczego się nie dowiesz. Więc
powinno cię to obchodzić.
- Nie zgrywaj dupka, tylko
dlatego, że masz bezpieczny tyłek! Zawsze mogę cię podkablować i będziesz
siedział jako wspólnik.
Izaya przysłuchiwał się
ich durnej sprzeczce jednym uchem, w między czasie walcząc z napływającą falą
nudności. Nie za dobrze mu to wychodziło i kilka sekund później puścił pawia.
- Kurwa… - syknął Karasu,
z obrzydzeniem wpatrując się w zalewające podłoge rzygi. Facet pewnie nie
wiedział, ale właśnie patrzył na cholernie drogie tiramisu wymieszane z
cholernie drogą kawą. Za to wszystko oczywiście zapłacił cholernie spłukany
Shizuo.
Mimo wszystko finanse
blondyna nijak miały się do tego, jak poniżony właśnie czuł się Orihara.
- Szkoda, że nie na twoje
buty – zaśmiał się wrednie brunet, wbrew wszystkiemu chcąc pokazać, że ani
trochę go to nie przejęło. Tylko… cholera, czy ta głowa nie mogła boleć trochę
mniej?
Chwilę później poczuł, jak
krzesło, na którym siedzi, jest ponownie podnoszone do pionu.
- To zrobimy tak. Powiesz
albo zwiększe temu narwańcowi dawkę. Z tego co słyszałem, ostatnio się
pogodziliście, więc raczej nie chciałbyś, żeby twój nowy przyjaciel zginął, co nie?
- Przyjaciel… - Izaya
powtórzył wyraźnie rozśmieszony – zabawne, ile sarkazmu włożyłeś w to słowo.
- Powiesz? – nacisnął
Karasu.
- Nie.
- Karasu – odezwał się
drugi z facetów – Nie mów, że chcesz siedzieć też za morderstwo.
- Jakby to miało jakieś
znaczenie za co mnie wsadzą. Narkotyki, zabójstwo… i tak nie dożyję dnia, w
którym mnie wypuszczą.
- Desperat z ciebie –
zaśmiał się cicho Izaya.
Zabawne. Ludzie mieli
czasem takie głupkowate motywy. Ciekawe czy ta dwójka należała do grupki
Awakusu, na którą miał z Shizuo donieść Shikiemu. Może tylko od nich kupowali?
Orihara nie wiedział.
Ach, kolejni interesujący
ludzie. Stęsknił się za tego typu bezpośrednim kontaktem i rozmowami z nimi.
- Zamknij się! – Karasu
podniósł głos. Miał w dłoni małą strzykawkę bez igły i właśnie odkręcał żółty
koreczek przy wenflonie na przedramieniu Shizuo. Założyli mu go dlatego, że ich
wcześniejszy plan ograniczał się tylko do podawania blondynowi drobnej dawki od
czasu do czasu. Karasu wsunął strzykawkę i wstrzyknął całą jej zawartość.
- Przyjdę za pół godziny.
Jak nie będziesz chciał powiedzieć, strzelę mu kulkę w łeb, żeby się nie męczył
i zacznę wstrzykiwać ten syf tobie – warknął mężczyzna.
Po pomieszczeniu poniosły
się kroki. Z każdą chwilą coraz bardziej się oddalały i chwilę później
dołączyła do nich kolejna para – najwyraźniej drugi facet też wychodził. Drzwi
się zamknęły, a ciche szuranie butów zniknęło.
W pokoju zapanowała cisza.
Ogłupiająca cisza, którą w tego typu sytuacji nikt się nie przejmował.
Izaya i Shizuo zostali
sami, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że siedzą naprzeciwko siebie.
- Mam nadzieję, że nie
masz mi tego za złe – odezwał się w końcu brunet, nieco skuteczniej już
ignorując ból głowy – ale mówiłem ci przecież, że chcę cię tylko wykorzystać –
uśmiechnął lekko do siebie, choć, z powodu bólu, uśmiech ten trwał tylko
chwilę.
Shizuo nie odpowiedział.
