Dzień dobry~! W końcu wróciłam z nad morza ;-; miałam już dość... cieszę się, że jestem w domciu =w= Tak czy inaczej, macie tutaj song-ficka ♥ Czekał tak sobie i czekał chyba dwa tygodnie, aż w końcu teraz postanowiłam go zamieścić xD <myśli> to nawet praktyczne mieć coś w zanadrzu...
Miłego czytania~!
W ogóle to wzorowałam się także na teledysku, więc jeśli nie znacie, to obejrzyjcie~! ^.-
Evanescence - Everybody's Fool
Część
pierwsza – Obserwacja
Perfect by nature
Icons of self-indulgence
Icons of self-indulgence
Z
natury doskonali – tacy właśnie są moi ludzie, a raczej
tacy chcą być. Chcą udawać, że wszystko jest w porządku, stwarzać pozory
względnej normalności. Są ikonami
własnych słabości. Niezależnie od tego, na kogo spoglądam, to po jakimś
czasie obserwacji jestem w stanie streścić jego osobowość, a także i życiorys.
Widzę wszystko. Wszystko to, co nieświadomie pokazują. Niekontrolowane sygnały
jakie przesyłają. Drobne, nerwowe gesty świadczące o uzależnieniach, traumach,
bądź też przyzwyczajeń wynikłych z trybu życia.
Siedziałem sobie spokojnie w kawiarni, rozglądając się
dookoła i od czasu do czasu sprawdzałem godzinę w telefonie. Wiedziałem, że
gdybym po prostu siedział i patrzył się na ludzi, wyglądałbym zbyt podejrzanie.
A tak? Każdy kto zobaczy, jak nerwowo spoglądam na zegarek pomyśli, że na kogoś
czekam. Wcale tak nie było. Najzwyczajniej w świecie obserwowałem ludzi.
Kiedy kelnerka podała mi moją kawę, zauważyłem, że
jeden z jej nadgarstków jest brudny od tuszu. Leworęczna? Gdy nasze spojrzenia
się zetknęły, delikatnie się uśmiechnęła. Podziękowałem jej i odeszła. Jej chód
był bardzo lekki i zgrabny, ale jak się chwile później przekonałem miała
problemy z równowagą, ponieważ o mały włos się nie nie przewróciła. Było to
nawet trochę zabawne. Chciałem przyjrzeć jej się dokładniej i dowiedzieć się
czegoś więcej, tak więc zamówiłem sobie ciastko. Nie przepadałem za słodyczami,
ale w połączeniu z mocną, gorzką kawą nie były wcale takie złe. Tak więc, kiedy
przyniosła mi moje zamówienie, kolejną rzeczą jaką zauważyłem było to jak
posłała jawnie i bezwstydnie przyglądającemu się jej kobiecym atrybutom
mężczyźnie, przelotne spojrzenie. A więc nie lubiła, gdy ktoś tak na nią
patrzył? Gdyby była ofiarą przemocy w rodzinie, czy też gwałtu, to wszystko
nabierało by sensu, ale czy aby na pewno tego typu rozwiązanie nie było zbyt
banalne? Przecież prawdą zazwyczaj okazuje się być to, w co najtrudniej jest
uwierzyć.
Chwilę później cała moja uwaga przeszła na owego
mężczyznie o rudych włosach, który przyglądał się całkiem zgrabnemu tyłkowi
kelnerki. Nie był on sam. Przyszedł z dziewczyną i – jak widziałem po jej minie
– jej także nie umknęło zachowanie czerwonowłosego. Jej splecione dłonie,
leżały na blacie stolika, chwile później zaczęła się bawić serwetką i
delikatnie ją skubać. Denerwowała się tak z powodu tego mężczyzny? Miała zamiar
wyznać co do niego czuje, czy też może już byli razem i im się nie układało?
Tak czy inaczej, z całą pewnością martwiło ją to, że nie zwraca na nią uwagi.
