niedziela, 28 września 2014

Durarara!! "O młodsze rodzeństwo trzeba dbać" - oneshot [Izaya + Roppi]

Czeeeeeeść :D  dzisiaj znowu nie ma wśto, ale to nie dlatego, że się lenię, tylko dlatego, że mam wątpliwości odnośnie jednej sprawy i zastanawiam się nad kilkoma wariantami rozwinięcia fabuły... ponad połowę rozdziału mam już napisaną, no ale~~ nie wiem, jak to będzie xP czekam na olśnienie

W czasie czekania na to "olśnienie" wstawiam oneshota~:D Jak widzicie w tytule notki, nie jest napisane[Izaya x Roppi], tylko [Izaya + Roppi], co znaczy, że nie jest to paring, żeby nie było~! Chodzi bardziej o to, że obaj tu występują

Miłego czytania ;) a ja idę dalej maratonować Zankyou no Terror, bo zostały mi tylko 3 odcinki (ostatnio naprawdę podoba mi się zaliczanie serii w jeden dzień xD)

~~~~~~~~~~~~~~~~~

"O młodsze rodzeństwo trzeba dbać"

Zaśmiałem się do siebie, patrząc na swoją rękę. Głębokie nacięcia na niezdrowo bladej skórze i spływająca do odpływu ciemno czerwona krew. Żyletka w prawej ręce. Dość… drastyczny widok. Lekko pokręciłem głową, odkładając ostre narzędzie i odkręciłem wodę w kranie, chcąc wszystko jakoś wyczyścić.

Prawda jest taka, że spodziewałem się czegoś więcej. Właściwie to spodziewałem się czegokolwiek, ale oprócz pieczenia i bólu, nie poczułem żadnej ulgi, o której wszyscy mówili. Czym to miało być? Odwróceniem uwagi od złego nastroju? No to najwyraźniej trudno było mnie rozproszyć. Czułem się tak samo jak na początku – tyle, że teraz miałem w łazience syf, który musiałem sprzątnąć i dodatkowo bolała mnie ręka.

Ten ból i widok krwi nie był ulgą. Był jedynie dodatkowym problemem, który jeszcze bardziej mnie irytował. Kolejne zmartwienie – posprzątać, zająć się raną, żeby nie amputowano mi ręki i potem wymyślić sobie jakąś wymówkę odnośnie tego, czemu mam zabandażowane przedramię. Westchnąłem, spoglądając w lustro wiszące nad umywalką.

Upierdliwe. Prawdopodobnie poczułbym się lepiej, gdybym – tak jak Shizuo – rozwalił coś, a nie siebie.

W dodatku prawda była taka, że nie miałem pojęcia, co zrobić z tak głębokimi nacięciami. No co? Raczej w tym wypadku powinno się założyć szwy, jednak ja nie miałem zielonego pojęcia, jak to się robi. No i nawet nie miałem porządnej apteczki.  Spojrzałem znowu na swoją rękę. Mimo że przed chwilą ją opłukałem, to znowu była pokryta krwią.

Westchnąłem, biorąc jeden z ręczników. Tak jak wszystkie inne był biały. Nie ma szans, żeby później dało się sprać, ale mówi się trudno. Przyłożyłem go do ran i mocno docisnąłem, udając się do kuchni. W szafce nad lodówką, gdzie trzymałem lekarstwa(głównie tabletki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe) znalazłem bandaż oraz wodę utlenioną. Dobrze, że w ogóle miałem bandaż. Położyłem te dwie rzeczy na kuchennym blacie. Odsunąłem od ręki ręcznik i polałem ją wodą utlenioną. Szczypało i spływało mi po ręce na blat, ale nieważne. Później nie za dokładnie owinąłem rękę bandażem. Mówiąc „nie za dokładnie”, mam na myśli to, że wszystko było zakryte, ale mógłbym to zrobić lepiej. Tylko że mi się nie chciało. Ponadto przy odkładaniu wody utlenionej na miejsce i wyrzucaniu ręcznika, uświadomiłem sobie, że pod bandaż powinienem był podłożyć gazę, czy coś takiego, ale po pierwsze: było już na to za późno, a po drugie: nie miałem gazy.

Na moim opatrunku dość szybko pojawiły się czerwone plamy. Wytarłem blat i wziąłem z szafki tabletki przeciwbólowe. Połknąłem dwie. Tak na wszelki wypadek, gdyby potem zaczęło boleć mocniej.

Rozejrzałem się dookoła, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wygląda na to, że po tym całym „zamieszaniu”, znowu wróciłem do punktu wyjścia. Z ciężkim westchnieniem opadłem na kanapę, zasłaniając oczy niebolącym mnie przedramieniem. Więc teraz, po tym żałosnym niewypale, czas na powrót do rutyny. Nic nie robienie, praca, sen, nic nie robienie, praca, sen… i tak w kółko do usranej śmierci.

Nie, żeby jakoś szczególnie fascynowała mnie taka kolej rzeczy. Po prostu nie potrafiłem odnaleźć chociaż odrobiny… czegokolwiek w tym, co kiedyś robiłem. Wszystkie książki, piosenki i jakiekolwiek inne rzeczy, którymi mógłbym się zająć, wydawały się być puste, pozbawione znaczenia, nie wywoływały we mnie żadnych emocji. Były mi tak obojętne, że kompletnie nie miałem na nie ochoty. Mogłem sobie wmawiać, że to wszystko nadal mnie interesowało, ale prawda była taka, że miałem to kompletnie w dupie. Sama myśl o włączeniu muzyki przyprawiała mnie o ból głowy, spojrzenie na szafkę z książkami sprawiało, że w jednej chwili robiłem się śpiący, a telewizor właściwie mógłbym wyrzucić przez okno. Tak czy inaczej, trzy opcje to i tak dość niewiele, ale co innego mogłem robić?