Jedynym co usłyszał Izaya, był jego przyspieszony i drżący oddech.
- Oddychaj powoli,
Shizu-chan.
Blondyn dalej z trudem
nabierał do płuc powietrza, zupełnie jakby w każdej chwili mogło się ono
skończyć. Trzęsły mu się ręce, a kawowy kolor jego tęczówek był obecnie w
większości zakryty przez wielkie jak spodki źrenice – oczywiście przez materiał
zakrywający mu oczy i tak było to niewidoczne.
- Powoli – powtórzył
spokojnie Orihara.
Oczywiście sprawiał
wrażenie opanowanego tylko, gdy mówił do Shizuo. Musiał, żeby blondyn był jak
najbardziej spokojny i nie zaczął się hiperwentylować. Tak naprawdę to właśnie
bił się z myślami zalewającymi jego poobijaną głowę.
Miał pół godziny.
Trzydzieści minut na
wymyślenie jakiegoś planu, dzięki któremu mogliby się stąd wydostać. Tylko jak?
Nie było przecież żadnej możliwości. Obaj bezużyteczni. Izaya ślepy, a Shizuo
niewiele brakowało do znalezienia się po drugiej stronie.
- Nie, Shizu-chan – znowu
się odezwał, tym razem nieco zirytowany.
Mimo że naprawdę miał na
to ochotę, starał się nie unosić głosu. Miał ochotę wydrzeć się na Shizuo i na
nim wyżyć. Choć raz dać się ponieść emocjom. Jednak jeśli by to zrobił, jego
szanse na wyjście z tego cało zamiast 0,1% wynosiłyby 0,0000000000001%. Mówiąc
mniej matematycznie, obaj byliby jeszcze bardziej martwi niż są teraz.
- Powoli, okej? Wdech,
wydech… wolniej – Izaya cierpliwie kontynuował zagadywanie Shizuo. Ważne było, aby
blondyn pozostał przytomny. Orihara przez cały czas uważnie wsłuchiwał się w
jego oddech i starał się jednocześnie też wymyślić jakiś sposób wyjścia z tego
cało. Jednak nic nie przychodziło mu do głowy.
Znając życie, nawet jeśli
powie, dla kogo robione było zdjęcie i tak zostaną zabici. Karasu był
desperatem. Tchórzem, który za nic nie chciał pójść do pierdla. Logiczne, że za
wszelką cenę będzie chciał pozbyć się wszelkich świadków – nawet jeśli nigdy
nie widzieli oni jego twarzy. To po prostu pasowało do tchórza takiego jak on.
Izaya uśmiechnął się do
siebie lekko. Sam też był tchórzem.
- Postaraj się nie
denerwować. Oddychaj powoli. Jeśli do umówionej godziny nie przyniesiemy zdjęć,
Shiki zacznie coś podejrzewać, więc będzie dobrze – skłamał.
Wyssał to wszystko z palca.
W końcu blondyn w swoim obecnym stanie nie będzie zbyt wiele analizować i
uwierzy w pierwsza lepszą bujdę.
- Będzie dobrze –
powtórzył, tym razem chcąc nieco bardziej przekonać tym siebie.
Wyglądało na to, że obaj
tu dziś umrą.
***
Shizuo miał rację –
padało. To był naprawdę brzydki dzień.
Mimo wszystko pociągało to
za sobą pewne pozytywy, bo mimo że Simon nie rozdawał ulotek, to Rosyjskie Sushi
i tak tętniło życiem. Co prawda większość klientów zamawiała jedzenie tylko po
to, aby mieć usprawiedliwienie dla przeczekania w restauracji deszczu, jednak
lepsze to niż nic.
- Kida-kun! Narkotyki złe!
– zawołał, Simon kładąc przed dwójką chłopaków ich zamówienie.
Obaj natychmiast
przenieśli na niego wzrok. Kida wyglądał na nieco speszonego faktem, że Simon
po raz drugi przyłapał go na rozmawianiu o narkotykach, jednak Kadota wyglądał
na nieszczególnie wzruszonego.
- Właśnie o tym
rozmawiamy. O tym, że są złe, Simon-san – wytłumaczył mu Masaomi.