To było takie ekscytujące. Wystarczyło spojrzeć,
pomyśleć, zastanowić się… i od razu tyle możliwości wdzierało się do głowy! Gdy
widziałem jakiegokolwiek człowieka, nie potrafiłem nie zastanowić się nad jego przeszłością,
pragnieniami, czy też obecnymi rozterkami i problemami. Wszystko to, razem
tworzyło zbyt interesującą historię, aby móc ją sobie tak po prostu odpuścić.
Dostarczało mi to tyle rozrywki… tym bardziej wtedy, gdy pracowałem. Wtedy
musiałem szukać wiarygodnych dowodów, potwierdzających moje przypuszczenia.
Jakaż to była satysfakcja, gdy dowiadywałem się, że miałem rację!
Ludzie…
Moje źródło rozrywki, dochodu i obiekt zainteresowań.
Wszystko można wyczytać z zachowania, a osoba, która
potrafi to dostrzec, potrafi także to ukryć. Tak więc to raczej naturalne, że
im więcej obserwowałem, tym lepiej ukrywałem te emocje, które chciałem zachować
dla siebie.
Nigdy nie spoglądałem w podłogę ani nie bawiłem się
palcami, gdy byłem zmieszany lub nie wiedziałem co powiedzieć. Nie podnosiłem
głosu, gdy byłem zły. Nie przygryzałem wargi w zastanowieniu. Nie patrzyłem
nadmiernie w oczy, gdy kłamałem. Wszystkie te ludzkie odruchy, wyrażające
emocje. Używałem ich tylko do manipulacji, ale nigdy wtedy, gdy naprawdę czułem
to, co one oznaczały. Czasami… czułem, że tracę przez to swoją cząstkę
człowieczeństwa. Jakbym poprzez brak jawnego ukazywania emocji przestawał się
kwalifikować do gatunku ludzkiego. Bo przecież to charakteryzowało nas, ludzi,
czyż nie? Otwartość, której nie można
było zwalczyć. Tak więc, czy wygrywając bitwę z samym sobą i pozbywając się tej
otwartości, pokonałem własne człowieczeństwo?
- Bzdura – mruknąłem sam do siebie i wstałem od
stolika, kładąc zapłatę obok cukierniczki i opuściłem kawiarnię.
Jak najszybciej udałem się do domu, gdzie mogłem pobyć
przez chwilę sam i pomyśleć.
Przecież nie można przez ukrywanie emocji stać się
mniej ludzkim. To nie jest… nie jest normalne. Gdyby tak było, to czy niecała
połowa ludzi na tej planecie, która skutecznie ukrywała chociaż jedną, tylko
jedną emocję okazałaby się niewarta mojej miłości? To było zbyt niedorzeczne,
aby mogło być prawdą. Więc w takim razie, czym było to dziwne poczucie
wytrącenia? Czym innym była ta niewyjaśniona i głęboko odczuwalna, gdzieś
wewnątrz mnie, odmienność? Przecież dla kogoś takiego jak ja rozszyfrowywanie
emocji nie powinno być niczym trudnym. Więc czemu tej jednej nie umiałem
zidentyfikować?
Czując, że moje myśli to stek bzdur, zająłem się czymś
innym i odciągnąłem swoją uwagę od tego problemu. Po prostu odłożyłem to na
potem, lecz niestety, gdy leżałem w łóżku, chcąc zasnąć wszystko wróciło. Czemu
to właśnie wtedy, gdy mózg chciał odpocząć, myśli stawały się najbardziej
niesforne i kłopotliwe?
Czym
naprawdę jest człowieczeństwo? Przecież to zbiór cech kształtujących gatunek
ludzki. Mowa, myśli, uczucia, zachowania – wszystko to wchodzi w skład
człowieczeństwa.Więc, nawet gdy nie miałem jedynie kilku z nich, tylko kilku,
to przecież nie oznacza, że nie mam człowieczeństwa, prawda?
W
takim razie co jest nie tak? Nawet jeśli okłamuję innych, to siebie nie. Przed
sobą samym nigdy nie wypieram się emocji. Przed sobą nigdy nie gram, ani nie
staram się zachować pozorów. Więc… czemu tak bardzo dręczy mnie to ciągłe
kłamanie i oszukiwanie? Czemu tak jest? Przecież… nie mogę być tak słabym, aby
kłamstwo obciążało mnie do tego stopnia. To do mnie nie podobne. To nie powinno
mi przeszkadzać. Tak nie powinno być.