Czym innym mógłbym się zająć, gdybym miał na to siłę? Właśnie, gdybym miał siłę. Gdybym z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie był wyczerpany psychiczne, to z chęcią bym się za coś wziął. Wyszedłbym z domu i poszedł… cholera wie gdzie, może na basen. Gdziekolwiek. Naprawdę bym chciał.

Przewróciłem się na bok, przodem do oparcia kanapy i po moim ciele przeszedł chłodny dreszcz. Nie mam pojęcia czemu. Czułem ciepło w okolicach nosa i oczy lekko zachodziły mi łzami. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, jak bym się nie starał i tak się nie rozpłaczę. Tak już po prostu jest. W końcu nie można płakać, jeśli niczego się nie czuje, co nie? Obezwładniająca pustka, która wszystko ze mnie wysysała. Zupełnie jakbym do niczego się nie nadawał. Nie nadawał się do życia.

- I czego się znowu użalasz, głąbie – mruknąłem do siebie. Powiedziałem to na głos tylko dlatego, że bezustanna cisza dookoła mnie denerwowała. Cisza była… samotna. Jedynie przypominała mi o tym, że nikogo nie miałem. Z większością osób nie potrafiłem się dogadać, a ci, z którymi nawet lubiłem rozmawiać, nie mieli dla mnie czasu. Przypominali sobie o mnie głównie wtedy, gdy czegoś chcieli.

Westchnąłem. Przez cały ten czas wpatrywałem się w oparcie kanapy. Więc… jak długo jeszcze miałem zamiar tak leżeć?  Lekko się uśmiechnąłem. Zabawne, jak często zadawałem sobie to pytanie. Odpowiedź była zawsze taka sama – najdłużej jak się da.

Powoli przeniosłem wzrok na swoje przedramię. Robienie tego było głupotą, ale warto było spróbować. Jednak nie wiedziałem wtedy jeszcze, że za niedługo cofnę te słowa.

Następnego dnia nawet nie tknąłem bandaża. Właściwie to przez kilka dni jakby… zapomniałem o jego istnieniu. Oczywiście zapomnienie o czymś takim, wydawało się być niemożliwym, ale po prostu nie miałem ochoty na udanie się do apteki i kupienie jeszcze jednego bandaża. Nie miałem na to ani ochoty, ani pieniędzy. Nie miałem nawet pieniędzy na jedzenie. Dlaczego? Bo kilka dni przed zabawą z żyletką wszystko przepiłem.

Siedziałem właśnie w fotelu z podciągniętymi pod brodę nogami i piłem wodę. Siedziałem tak dlatego, że dzięki temu mniej bolał mnie brzuch. Jednak ręka, niezależnie od pozycji, wciąż bolała tak samo mocno. Nie chciałem nawet odwijać bandażu, aby sprawdzić, co się z nią dzieję. Po prostu nie chciałem. Wiedziałem, że zobaczę coś, co z pewnością mnie nie ucieszy, więc udawałem, że problem nie istnieje i połknąłem tabletkę przeciwbólową. Opróżniłem szklankę do reszty i powstrzymałem w sobie chęć zajrzenia do lodówki. Wiedziałem, że i tak niczego w niej nie znajdę.

Zastanowiłem się przez chwilę. Skąd wytrzasnąć jedzenie, gdy nie ma się forsy? Żadna z opcji, które przychodziły mi do głowy mnie nie zadowalała. Ułożyłem głowę na oparciu i trochę się przekręciłem w poszukiwaniu wygodnej pozycji, po czym zamknąłem oczy w nadziei, że może zasnę. Co mnie zaskoczyło, było dość wygodnie jak na fotel i udało mi się zdrzemnąć.

Obudziłem się kilka godzin później, głównie przez to jak bardzo skręcało mi się w brzuchu. Wiedząc, że i tak nie mam nawet co myśleć o jedzeniu do następnej wypłaty, spojrzałem na swoje wciąż bolące przedramię. Nadal byłem zaspany i przez jakiś czas na wpół przytomnym wzrokiem przyglądałem się brązowym i przesiąkniętym plamom krwi. W dzień zakładania opatrunku były jeszcze czerwone.

Uśmiechnąłem się do siebie słabo. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio się kąpałem. Nic tylko śpię i chodzę do pracy.

Kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi, lekko uniosłem głowę i zastanowiłem się, kto to może być. Na pewno nie komornik, bo na szczęście przed przepiciem pieniędzy, zapłaciłem wszystkie rachunki. Powoli wstałem z fotela i już miałem otworzyć, jednak przedtem założyłem na swoją bluzkę z krótkim rękawem sweter. Wsunąłem go przez głowę i naciągnąłem rękawy na dłonie, aby mieć pewność, że nie widać bandaża.

Kiedy otworzyłem drzwi, miałem ochotę ponownie je zamknąć, jednak tego nie zrobiłem.

- Cześć, Roppi-kun – uśmiechnął się Izaya i o dziwo zrobił to w dość przyjazny sposób.

- Cześć – powiedziałem cicho.

Nieszczególnie cieszył mnie jego widok. Nasze relacje były dość skomplikowane.