- Dużo ludzi o nich
rozmawia.
- Ostatnio? – spytał
Kyouhei – Rzeczywiście dość sporo… jeśli nie przestaną handlować, to pewnie
wybuchnie jakaś wojna gangów – Kadota skrzywił się na samą myśl o tym. Kolejne
bójki, przez które niewinne dzieciaki miałyby lądować w szpitalach. Nie
uśmiechało się to do niego.
- Podobno to jakaś grubsza
sprawa i nawet yakuzi są w to zamieszani. Wiesz coś o tym, Simon-san? – dopytał
Kida.
Simon tylko pokręcił
przecząco głową. Nawet jeśli usłyszał coś w restauracji, to jak zawsze szybko
wyrzucał to sobie z głowy. W końcu i tak miał już zbyt wiele nieprzyjemnych
wspomnień z narkotykami. Wielu dzieciakom w Rosji zrujnowały one życie. Simon
oczywiście wiedział, że tego typu używki były na całym świecie, jednak chociaż
w tym mieście chciał choć trochę zapomnieć o ich istnieniu.
***
Oddech Shizuo gwałtownie
drżał za każdym razem, gdy starał się powoli wypuścić z płuc powietrze.
- Nie tak głęboko. Płycej,
inaczej będzie gorzej.
Kolejna rada Izayi.
Starał się jej posłuchać,
jednak z każdą chwilą robiło mu się coraz słabiej. Nie był nawet w stanie
myśleć. Nie był w stanie się nad czymkolwiek zastanowić, nie był w stanie
niczego przemyśleć – ale być może to i lepiej. Gdyby przed śmiercią przeprowadził
ze sobą skomplikowany monolog wewnętrzny – na co spewnością nie znalazłby
cierpliwości – doszedłby pewnie do wniosku, że zbyt wielu rzeczy w życiu
żałuje.
Albo po prostu zapaliłby
papierosa i starał się o wszystkim zapomnieć.
Zaśmiał się cicho.
- Widzisz słoniki? –
spytał Izaya.
- Sło… słoniki?
- Pytam, czy masz zwidy.
Shizuo delikatnie pokręcił
w odpowiedzi głową. Na szczęście nie miał żadnych halucynacji.
- Więc co cię tak bawi?
- Sam… nie wiem – blondyn
znowu cicho się zaśmiał, lekko odchylając głowę w tył – Hej, boisz się?
Nie miał pojęcia, czemu o
to pyta. Właściwie to nawet nie odczuwał tego, że te słowa opuszczają jego
usta. Wszystko działo się samo, a on obserwował to przez zamgloną szybę.
Zupełnie jakby oglądał stare wspomnienia z dzieciństwa.
- Chciałbym powiedzieć, że
nie, ale raczej się boję, a ty? – dopytał brunet, chcąc podtrzymać rozmowę i
jednocześnie dopilnować przy tym, aby Shizuo nie zasnął.
Tak czy inaczej, brzmiał
naprawdę spokojnie jak na kogoś, kto właśnie przyznał się do lęku. Naprawdę
spokojnie jak na kogoś, komu zostało jeszcze niewiele ponad 5 minut życia.
- Shizu-chan?
Brak odpowiedzi.
Brunet zacisnął usta w
wąską linię, po czym odezwał się ponownie.
- Shizuo?
Cisza przerywana jedynie
cichym bzyczeniem jarzeniówki.
Chwilę później pokój
wypełnił delikatny śmiech Izayi.
- Dobranoc, durniu –
powiedział, odchylając głowę w tył, aby zbierające się w oczach łzy nie
spłynęły mu po policzkach.
W końcu każdy dzieciak się
smuci, gdy jego piesek odchodzi, prawda?
Orihara w dalszym ciągu lekko
się do siebie uśmiechał. Czyli jednak wykończył blondyna. Przypadkiem, ale
jednak to zrobił. Zaraz, jak to szło?
„…niezależnie
od tego czy grozi ci śmierć albo dajmy na to stracenie ręki lub nogi.”