A
co jeśli…
…osiągnąłem
swój limit?
Dręczące mnie myśli przedzierały się przez ciszę dookoła
i odbijały w mojej głowie, niczym kauczukowa piłeczka w pustym pokoju. Mocno i
gwałtownie. Sprawiały, że miałem wszystkiego dość i bolała mnie głowa. Chciałem
zasnąć, ale nie potrafiłem. Mój mózg był pobudzony do tego stopnia, że kontynuowałem
te bezsensowne rozmyślania przez całą noc. Ze skamieniałym wyrazem twarzy,
leżałem tyłem do okna i tyłem do promieni wschodzącego słońca i lekko zwinąłem
się w kłębek.
Jeszcze wczoraj czułem się dobrze. A dziś byłem wyprany
i pozbawiony jakichkolwiek chęci do działania. Mimo wszystko zmotywowałem się,
mówiąc sobie, że jedna noc pełna rozmyślań nie może zniszczyć całego mojego
dnia i zacząłem szykować się do pracy. Dziś miałem do załatwienia pewną ważną
rzecz. Zignorowałem swój podły nastrój, który zdarza się każdemu człowiekowi i
zastąpiłem go wczorajszym podekscytowaniem. Zadowolony ze swojego osiągnięcia
pomaszerowałem do łazienki i wziąłem prysznic, a kiedy byłem już ubrany i
najedzony wyszedłem z domu.
Moim dzisiejszym zadaniem było podsłuchanie spotkania
Niebieskich Kwadratów. Nic wielkiego. Wystarczyło się podkraść i schować,
reszta poszła jak z płatka. Powiedzieli wszystko. Wszystko czego potrzebowałem
ja i mój klient. Teraz znałem ich plany i związane z nimi słabe punkty.
Wystarczyło tylko sprzedać te informacje za dobrą cenę i patrzeć jak wszystko
dalej się potoczy.
Po zakończeniu ich spotkania, gdy wychodziłem z
ukrycia, myśląc, że jest już bezpiecznie, mój instynkt dał o sobie znać.
Niestety było już za późno. Zostałem uderzony w głowę.
Część druga – Maska
Just what we all need
More lies about a world that
Never was and never will be
More lies about a world that
Never was and never will be
Cały poobijany i obolały skierowałem się do windy. Miałem
na głowie kaptur i starałem się nim zakryć. Nie byłem w windzie sam. Musiałem
zachowywać jakieś pozory. Mimo że bardzo bolało mnie udo, w które zostałem
uderzony kijem bejsbolowym, to i tak nie kulałem. Udawałem, że wszystko jest w
porządku. Stwarzałem pozory. Nie pokazywałem, że się niecierpliwię ani, że coś
mnie boli. Po prostu stałem plecami do dwójki wymalowanych dziewczyn i
czekałem, aż winda dojedzie na moje piętro.
Bo jedno czego
wszyscy potrzebujemy, to więcej kłamstw w świecie, którego nigdy nie było i
nigdy nie będzie. Więcej kłamstw i więcej pozorów. Równie dobrze mógłbym
upleść sobie z nich wszystkich nową rzeczywistość.
- Futerko? – zdziwiła się jedna z nich – Haha! Popatrz,
Mimi-chan, to ten stary facet, który podeptał moją komórkę! – zaśmiała się
kpiąco i stanęła do mnie przodem, wyraźnie wlepiając wzrok w mój zadrapany
policzek – Co to? Ktoś w końcu ci dokopał? – ponownie zaczęła się śmiać.
Dołączyła się do niej także jej koleżanka – Dobrze ci
tak. Może w końcu czegoś cię to nauczyło!
- Chyba już wam mówiłem, że nazywanie dwudziesto-czeterolatka
starcem to czysta głupota – uśmiechnąłem się, wyciągając ręce z kieszeni i
rozłożyłem je teatralnie na boki – Tak czy inaczej, najwyraźniej prosisz się,
abym znowu rozdeptał twój telefon – uśmiechnąłem się – Chyba, że jest tu gdzieś
twój chłopak?~! – rozejrzałem się dookoła. Oczywiście niemożliwym byłoby, aby nie
zauważył go w tak małej windzie – Deptanie ludzi jest o wiele ciekawsze.