- Chcesz rozmawiać tu? – zapytał miłym głosem.

Pokręciłem przecząco głową i otworzyłem szerzej drzwi, niechętnie wpuszczając go do środka. Nigdy nie czułem się zbyt komfortowo, gdy przebywał w moim mieszkaniu. Właściwie to nigdy nie czułem się komfortowo, gdy z nim byłem. Zamknąłem za nim drzwi i przyglądałem mu się, kiedy ściągał buty i kurtkę.

- Schudłeś, odkąd ostatni raz cię widziałem – wytknął, patrząc się na moje nogi i po chwili lekko się uśmiechnął.

- A ty niestety się nie zmieniłeś – mruknąłem, kierując się w stronę swojego salonu połączonego z kuchnią. Izaya poszedł za mną i usiadł obok mnie na kanapie, rozglądając się dookoła – Czemu przyszedłeś? – spytałem, właściwie to nawet trochę ciekaw odpowiedzi. W końcu dawno go nie widziałem, więc musiał mieć jakiś powód, aby tak nagle się pojawić.

- Wiesz, Roppi-kun, – zaczął z lekkim uśmiechem i dokładnie mi się przyjrzał, ani trochę nie podobał mi się fakt, że na mnie patrzył – mamy wspólne konto bankowe. Niedawno robiłem przelew i zobaczyłem, że jesteś kompletnie spłukany.

Zmarszczyłem brwi – Nic nowego. Nie pierwszy raz mi się to zdarza – odpowiedziałem mu. Jak zwykle był wścibski.

- Oczywiście – mówiąc to, cicho się zaśmiał – Jednak zazwyczaj to pod koniec miesiąca kończą ci się pieniądze. Pierwszego masz wypłatę, więc to nie problem. Jestem tylko ciekaw, co masz zamiar zrobić w swojej obecnej sytuacji – po powiedzeniu tego uśmiechnął się w ten swój pokręcony sposób – Jest dwunasty, Roppi-kun. Miałeś wypłatę dwanaście dni temu i już wszystko straciłeś. To nowość. Dlatego właśnie tak mnie to zainteresowało.

Tym razem to ja cicho się zaśmiałem. Cicho i krótko. Przeniosłem wzrok z niego na okno i przez chwilę się w nie wpatrywałem.

Jak to jest, że Izaya zawsze wszystko wie, a ja nigdy nie wiem nic? Dopiero dwunasty? A ja miałem zamiar jakoś przeżyć do następnej wypłaty? Wciąż z lekkim uśmiechem na ustach, położyłem dłoń na swoim nadal bolącym mnie przedramieniu. Byłem aż tak głupi, że nawet nie miałem pojęcia, który dziś jest. Dwunasty… to co ja teraz zrobię do pierwszego?

Przeniosłem wzrok z powrotem na swojego brata, który przyglądał mi się z wyraźnym zadowoleniem i milczałem, nie mając zielonego pojęcia, co powiedzieć.

Umrę z głodu. To nie byłoby właściwie takie złe rozwiązanie. Nawet mi się podoba.

- Co zrobiłeś z tymi wszystkimi pieniędzmi, Roppi-kun? – zapytał, a ciekawość nie znikała z jego wwiercających się we mnie oczu.

- Przepiłem – wzruszyłem ramionami. Miałem ten dziwny nawyk mówienia mu prawdy. Nie lubiłem go, ale jednak lubiłem. Lubiłem, bo był jedyną osobą, która od czasu do czasu się mną interesowała. Jedyną osobą, dzięki której czułem się mniej samotny. A nie lubiłem dlatego, że często się mną bawił.

Najpierw zmarszczył brwi – Mówisz serio? – a potem, kiedy skinąłem głową, zmarszczka z pomiędzy jego brwi zniknęła i zastąpił ją lekki uśmiech na ustach, którego znaczenia nie potrafiłem do końca rozczytać.

No dobra, może gdybym chciał, to bym odczytał, ale zbyt wiele części ciała mnie bolało i pustka w mojej głowie była zdecydowanie za duża, aby w ogóle chciało mi się wysilać.

- Jakiej odpowiedz się spodziewałeś? – zapytałem, wciąż na niego patrząc. Wyglądało na to, że był mną chyba rozczarowany. No cóż, niedziwne, bo ja sobą też.

Zaśmiał się – Spodziewałem się jakiejś ciekawej historii o wciągnięciu w długi lub wyłudzaniu pieniędzy albo czegoś z gangami.

- Więc to co usłyszałeś, nie jest dla ciebie ciekawe, co?

- Dość pospolite – skinął głową – Co, pewnie jeszcze powiesz, że to dlatego, że dziewczyna cię rzuciła? – dodał żartobliwie.

Pokręciłem przecząco głową. Izaya przez jakiś czas się nie odzywał i ja także milczałem, patrząc przed siebie. Prawdopodobnie normalnie nad czymś bym się teraz zastanawiał. Nieco mocniej zacisnąłem dłoń na przedramieniu, łudząc się, że może to pomoże, bo tabletki nic nie dawały. Byłem ciekaw, kiedy mi się skończą. Zostało chyba tylko pięć.

- Więc co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał w końcu i kiedy na niego spojrzałem, znowu zobaczyłem w jego oczach tę dziecięcą ciekawość.

- Umrzeć z głodu – powiedziałem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Jak już wcześniej mówiłem, ta opcja naprawdę nie wydawała mi się być aż tak złą.