Izaya nigdy nie
pomyślałby, że dojdzie do tego tak szybko. Zabawne, jak los czasem potrafił go
zaskakiwać.
- Wiesz, jednak się męczył
– odezwał się, gdy po około ośmiu minutach usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Był
tym wszystkim nawet trochę rozbawiony– Spóźniłeś się nieco z tą kulką w łeb.
- Trochę szkoda, – mruknął
obojętnie Karasu – ale nie wypada tak marnować kuli, nie sądzisz?
Chwilę poźniej Izaya
usłyszał charakterystyczne kliknięcie metalu i natychmiast zrozumiał, że jest
to wycelowany prosto w niego pistolet. Zamknął oczy, samemu nie wiedząc, o czym
powinien w takiej chwili myśleć.
Odkąd tylko pamiętał, bał
się śmierci. Wątpił w istnienie życia po życiu, ale jednak kurczowo trzymał się
myśli, że być może coś takiego istnieje. Chciał obudzić głowę Dullahana i
trafić do Valhali…
Chciał wiele rzeczy, ale
na samą myśl o kiczowatym podsumowaniu całego swojego życia, robiło mu się
niedobrze. Śmierć jest śmiercią. Nie ma czasu na podniosłe przemyślenia. Nie ma
czasu na nic. Sekundy mijają dwa razy szybciej niż normalnie. Ostatnie momenty
przelewają się między palcami. Po prostu trzeba umrzeć.
- Dla kogo były zdjęcia?
- Nawet jeśli powiem i tak
pociągniesz za spust – Izaya uśmiechnął się asymetrycznie.
Jego ostatni wredny
uśmiech. Szkoda, że skierowany do takiego śmiecia.
Właśnie… dopiero teraz
Izaya to sobie uświadomił, ale to z lekka rozczarowujące, że ma zginąć z rąk
amatora.
No cóż, mówi się trudno.
Równiedobrze mógłby zginąć wcześnej – tego samego dnia, którego oberwał znakiem
drogowym i uderzył się w głowę.
Z trudem przełknął ślinę,
samemu nie wiedząc, czego się spodziewać.
Pistolet został
odbezpieczony. Serce Izayi zabiło szybciej. Pociągnięto za spust. Huk wystrzału
poniósł się dookoła.
Ból. Powalająca fala bolu
trafiła w ciało bruneta. Zupełnie, jakby ktoś odrąbał mu ramię. To uczucie było
nie do zniesienia.
Tylko czemu nadal czuł,
skoro powinien być już martwy? Kulka w łeb, prawda? Szybka śmierć.
Mimo wszystko on nadal
czuł. Czuł cały ten ból.
Odrzut wystrzału sprawił,
że krzesło poleciało do tyłu, a Izaya przewrócił się razem z nim, wydając z
siebie głośny stęk bólu. Po podłodze rozlała się jego krew. Pulsowanie w głowie
niemalże rozsadzało mu ją od środka. Był w szoku. Kompletnie nie wiedział, co
się dzieje.
W pokoju coś się działo. Coś
słyszał. Jakieś kroki. Czyjś głos. Nawet trochę znajomy. Jednak było zbyt duże
zamieszanie, aby cokolwiek udało mu się zrozumieć.
Dopiero teraz – w tym
chaosie i niewiedzy – uświadomił sobie, jak strasznie wali mu serce. Kołatało, obijając
się o żebra. Każde uderzenie dzwoniło mu w uszach, a gdy nabierał do płuc
powietrza, odczuwał ból w barku.
Nagle poczuł ulgę. Dziwną
i dość nietypową. Zupełnie, jakby ktoś w jakiś magiczny sposób uzdrowił
wszystkie jego rany. Znalazł się w błogim stanie odrętwienia. Wszystko
odpłynęło. Najpierw ból, a później jego świadomość.
Co? Jak? W takim momencie... CZEMUUUUU
OdpowiedzUsuńJesteś okrutna.... kończyć w takim momencie DDDDDDDD: no ale czekam na kolejny rozdział i weny życzę kochana ♡♥♡
OdpowiedzUsuńBorzu mój! W takim momencie mi kończyć i zabić Shizuo? Toż to zbrodnia jest. Gdzie mój pistolecik...