- Świr – mruknęły jednocześnie i gdy tylko winda się
zatrzymała, jak najszybciej z niej wyszły.
Ja jedynie głośno westchnąłem, zamykając przy tym oczy.
Nie lubiłem wzdychać, ale teraz byłem już sam i nikt tego nie widział, więc mi
to nie przeszkadzało. Kiedy winda dojechała już na moje piętro, pospiesznie
wszedłem do mieszkania i ściągnąłem z siebie swoją kurtkę, niedbale rzucając ją
na ziemię.
Bez zastanowienia podszedłem do barku i wyciągnąłem z
niego butelkę whiskey, idąc w stronę swojej sypialni. Po drodze otworzyłem
butelkę i zacząłem z niej pić. Wziąłem tylko jednego łyka i odstawiłem ją na
szafkę nocną. Niemal natychmiast poczułem rozchodzące się w przełyku ostre
ciepło. Podszedłem do swojego okna i spojrzałem na zachodzące słońce. Kątem oka
zerknąłem na lustro. Mój policzek był zadrapany. Bluzka brudna. Spodnie podarte.
Nic wielkiego mi się nie stało, dlatego nie poszedłem do Shinry. Jedynie trochę
oberwałem, gdy chciałem im uciec, ale nie miałem żadnych poważnych obrażeń.
Tylko kilka siniaków i zadrapań.
Gdy tak patrzyłem w lustro, postanowiłem spojrzeć na
siebie pod kątem tego jaką osobę udaję. Tak naprawdę, to byłem zupełnie inny
niż ten Orihara Izaya za jakiego postrzegała mnie reszta świata. Zabawne, że
tak naiwnie wierzyli w te wszystkie pozory. Nikt nie potrafił mnie przejrzeć –
pod tym względem ludzie byli rozczarowujący. Podszedłem bliżej lustra i przyłożyłem do niego dłoń.
Have you no shame, don't you see me
You know you've got everybody fooled
You know you've got everybody fooled
Kiedyś byłem szczery z samym sobą. Zawsze. A teraz…
myślałem, że nadal taki jestem. Niestety okazało się to nieprawdą. Stwarzanie
pozorów tak bardzo weszło mi w nawyk, że zacząłem ukrywać swoje złe
samopoczucie nawet przed samym sobą.
Od dłuższego czasu czułem się rozdarty oraz wytrącony i
dopiero teraz, gdy nie byłem w stanie dłużej tego w sobie tłumić, w końcu to
zrozumiałem. Jakbym był podzielony na dwie części. Jedna służyła do maskowania
zachowań i odczuć tej prawdziwej, a za każdym razem, kiedy to robiła, niszczyła
jeden jej fragment. A teraz? Teraz wyparłem się części, która mnie maskowała.
Odepchnąłem ją od siebie i jedyne co mi zostało, to ta słaba i wyniszczona
ruina jaką był ten prawdziwy ja.
- Czy nie masz
wstydu, nie widzisz mnie? – zapytałem się swojej masce – Wiesz, że wszystkich oszukałeś! –
krzyknąłem głośno na siebie, zaciskając dłonie w pięści.
To było żałosne. Moja maska… była na tyle skuteczna, że
oszukała nawet mnie.
Look here, he comes now
Bow down and stare in wonder
Bow down and stare in wonder
-
Patrz! On właśnie tu idzie – śmieję się z siebie, idąc w stronę
łazienki i odkręcam wodę w wannie – zgięty
w pół i wpatrzony z zachwytem w swoich ukochanych ludzi!
Takie właśnie było moje prawdziwe ja. Skulona,
wyniszczona pusta skorupa człowieka. Ale mimo wszystko ślepo kochająca resztę
ludzi.
Oh,
how we love you
No flaws when you're pretending
No flaws when you're pretending
Rozebrałem się z poszarpanych ubrań i wszedłem do
ciepłej wody.