Izaya się zaśmiał. Jego reakcje zawsze były odwrotne do tych, jakich spodziewano by się po przeciętnym człowieku. Jednak z drugiej strony przeciętny człowiek zamiast głodzenia się, sprzedałby coś albo poszedł do lombardu, czy gdziekolwiek indziej, aby pożyczyć pieniądze. Wychodziło więc na to, że obaj byliśmy nienormalni. W końcu to te same popieprzone geny. Lekko się do siebie uśmiechnąłem. Nazwisko zobowiązuje.

- Jakoś mi to nie leży, żeby mój młodszy braciszek umierał z głodu – westchnął w odpowiedzi, a po chwili dodał – Znowu masz depresję, co nie?

Wzruszyłem ramionami – Pewnie tak – mruknąłem, choć naprawdę nie przepadałem za tymi wszystkimi diagnozami.

Kiedy pierwszy raz powiedziano mi, że mam depresję, miałem szesnaście lat i jeszcze mieszkałem z rodzicami, dzieląc pokój z Izayą. Cały czas mnie wtedy obserwował i wydawał się mną naprawdę zainteresowany. Jakby miał przed sobą najciekawszy obiekt na całym świecie. Rozmawiał ze mną codziennie. Leżał w łóżku obok mnie i mimo że nie miałem na nic ochoty i zawsze odwracałem się do niego plecami, to i tak do mnie mówił, cierpliwie czekając na moje skąpe odpowiedzi. Jednego dnia w jakiś dziwny sposób mnie pocieszał i podnosił na duchu, a drugiego doprowadzał do płaczu. Sam wtedy nie potrafiłem tego zrozumieć, choć to wszystko było banalnie proste. Po prostu sprawdzał moje reakcje. Byłem dla niego jak obiekt testowy. Robił ze mną, co tylko chciał, a ja pozwalałem mu na to wszystko tylko po to, aby czuć się przez to mniej samotnym. Wiedzieć, że mimo wszystko kogoś obchodzę.

- Kiedy ostatnio z kimś rozmawiałeś? – spytał po chwili ciszy.

- Wczoraj – odpowiedziałem automatycznie.

- A poza pracą?

Nie odpowiedziałem i odwróciłem od niego wzrok. Nie pamiętałem. Pewnie dawno.

Zaśmiał się cicho i dość krótko, jednak po chwili westchnął, przyglądając mi się z czymś podobnym do nostalgii w oczach.

- Idź się wykąpać, a ja zamówię pizze, okej? – powiedział w końcu z delikatnym uśmiechem.

Wyglądał przyjaźnie. To i tak pewnie tylko maska, jednak ja chciałem wierzyć w to, że ten uśmiech jest prawdziwy. Chciałem, bo w pewnym stopniu podnosiło mnie to na duchu.

Lekko skinąłem głową i powoli wstałem z kanapy. Z początku widok przesłoniły mi mroczki, ale zignorowałem je i skierowałem się w stronę łazienki.

Kiedy otwierałem drzwi, Izaya dodał – Moglibyśmy co prawda zjeść na mieście, ale wyglądasz, jakbyś miał się przewrócić, więc lepiej nie.

- Znowu udajesz miłego? – nie mogłem powstrzymać się przed spytaniem.

Jego uśmiech się pogłębił, mimo wszystko wciąż wyglądał przyjaźnie – Przecież obaj lubimy się w to bawić, prawda?

Spuściłem wzrok – Prawda – po powiedzeniu tego zniknąłem w łazience, zamykając za sobą drzwi.

Spojrzałem w lustro. Miałem trochę tłuste i potargane włosy. Niedziwne, że kazał mi się wykąpać. Westchnąłem, ściągając sweter i rzuciłem go na ziemię. To samo zrobiłem z resztą ubrań. Odkręciłem wodę pod prysznicem i czekając, aż w kabinie zrobi się ciepło, usiadłem na opuszczonej klapie od sedesu i przez jakiś czas patrzyłem na swoje przedramię. Rozwiązać bandaż? Lekko zmarszczyłem brwi. Nie chciałem oglądać tego, co pod nim jest. Nie chciałem oglądać tego samemu, bo i tak nie wiedziałbym, co z tym zrobić.
Przeniosłem wzrok na kabinę. Szyba była zaparowana. Wszedłem do środka i zacząłem się myć, uważając przy tym, aby nie zamoczyć opatrunku.

Więc skoro nie chciałem oglądać tego samemu, to co miałem zrobić? Pójść tak po prostu do Izayi, pokazać mu to i kazać się tym zająć? Zaśmiałem się gorzko. Przez myśl przeszło mi zaaranżowanie jakiejś scenki, w której „przypadkiem” zobaczyłby bandaż i liczenie na to, że może spyta, co mi się stało.

Przyłożyłem czoło do chłodnych kafelków naprzeciwko mnie. Gorąca woda spływała mi po plecach, trochę mnie odprężając i powodując, że zapominałem o rozchodzącym się po moim ciele bólu.

Przymknąłem na chwilę powieki, zastanawiając się, czemu moje relacje z Izayą polegały tylko i wyłącznie na wzajemnym wykorzystywaniu się?

Umyłem się do reszty, zakręciłem wodę i wyszedłem z pod prysznica. Wytarłem się i miałem zamiar ubrać, ale wtedy właśnie zorientowałem się, że nie wziąłem sobie ubrań na zmianę.