OdpowiedzUsuńA z resztą, CUDNE TO BYŁO! Mam duuuuuuużą nadzieję, że nie skończy się to aż tak szybko(23 rozdziały XD).
Weny dużo, no i powodzenia podczas pisania nowych notek.
Nanni
Ale jak to Shizuś nie żyje? D: On nie może /nie żyć/ to je Shizuś, tego nie zabijesz D:
OdpowiedzUsuńMiiiszuuu, nie zabijaa się bezbronnych zwierząt! ;_; Shizu, moja ty biedaczyno najdroższa ._.
OdpowiedzUsuńBrak mi słów, brak mi słów i znowu nie będę mogła się doczekać kontynuacji.
Muszę się do czegoś przyznać XD Myślałam, że po takim solidnym oberwaniu w łeb, Izaya nagle odzyska wzrok XD Tak, czary-mary, magia i te sprawy. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale z tego co pamiętam po niektórych opkach, to był znakomity sposób na przywrócenie pamięci Izayi, więc czemu by i tutaj nie? XD No, baaaaka.
Jak ty się znęcasz nad nimi. Co oni ci zrobili? .-. Miejmy nadzieję, że im to wynagrodzisz, bo Izaya się zemści.
Meh, Izaya ty skurwielu, nawet w takich chwilach nie jest ci szkoda Shizuo, który jednak ci jakoś pomógł. Zły do szpiku kości. A on mimo wszystko tyle dla ciebie starał się zrobić. ;-;
Jestem ciekawa tej akcji, która się działa po upadku Izayi.
Ha, poruszyłaś mnie tym rozdziałem i chyba nie usiedzę na miejscu w wyczekiwaniu na kolejny D:
Weny życzę owocnej~
Ja też myślałam że Izaya odzyska wzrok xD Nie jesteś jedyna Reivi-san
UsuńAyame~
A ja wiedziałam, że wszyscy będą tak myśleć xDD
Usuńo.o omg ;-; dlaczego akurat teraz?! ;-; ja cem dalej!!
OdpowiedzUsuńO~! Rozdział ~! *kilkanaście minut później* Ccccccccccooooooooooo??!!? Shizu-chan nie żyje?! NIEMOŻLIWE, to nie może być! Iza-Iza postrzelony? Ma sie tak poprostu wykrwawić zraniony przez jakąś płotkę?!!?! Nie, tak nie może być. Został postrzelony tylko w ramię i ktoś go uratuje? Iza i Shizu z tego wyjdą prawda?? Prawda??? Miszu -san demonie nad demony, mam nadzieję że szybko napiszesz kontynuacje bo moje nadłamane wydarzeniami tego rozdziału serducho nie wytrzyma długo napięcia związanego z oczekiwaniem na kontynuacje. Pozdrawiam i weny życzę
OdpowiedzUsuńJa ne~
Ayame~
Miszu. Ty. Okrutniku. ;-;
OdpowiedzUsuńJak mogłaś~?! Najpierw milusio przyjemnie -kawka, buziaczki, a chwilę później mordujesz mi Shizuo?!
Mojego Shizusia tak potraktować, oj pogniewamy się XD
Mam nadzieję, że Simon, Shinra czy ktoś tam szybko im pomoże. A Shizuo to przecież potwór, ha, bestia nawet i narkotyki go nie ruszają ! *ciąglewierzywswojąwersję* ;-; XD
Komentarz może nieskładny i niepoetycki, no ale po takim ciosie na lepszy mie nie stać XD
Weny i czasu Szaleńcze c;
Super rozdzial duzo weny zycze
OdpowiedzUsuń;-;
OdpowiedzUsuńPał mi prąd jak pisałam komentarz ;_;
OdpowiedzUsuńNo cóż, może teraz nie wyłączą...
Nieee! Nie i kropka! Shizuś żyje, Izaya będzie widział (come on! wszyscy tak myślimy!) a ten picuś glancuś co tak szczekał do Izayi i Shizuo będzie leżał martwy! Tak, jestem pewna!