"Och, jak my cię wszyscy kochamy! Jesteś
bez skaz, gdy udajesz" – zupełnie, jakbym przez całe życie oczekiwał
usłyszenia czegoś takiego. Jak gdyby to 'prawdziwe ja' oddało kontrolę 'masce',
bo wiedziało, że samo nie poradzi sobie z osiągnięciem tego celu.
Zanurzyłem się pod powierzchnią i siedziałem tam tak
długo, jak tylko mogłem wytrzymać. Kiedy skończyło mi się już powietrze szybko
i gwałtownie zerwałem się do siadu, biorąc kilka głębszych oddechów. Odgarnąłem
z twarzy mokrą grzywkę i starłem wodę z policzków.
Odkąd tylko wszedłem do domu czułem się jak gdyby ktoś
rozrywał mnie w okolicach splotu słonecznego. Na szczęście to uczucie nie było
bolesne, jedynie niekomfortowe.
But
now I know he
Never was and never will be
Never was and never will be
Zastanawiałem się nad tym, kim teraz jestem? Co się
stało z Izayą ukrywającym swoje emocje. Szukałem go, chciałem nim być.
Wiedziałem, że tak jest wygodniej, ale
teraz wiem, że on nigdy nie istniał i nigdy nie będzie.
You don't know how you've betrayed me
And somehow you've got everybody fooled
And somehow you've got everybody fooled
-
Nie masz pojęcia, jak mnie zdradziłeś – wymamrotałem do swojej
nieistniejącej części, a mój oddech utworzył na powierzchni wody delikatne
fale.
Wyszedłem z wanny i wycierając się ręcznikiem wszedłem
do sypialni. Kiedy wyciągałem z szafy ubrania zgarnąłem także butelkę whiskey i
udałem się do łazienki, aby się w niej przebrać. Założyłem na siebie białą
koszulkę z krótkim rękawkiem oraz czarne spodenki do kolan i wziąłem kolejnego
łyka trunku, wierzchem dłoni ocierając wilgotne usta. Odstawiłem butelkę na
blat. Oparłem o niego ręce i zacząłem się tępo wpatrywać w umywalkę. Czułem,
jak za sprawą alkoholu rozchodzi się po mnie przyjemne ciepło. W pewnym stopniu
mnie ono uspokajało i koiło, ale nawet to nie było w stanie mnie opanować.
Uśmiechnąłem się do swojego odbicia. Szczerze. Uśmiech
był prawdziwy. Później spojrzałem na siebie z obrzydzeniem.
- I jakimś cudem
wszystkich oszukałeś!! – wykrzyczałem
do siebie, uderzając pięścią w lustro.
Wszyscy naiwnie wierzyli w to, że jestem taki,
jakim się im pokazuje.
Lustro pękło i roztrzaskało się na większe oraz
mniejsze kawałki. Po łazience rozniósł się głośny trzask. Ostre krawędzie
odłamków rozcięły moją skórę i w reakcji na ból szybko cofnąłem rękę,
jednocześnie przez przypadek potrącając butelkę whiskey. Spadła na ziemię i stłukła
się tak samo, jak lustro. Stłukła
się tak samo, jak moja maska.
Without the mask where will you hide
Can't find yourself lost in your lie
Can't find yourself lost in your lie
Stłukłem ją, ale zanim odeszła na dobre zdąrzyłem od
niej usłyszeć – Bez swojej maski, gdzie
się ukryjesz?
Słysząc to, cały się wzdrygnąłem, szybko siadając na
toalecie i przyłożyłem papier toaletowy do swojej rany. Gdzie się ukryję? Jak
ukryję swoje słabości bez maski?
- Nie możesz się
odnaleźć, zagubiony w swoich kłamstwach! – słysząc ten krzyk lekko się
skuliłem.