No więc wygląda na to, że Izaya zobaczy mój bandaż bez żadnego nędznego i zmyślonego „przypadku”. Tak czy inaczej… wszystko jedno. Naprawdę wszystko jedno. Ważne, że jeśli coś z tym zrobi, przestanie mnie boleć.

Owinąłem się w pasie ręcznikiem i wyszedłem z łazienki. Skierowałem się do swojej sypialni i gdy już się tam znalazłem, zamknąłem za sobą drzwi. Rzuciłem ręcznik na łóżko, otworzyłem szafę i zacząłem się ubierać. Przy wykonywaniu wszystkich tych czynności moje kończyny sprawiały wrażenie jakby dwa razy cięższych. W dodatku kręciło mi się w głowie.

Mając na sobie jedynie spodnie i trzymając w rękach koszulkę, usiadłem na łóżku, czekając, aż trochę mi przejdzie. Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich oddechów, myśląc, że może to coś da. Trochę pomogło. Założyłem na siebie koszulkę, naciągając rękawy tak, aby nie było widać bandaża. Koniec końców wolałem, aby jednak nie wiedział. Chciałbym, żeby coś z tym zrobił, ale nie chciałem być w jego oczach jeszcze bardziej żałosnym.

Wyszedłem z sypialni i udałem się do salonu, w którym na mnie czekał. Siedział przy stole i kręcił telefonem po jego blacie jak jakimś bączkiem, a gdy mnie zobaczył, lekko się uśmiechnął. W jego oczach zobaczyłem to pokręcone podekscytowanie.

- Od razu lepiej wyglądasz – powiedział, kiedy zająłem miejsce naprzeciwko niego.

- Jaką zamówiłeś? – zapytałem.

- Ser, szynka, salami i podwójny ser – wymienił – Do tego sos czosnkowy. Może być?

Skinąłem głową. Nie, żebym w ogóle miał coś do gadania. W końcu pizza była już zamówiona. Na samą myśl o jedzeniu, zaczynało mocniej skręcać mi się w brzuchu.

Spojrzałem na Izaye. Dziwnie było siedzieć z kimś przy stole. W ogóle dziwnie było z kimś przebywać. Odzwyczaiłem się od tego. Pewnie dlatego tak dziwnie się czułem. Prawie jakbym był zaniepokojony. Albo… albo sam nie wiem.

Aby uniknąć niezręcznej ciszy, Izaya włączył telewizor i do czasu przyjazdu pizzy obaj oglądaliśmy jakiś program. Nie byłem nim szczególnie zainteresowany, ale lepsze to niż nic. Kiedy po mieszkaniu rozszedł się dzwonek do drzwi i Izaya zapłacił dostawcy, zaniósł ją do kuchni, po czym położył kartonik na stole, a ja wyjąłem talerze, przy okazji połykając też kolejną tabletkę przeciwbólową. Teraz zostały już tylko cztery.

- Coś cię boli? – spytał, widząc jak popijam pigułkę wodą i wziął sobie kawałek pizzy. Zaczął jeść, rozsiadając się na krześle i zmienił program w telewizji.

- Głowa – odparłem, a następnie położyłem przed nim jeden z dwóch talerzy, aby w razie gdyby coś mu spadło, nie ubrudził stołu.

Właściwie to co powiedziałem, nie było tak do końca kłamstwem, bo głowa też mnie bolała. Jednak tabletkę połknąłem z myślą o ręce.

- Ile ci pożyczyć? – spytał po dłuższym czasie milczenia ze wzrokiem utkwionym w ekranie telewizora.

Nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi. Być może dlatego, że mój umysł był nieco zamglony i dość wolno kojarzyłem fakty. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że chodzi o pieniądze.

Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem otwarcie prosić o pieniądze. Wezmę, ile mi da i zwrócę jak najszybciej tylko będę mógł.

- No dobra – westchnął, sięgając po szklankę z colą, którą też zamówił i kątem oka zerknął na kartonik z pizzą.

Zupełnie jakby zastanawiał się, czy wziąć sobie jeszcze jeden kawałek, ale najwyraźniej już nie był głodny, ponieważ koniec końców zrezygnował.

- Jak zwykle nie mamy ze sobą zbyt wielu wspólnych tematów – zauważył, wciąż trzymając szklankę dość blisko ust.

Wyglądał na mniej pozytywnie nastawionego niż wcześniej i miał nieco zmrużone oczy, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał.

- Swoją drogą… - zaczął niby obojętnie, wyciągając przed siebie dłoń.

Myślałem, że jednak chce sięgnąć po kolejny kawałek pizzy, ale jego dłoń zacisnęła się mocno na moim przedramieniu. Natychmiast się spiąłem.

- Jeśli tak bardzo chcesz się ciąć, to z chęcią pomogę i odrobię ci tę rękę – uśmiechnął się złośliwie, wbijając palce w moją rękę.

Wydałem z siebie cichy syk i mocno zacisnąłem powieki. Chciałem się wyszarpnąć, jednak on trzymał mnie zdecydowanie za mocno.

Zgadywałem, że znowu się bawił.

- Wiesz, Roppi… tego typu rzeczy są bezsensowne – dodał, rozluźniając nieco uścisk.

Cofnąłem rękę.                                                                    

- Teraz już wiem, – odpowiedziałem, automatycznie przykładając dłoń do bolącego miejsca – ale wolałem się przekonać samemu.

Prychnął – Zawsze wszystko musisz robić sam. Mógłbyś choć raz przyjąć pomoc swojego starszego braciszka i zrezygnować z przekonywania się na własnej skórze, co?