Mam czego wyczekiwać ho ho ho!
Życzę weny ^-^
Prosze pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńJak mogłaś zabić mojego kochanego kundelka, nie wytrzymam. On zaraz wstanie i ich powali, nie? Bo to Shizuś. Nieśmiertelna bestia. Nie masz prawa kończyć tego w taki sposób. Chcę ten pieprzony, oklepany hepi end. Ja naprawdę zacznę płakać i będziesz odpowiedzialna za mój depresyjny nastrój. Cały rozdział skręcało mnie w brzuchu, chłonęłam kolejne linijki oczekując ich wybawienia, a tu takie coś. Jesteś niesamowita.
OdpowiedzUsuńA żem się zdziwiła, jak zobaczyłam notkę cztery dni po poprzedniej~ <3 Tylko teraz minęło ich aż 10 ;-; Dobra, na coś zajebistego poczekam. To nie jest koniec, nie? To nie może być konieec~ ;____; Wooooh~ Ale to takie ekscytujące, że nie wytrzymam i powiem: "WOOOOOH! Chcę dalej~!"
OdpowiedzUsuńXD"
Niee, oni się pewnie pomylili co do stanu Shizu-chana, nie? Powiedz, że tak ;-; A Izayę trafili w ramię, nie mógł umrzeć~ :3 Mehehe xD
Wenki <3
Tylko nie Shizuo DX Nie zasłużył na taką śmierć, a Izaya... Rany, rany dlaczego zawsze przerywasz w takich ważnych momentach?!
OdpowiedzUsuńJeśli faktycznie go zabijesz to, t-to...to... No błagam! D: Pisz szybko następny rozdział, bo inaczej kulka w... ramię!
~Życzę weny i chęci do dalszego pisania. Wiem co czuje człowiek, gdy nie umie z siebie wykrzesać nic dobrego. Tobie na szczęście to nie grozi, a jeśli nawet to pamiętaj o swoich czytelnikach!
<3333
Od chwili, gdy Izaya i Shizuo zostają sami, jest genialnie.
OdpowiedzUsuńOddychaj, Shizu-chan, powoli, spokojnie. Oddychaj, wdech i wydech. Nie odlatuj do ciepłych krajów! Oddychaj! Na rany Chrystusa! Trzymaj się! Cholera! Żyyyj! Miszu, zabijając jego – zabijasz mnie, Ty zbrodniarzu! Ludzie, kopcie podwójny grób.
To jak Izaya uspokaja Shizuo, jak mówi mu o oddychaniu, pokazuje jego bardzo ludzką i opiekuńczą stronę - mióóód.
Izaya okłamuje Shizuo, ale tym razem po to, by mu pomóc.
„Będzie dobrze” wypowiedziane przez Izayę.
Izaya przyznaję, że się boi.
Ło matko! Co tu się wyrabia! Uwielbiam to! \(T0T)/
„Dobranoc, durniu” – to przeszyło mi serce jak nóż, ależ ewidentnie czuć w tym miłość Izayi, jak on go kocha! Cholernie smutny moment. Miszu, kopiesz leżącego, sypiesz sól na rany.
Mimo wszystko bardzo podoba mi się ten rozrywający serce rozdział.
Lubię jak bohaterowie upadają, lubię gdy los ścina ich z nóg, gdy zmusza do czołgania, gdy wyciera nimi podłogę. Uwielbiam chwile, w których pojawia się pot, krew i łzy. Im intensywniej, więcej, mocniej – tym lepiej. Lubię to, ponieważ naturalną rzeczą po upadku jest próba podniesienia się. Śledzenie tych etapów, to coś co kocham najbardziej! Niezależnie od tego jaka ilość kości została złamana i jak wielka jest skala zniszczeń, niezależnie od tego jak trudne to jest i jak bolesne – trzeba próbować, trzeba wstać i oni to właśnie robią! To wspaniałe. Motywujące. To nauka cierpliwości i wytrwałości.
Shizuo, Izaya padliście? Powstańcie! \(TAT)/