Uświadomiłem sobie jakim tchórzem jestem. Wiecznie
chowając się za kłamstwami widziałem rzeczywistość taką, jaką chciałem ją
widzieć. Podchodząc do wszystkiego, jakbym nie był tego częścią, sprawiałem, że
było mi w ten sposób łatwiej. Ale teraz, gdy pozbyłem się maski… kłamstwa przez
nią wytworzone uwięziły mnie. Nie tylko nie umiałem się odnaleźć, ja byłem
zagubiony do tego stopnia, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Patrzyłem, jak moja krew wsiąka w papier i powoli
rozprzestrzenia się po jego powierzchni. Zalewa ją, aż w końcu dojdzie, że
będzie nią cały przesiąknięty i nie będzie mógł wchłonąć już ani odrobiny. Tak
samo jest ze mną i moimi kłamstwami, prawda?
Część trzecia - Odwyk
I know the truth now
I know who you are
And I don't love you anymore
I know who you are
And I don't love you anymore
Siedziałem na podłodze w swoim gabinecie, ramieniem
opierając się o szybę w oknie i patrzyłem na zachodzące słońce. Zacząłem
delikatnie skubać bandaż na swojej prawej ręce. Byłem jakby wyprany. Wyprany od
środka i niezdolny do odczuwania jakichkolwiek pozytywnych emocji. Nie miałem na
to siły. Byłem zmęczony. Zwalczenie maski i próba egzystowania bez niej była
dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Byłem tak bardzo przyzwyczajony do życia w
otoczce kłamstw, że teraz, gdy jej nie było, nie umiałem sobie sam poradzić.
Byłem uzależniony od maski i nie mogłem znieść myśli, że już jej nie mam. Lecz…
wiedziałem, że ta maska była jeszcze bardziej żałosna niż prawdziwy ja, którym
byłem obecnie.
- Teraz
znam prawdę. Wiem kim jesteś i już cię nigdy nie pokocham – wymamrotałem
cicho, kierując te słowa do części mnie, której się pozbyłem. Zdawałem sobie
sprawę z tego, że już jej nie ma, ale pocieszała mnie myśl, że nadal może mnie
ona słyszeć.
It never was and never will be
You don't know how you've betrayed me
And somehow you've got everybody fooled
You don't know how you've betrayed me
And somehow you've got everybody fooled
Uśmiechnąłem się lekko, widząc jak po drugiej stronie
mojego gigantycznego okna siada ptaszek. Przekręcił główkę, raz w jedną, raz w
drugą stronę, a następnie zamachał skrzydłami i odleciał.
Westchnąłem.
- Tego nigdy nie
było i nigdy nie będzie – ponownie skierowałem swoje słowa do swojej
drugiej części. Sam dokładnie nie rozumiałem, czemu do niej mówiłem. Po prostu
odczuwałem taką potrzebę – Nie masz
pojęcia, jak mnie zdradziłeś – poczułem, jak moje oczy robią się bardziej
wilgotne niż zwykle, a kąciki zaczynają delikatnie piec – I jakoś wszystkich oszukałeś – przetarłem oczy, tym samym
rozmazując swoje łzy po policzkach.
Odwróciłem wzrok od panoramy miasta za oknem i
rozejrzałem się po swoim apartamencie. Promienie zachodzącego słońca, jakby się
w nim rozlewały i wszystko wyglądało na znacznie piękniejsze niż było w
rzeczywistości.
Część czwarta
– Ciemność
It never was and never will be
You're not real and you can't save me
And somehow now you're everybody's fool
You're not real and you can't save me
And somehow now you're everybody's fool
Stałem na dachu budynku, w którym mieszkałem. Od
dłuższego czasu nie wychodziłem z domu. Miło było w końcu poczuć wiatr na
twarzy. Na zewnątrz powietrze było o wiele świeższe i chłodniejsze.
Powoli podszedłem do barierki, odgradzającej mnie od
pewnej śmierci i spojrzałem w górę.
Gwiazdy.
Gdy na nie spojrzałem przypomniałem sobie o tym, jak
wielu ludzi chodzi po tej planecie. Kocham ich… prawda? Teraz, gdy o tym
myślałem nie wydawało mi się to być szczerym uczuciem. To nigdy nie było i nigdy nie będzie prawdziwą miłością. To uczucie
wytworzone było po to, aby pozwoliło mi dłużej przetrwać w kłamstwie. Ale jak
widać nawet ta miłość nie starczyła na długo.