Starszego braciszka? Zmarszczyłem brwi, nie będąc pewnym, co na to odpowiedzieć. Starsi bracia powinni być chyba autorytetem, a Izaya swoją postawą raczej nigdy nie pokazywał mi niczego dobrego.

Zmarszczyłem nieco brwi. Byłem śpiący i naprawdę trudno było mi się skupić lub chociaż nad czymś zastanowić. Typowe dla mnie rozmyślanie i analizowanie tego, co się dzieje, stało się nieosiągalne.

- Raz zrezygnowałem – odezwałem się po chwili, spoglądając na niego.

Najwyraźniej spodobało mu się to, że o tym wspomniałem, ponieważ jeden z kącików jego ust uniósł się w górę.

- Biorąc pod uwagę to, jak nieszczęśliwy jesteś ze swoim obecnym życiem, może miałbyś ochotę na powtórkę? – spytał niby grzecznie, jednak przez to jak się na mnie patrzył, wiedziałem, że tak naprawdę rzuca mi wyzwanie.

Odwróciłem od niego wzrok i  cicho mruknąłem pod nosem – Dobrze wiesz, że nie.

To, o czym rozmawiałem właśnie z Izayą, nie należało do najwspanialszych wspomnień.

Miałem wtedy siedemnaście lat, brak hobby, nudziłem się i nie widziałem w niczym sensu. Czynników było zdecydowanie więcej, jednak nie jestem sobie w stanie teraz przypomnieć reszty. Siedziałem w swoim pokoju z nożem w ręku i zastanawiałem się, czy nie odebrać sobie życia. Być może nie brzmi to zbyt poważnie, gdy mówię o tym tak obojętne, jednak tego typu myśli zbyt często chodziły mi wtedy po głowie, żebym był w stanie jakoś faktycznie się nimi przejąć.

Jedyne co w tamtym czasie odczuwałem, to bezustanna pustka. Uczucie zbliżone do tego, które towarzyszyło mi przez kilka ostatnich dni, ale mimo wszystko gorsze.

I o ile samo myślenie o tym nie było złe, to Izaya jak zwykle musiał się pojawić i namieszać. Po tym jak zobaczył, że przykładam nóż do nadgarstka, uśmiechnął się i zaczął mnie dusić. Z jednego, prostego powodu – żebym nie próbował popełnić samobójstwa, chciał pokazać mi jak to jest naprawdę bać się śmierci, gdy ktoś chce cię zabić.

Wtedy jednak tego powodu nie znałem i byłem w szoku. Nie rozumiałem, czemu mój własny brat, który jeszcze wczoraj chciał mnie nieco zmotywować do życia, nagle mnie zaatakował. Dlaczego chciał mnie zabić? Owszem, mówił mi czasem podłe rzeczy tylko dlatego, że zrobił sobie ze mnie obiekt testowy, ale dlaczego tak nagle chciał mnie zabić? Skąd się wzięła ta nienawiść, z jaką zaciskał dłonie wokół mojej szyi?

Wtedy nie wiedziałem, ale teraz już wiem, że to była tylko kolejna z jego manipulacji. Mimo wszystko nawet teraz świadomie poddaje się wszystkim jego zachciankom. Robię to, bo nie mam nic do stracenia.

Westchnąłem.

Jak on to robił, że zawsze miał jakiś cel, co? Chociażby zwykłe wgniatanie mnie w ziemię. Zawsze sobie coś znajdował. Miał marzenia. Chore, ale jednak miał. A ja nie miałem niczego. Nikogo. Tylko jego, tylko tego pokręconego świra, który siedział właśnie przede mną i uważnie mi się przyglądał.

- Zgaduję, że zaczynasz już mieć mnie dość – zaśmiał się lekko, kładąc dłonie na stole i przysunął się o kilka centymetrów – ale pewnie tym razem też nie chcesz, żebym sobie poszedł – uśmiechnął się asymetrycznie.

Skinąłem głową. Nie chciałem, żeby sobie szedł. Zawsze tak było. Wolałem siedzieć z nim niż samemu.

- Dlaczego zawsze wszystko tak komplikujesz, co? – odezwałem się w końcu, nie potrafiąc zrozumieć tego, co się między nami dzieje. Nigdy nie mogłem. Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdybym go lubił lub nie lubił. Bycie utkwionym gdzieś pomiędzy nie należało do łatwych rzeczy.

- Bez tego byłoby nudno – wzruszył ramionami.

- Nudno – powtórzyłem cicho, czując jak oczy zachodzą mi łzami. Żadna z nich nie wypłynęła. Zaśmiałem się cicho i krótko – Kiedy my w końcu staniemy się normalnym rodzeństwem? – spytałem właściwie to bardziej siebie.

Tak jak się tego spodziewałem, nie uzyskałem od niego odpowiedzi. Obaj wiedzieliśmy, że jest ona oczywista – nigdy. W dalszym ciągu wpatrywałem się w przeciwległy kraniec stołu.

- Wiesz, Roppi-kun, jesteś bardzo interesującym człowiekiem, – zaczął w końcu Izaya – jednak przez te wszystkie lata zdążyłeś mi się nieco już znudzić – powiedział i powoli wstał od stołu – Mniej więcej dlatego zacząłem się z tobą ostatnio rzadziej widywać. Nie można cały czas grać w tę samą grę. Wydaję mi się, że dobrze rozumiesz, o czym teraz mówię – uśmiechnął się delikatnie, okrążając stół dokoła i podszedł do mnie bliżej. Poczułem na głowie jego dłoń, którą zaczął ostrożnie bawić się moimi włosami – Dlatego nie chcę marnować na ciebie swojego czasu, kiedy mogę robić o wiele ciekawsze rzeczy. Chciałbym, żebyś to zrozumiał. Nie będę zawsze przy tobie i to, że się od ciebie odsunąłem wcale nie oznacza, że musisz znowu się załamywać. Możesz żyć normalnie beze mnie – zatrzymał się na chwilę i położył dwa palce pod moim podbródkiem, tym samym unosząc moją głowę, abym na niego spojrzał - …prawda? – spytał, wciąż delikatnie się uśmiechając.

Mimo że w dalszym ciągu trzymał mnie za podbródek, odwróciłem od niego wzrok.

Westchnął i ukucnął przede mną, kładąc mi obydwie dłonie na kolanach.

- Słuchaj, mama na pewno nie byłaby z ciebie dumna – powiedział żartobliwie, tym razem starając się na mnie spojrzeć od dołu – Ze mnie oczywiście też nie, ale to… już raczej inna bajka – zaśmiał się wyraźnie rozbawiony, ale gdy w żaden sposób nie odpowiedziałem, wziął głęboki oddech i dodał – Ujmę to może w ten sposób… są ludzie, którzy mają o wiele gorzej niż ty. A wiesz dlaczego tak jest? Bo ingeruję w ich życia jeszcze bardziej niż w twoje.

- A więc sam właśnie się przyznałeś, że ingerując w moje życie nie robisz z nim niczego dobrego – podsumowałem, też lekko się uśmiechając, jednak mój uśmiech trwał tylko sekundę.

- Ale ty mimo wszystko wolisz, kiedy prowadzę cię za rączkę i wykorzystuję – mruknął – Powiedz mi, Roppi… to masochizm czy zwykły brak samodzielności? Dobrze wiesz, że lepiej jest na mnie nie polegać, a i tak od lat to robisz.

- Sam… - zmarszczyłem brwi, nie potrafiąc ułożyć sobie w głowie odpowiedzi – Sam nie wiem…

- Nie wiesz? – powtórzył.

Chwilę później poczułem mocne szarpnięcie. Izaya złapał mnie za przód mojej koszulki i pociągnął w przód, jednocześnie się przy tym odsuwając i wstając na nogi. Spadłem z krzesła, lądując brzuchem na podłodze, podczas gdy on stał nade mną i patrzył mnie z góry.

- Czy ty kiedykolwiek w ogóle wiedziałeś coś o sobie? – prychnął i zanim w ogóle udało mi się podnieść, nadepnął na moje zranione przedramię.

Natychmiast się spiąłem, wydając z siebie głośny syk bólu.

- Naprawdę… nie wiem już jak z tobą rozmawiać, żeby w końcu cokolwiek do ciebie dotarło.

Kłamiesz. Doskonale wiesz, co zrobić. Zawsze wiesz.

Zacisnąłem palce u rąk w pięści, choć nijak nie pomogło mi to w stłumieniu bólu promieniującego od mojej ręki. Jedynie leżałem dalej na brzuchu i czekałem na jego następne słowa.

- Wyświadcz mi przysługę i zdecyduj się wreszcie, jak chcesz żyć – kiedy nacisk się zwiększył, zdusiłem w sobie cichy skowyt – A jeśli nie chcesz, to zabij się w końcu – po powiedzeniu tego zabrał nogę.

Po pokoju poniósł się cichy brzdęk, gdy coś upadło na ziemię. Obok swojej głowy zobaczyłem leżący na ziemi nóż sprężynowy Izayi. Nóż, z którym nigdy się nie rozstawał.

- Prezent dla ciebie – powiedział, odsuwając się nieco – może pomoże ci wybrać.

Jakiś czas później usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Izaya zabrał swoją kurtkę i wyszedł. Tak po prostu zniknął. Nigdy nie był zwolennikiem długich rozstań. Wchodził i wychodził, kiedy chciał – zawsze tak było.

Powoli przeturlałem się na plecy, wyciągając przy tym prawą dłoń i sięgając po nóż tego popierdoleńca. Uniosłem go nad swoją głowę i przyjrzałem mu się uważnie. Pierwszy raz miałem go w ręce. Widziałem go wiele razy, ale nigdy nie dotykałem. Powoli wysunąłem ostrze, czując jak rękojeść idealnie wpasowuje się w kształt mojej dłoni.

Prosta decyzja, prawda?

Zabić się, dając mu satysfakcję i jednocześnie go przy tym rozczarowując czy może dalej żyć tylko po to, aby usilnie wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom. Zabić się i przestać istnieć czy dalej ciągnąć to szaleństwo?

Onii-chan… dlaczego nie możesz jak zwykle zdecydować za mnie?