Uśmiechnąłem się, wychylając za barierkę i zacząłem
patrzeć w kolorowe światła reklam dookoła. Czerwone… zielone… niebieskie… roiło
się tu od kolorów, a wszystkie z nich raziły po oczach. A gdy wreszcie
spojrzałem w dół zobaczyłem ludzi.
Nagle znowu odezwał się we mnie ten głos. Zignorowałem
go. Nie chciałem szukać części siebie, której z takim trudem się wyzbyłem.
- Nie
jesteś prawdziwy i nie możesz mnie ocalić – odpowiedziałem temu cichemu
głosowi.
Nadal patrzyłem w dół. W końcu przestałem wychylać się za
barierkę i przeszedłem przez nią, mocno się jej trzymając. Teraz od przepaści
nie dzieliło mnie nic. Zaciskałem dłonie na barierce z całych sił. Wiatr na
dachach był silny. Czułem jak rozwiewał moje włosy i ubranie. Zderzał się z
moją twarzą, chłodził moją skórę, rozsyłając po moim ciele dreszcze.
- I jakimś cudem teraz
to ty jesteś przez wszystkich oszukiwany – uśmiechnąłem się i rozluźniłem
palce.
Skoczyłem.
Później był tylko wiatr. O wiele silnijeszy niż przed chwilą.
Szumiało mi przez niego w uszach.
A potem…
…chodnik
…i ciemność.
Wieczna…
Bezkresna…
nigdy niekończąca się…
Ciemność.
Niemoc.
Niezdolność do myślenia.
Nic.
Jedynie pustka…
…i ciemność.
Nic więcej.
Koniec.
~~~~~~~~~~~~~~
U^ᴥ^U czemu ja w song-fickach tak często zabijam?
T.T ToT biedny izaya. chlip chlip świetne :)
OdpowiedzUsuńIzaya.... *puacze w kącie. * Też napisałam z koleżanką smutne opo. Mogłabyś przeczytać i ocenić? Oczywiście w komentarzu. ^^
OdpowiedzUsuńhttp://fangirls-yaoi-fanfiction.blogspot.com/
;-; "skoczylem"
OdpowiedzUsuńA ja takie "CO?!"
I ten efekt...
M-może byś do cholery zaczęła słuchać czegoś wesołego? ;_____; Piękne. Kurna, piękne. Piszesz najlepsze songficki!
OdpowiedzUsuńO zgrozo.
OdpowiedzUsuńJak możesz. Wywoływać. U człowieka. Takie emocje. Kilkoma słowami?!
Wstydź się ... ;_;
A tak na poważnie. Cudowny songfick, jak każdy z resztą. Było czuć te emocje. Piosenka idealnie dopasowana (powiem w sekrecie, że zaczęłam jej słuchać po przeczytaniu Twojego opowiadania i nie mogę przestać).
Brak słów *o*
Nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńSongfick wyszedł Ci piękny. Idealnie komponuje się z muzyką, szczególnie zakończenie z ostatnimi dwudziestoma sekundami. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie czytałam tak dobrego songficka, może to też przez moją słabość do Izayi, ale naprawdę mnie urzekł. I te przemyślenia, czy Izaya naprawdę przez całe życie kawałek po kawałku pozbawiał się swojego człowieczeństwa... Muszę przyznać, że coś w tym jest. Na świecie jest bardzo niewiele osób, które potrafiłyby doskonale ukrywać swoje emocje, jeżeli w ogóle takie istnieją. Zwyczajne oszukiwanie zarówno siebie jak i innych. Właśnie takie opowiadania lubię najbardziej, skłaniające do refleksji. Dałaś mi niezły temat do przemyśleń.
Dziękuję za wspaniałego songficka.
Pozdrawiam,
Yumiko
Nieee~! Dlaczego~?! Chwila 0o0 czyli jestem trupem *.* a lol, ale zajebiście.
OdpowiedzUsuńHihihihihi~! Wspaniałe
Pozdrawiam <3~!
Co z Tobą jest nie tak?
Usuń