- Ene… - uśmiechnąłem się do siebie blado, zamykając przy tym oczy  – due, rike, fake…

9 komentarzy:

  1. Oooo aż serduszko boli mnie, jak Izaya tak się zachowuje wobec Roppiego ;-; Dwie moje ukochane postacie się krzywdzą, Mishu, jak ty psujesz człowiekowi wieczór. (I to nie tak, że tańczyłam taniec radości, gdy zobaczyłam, że wstawiłaś coś nowego)
    Ale tak serio to czekam na więcej opowiadań w tym stylu, to świetny pomysł, żeby zrobić z Izayji takiego starszego wrednego brata <3
    Życzę dużo weny~
    /EN

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie więcej Roppiego. <3
    Uwielbiam tą postać, bo sama czasami mam taki popierdolony, emosowaty tok myślenia. Więc jak się tutaj z nim nie utożsamić? Podobało mi się zachowanie Izai w tym ficku. Takie, no... stanowcze. Sposób w jaki mówi, jego wredny uśmieszek, to wszystko - jest cudowne. O ile nienawidzę go w oryginale, to w twoich ff ubóstwiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobał mi się ten one shot, pomijając początek *nie lubi czytać o ranach i innych takich* Izaya jak to Izaya, a Roppi no cóz szkoda mi go, przez końcówke zrobiło mi się tak jakoś smutno idk ;-;
    W ogóle to jestem twoją potajemną fanką, bo strasznie uwielbiam to jak piszesz i one shoty jak i opowiadania kocham xD
    A co do Zankyou no Terror oglądam(zostały mi 2odcinki do końca) strasznie mi się podoba, a szczególnie jedno ost mi się wpadło w ucho.
    Hm..chyba nie jestem najlepsza w pisaniu komentarzy haha

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, to było takie... takie "wow". Zakończenie zwaliło z nóg, a relacje Izaya-Roppi są świetnie opisane i te wspomnienia...! Ach, tylko wzdychać nad twoim talentem, Miszu :"333 To, jak Izaya zauważył bandaże Roppiego, było zajebiste - najpierw Roppi myślał, że ten chce wziąć kawałek pizzy, a potem taki atak Izayi, HUH! Się nie spodziewałam, choć od początku myślałam, że Izaya na pewno się zorientuje, a kiedy już o tym zapomniałam, to takie zaskoczenie xD"
    Czeeeekam na ukochane WŚTO <3

    Anyway, za parę dni będę miała Simsy trójkę i pierwszym, co robię, to zainstalowanie mieszkania Izayi XDD A masz ich postacie? Bo pamiętam, że parę razy próbowałam zrobić, ale wcale mi to nie wychodziło. Chciałabym zobaczyć, jak ich wykreowałaś jako Simów xD Wgl ubolewam nad tym, że nie można kogoś przez pół miasta ścigać ;-; Albo wyrywać znaków. Albo rzucać scyzorykiem ;-; Ach, przydałby się dodatek "Anime" xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie mam postaci xD nigdy nie robiłam... znaczy się raz próbowałam, ale nie dokończyłam, bo jestem za leniwa na zainstalowanie dodatków, a bez nich są chujowe ubrania, więc... więc no xD
      Wiesz, dusza architekta i te sprawy xD zbudowanie domu mnie wystarczająco zadowoliło. Ale z tego co pamiętam, widziałam kiedyś taki blog na tumblrze, gdzie było całe drrr w simsach i tam były do pobrania postacie Shizuo i Izayi, więc może jak poszperasz w googlach, to coś znajdziesz ;)
      (PS staram się przerzucić na the sims 4, ale.... nie... matko xD gram w nie i się nudzę, chyba jakoś sobie skombinuję the sims 3 full pack jakiś czy coś *W* <3)

      Usuń
    2. Właśnie xD Idę zaraz na poszukiwania. I będę szaleć do nocy XDD
      Ach, dusza architekta~ <3 cóż, mogłabym powiedzieć, że jesteś moją bratnią duszą :3 idę na architekturę budynku XD" się porywam, taa xd
      Od wczoraj mam simsy zainstalowane, właśnie wpadłam, żeby ściągnąć domek Izayi >D
      No właśnie widziałam jakiegoś tumblra, gdzie oni byli. Kilka razy się na to natknęłam. Huh~ Pamiętam, że nie podobały mi się twarze, a przynajmniej ta Izayi. Nie wiem dlaczego, ale na yt widziałam parę filmików, gdzie był - że Sim - i miał taką wychudzoną twarz~ ;o Nie, nie przypominała twarzy Izayi ._.
      (PS - słyszałam, że są gorsze od trójki. A mam koleżankę, która woli dwójkę od wszystkich innych xD Hej~! ;-; ...też chcę ;____; ten... full pack. Jeju, ja się nie znam na tym. Chciałam ściągnąć z jakiejś stronki, na której brat ściąga, ale tam trzeba jakiś program i coś tam, jakieś tam, masakra ;-; Ale~! Może spróbuję raz jeszcze z tym i ogarnę xd")

      Usuń
  5. Biedy Roppi ;-; Izaya nie ma w sobie nic z braterskiej miłości ;-;
    Ciekawi mnie co zrobił Roppi, bo ja, jak to ja...oczywiście nie rozumiem ;-;
    Pozdrawiam~! A poza tym...taak! W końcu udało mi się dojść do ostatniego posta!! :D Teraz już będę na bieżąco...chyba <3
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialne *^* Nie jestem w stanie za bardzo nic więcej powiedzieć. Opisanie reakcji Roppiego i Izayi wyszło przewspaniale~!
    I ta końcówka *w* naprawdę świetne~
    Weny~!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. BOŻE! Znaczy.... SZATANIE! Jeszcze nigdy nie byłam aż tak ciekawa tego co się stanie... boję się o Roppiego, tylko nie wiem czy słusznie.
    Cudowne to było, a Izaya taki prawdziwy. Wredny, chamski, ale taki fajny XD

    Buziaki i weny
    Nanni♥

    OdpowiedzUsuń